Prolog
Zapłakana czternastolatka wpadła do
pokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Nie zapaliła światła. Bała się, że ON
to zauważy. Po omacku więc szukała swojego telefonu komórkowego, starając się
nie robić przy tym hałasu. Nie mogła go znaleźć. Zawsze kładła go na szafce
przy łóżku. Nie było go tam. A jeśli…
-Nie, nie…- była zrozpaczona,
z jej oczu znów poleciały łzy.
Bała się. Bała się, bo
wiedziała, że tym razem nie będzie to zwykłe bicie. Bolało ją już wszystko. Dotknęła skóry na
swoich rękach, tam, gdzie niemiłosiernie ją szczypała. Poczuła krew…tam ją
ciął. Miała nadzieję, że jednak nie głęboko. Wiedziała też, że ma guzy i
siniaki na całym ciele. Mama na pewno to zauważy…ale ona nie mogła wiedzieć.
Inaczej zrobi jej to samo. Jednak nie to martwiło ją najbardziej. Była
przerażona, bo nawet nie wiedziała czy to przeżyje.
Nagle
usłyszała głośne kroki na schodach i ten zachrypnięty głos, który nawoływał jej
imię. Trzęsła się cała, dygotała, ciarki przechodziły jej po ciele. Czuła się,
jakby miała gorączkę.
-Skarbie mój! Wyjdź, nie
zrobię ci już krzywdy…zabawimy się i wszystko będzie tak, jak być powinno.-
mówił.
Dygotała
coraz bardziej, a zamiast ciarek teraz przechodził po jej ciele nieprzyjemny
prąd. Miała atak paniki. Pod wpływem adrenaliny we krwi po jej głowie chodziły
niedorzeczne myśli. Zastanawiała się nawet, czy nie skoczyć z okna…
Nim
zdążyła rozważyć ten pomysł, ON zaczął walić w drzwi jej pokoju, głośno przy
tym krzycząc.
-Ty suko pierdolona,
otwieraj, bo je wywarzę! A wtedy nie będzie już tak przyjemnie! Otwieraj kurwo!
Dziewczyna
automatycznie podbiegła do okna, ale nie zdążyła nawet go dotknąć, bo rozległ
się głośny huk, a jej drzwi runęły na ziemię. Musiał już wcześniej poluzować
zawiasy. Zaplanował to sobie. Czternastolatka stała bez ruchu patrząc z
przerażeniem na mężczyznę. W jego oczach dostrzegła szaleństwo i dzikość. Już się nie trzęsła, nie dygotała, atak
ustał. Po prostu zastygła, jakby miała nadzieję, że w ten sposób jej nie
zauważy. Ale ON patrzył się prosto w jej stronę.
-Zostaw mnie.- powiedziała
cicho i spokojnie.
Mężczyzna
patrzył się na nią przez chwilę, jakby nie rozumiejąc wypowiedzianych przez nią
słów. Potem głośno się zaśmiał. Była pewna, że ten śmiech zapamięta do końca
swojego życia.
Podszedł
do niej złapał za włosy i pociągnął tak, że jej głowa była mocno odchylona w
tył. Zaczął mówić złowieszczym szeptem, był tak blisko jej twarzy, że wyraźnie
czuła woń alkoholu, od której robiło się niedobrze.
-Będziesz robiła co ci każę,
bo tak być powinno. Wiesz, że nikt cię nie usłyszy, nikt ci nie pomoże . Jeśli
się dogadamy, unikniesz noża wbitego prosto w twoje cycki.-powiedział to tak
obleśnie, że ją zemdliło.
W tamtej chwili wiedziała,
że ten człowiek jest chory psychicznie. Wiedziała, że ją zabije, ale przedtem
będzie cierpiała okropne męki. Wolała umrzeć od razu, wiedziała, że musi go do
tego sprowokować.
-Nigdy nie będę ci
posłuszna.-powiedziała po czym splunęła mu w twarz.
Mężczyzna
poczerwieniał , a ślina zaczęła wypływać z jego ust. Białka oczu oblały się szkarłatem
od popękanych żyłek. Ręce przeniósł na jej ramiona mocno wbijając w nie
paznokcie. Dziewczyna syknęła z bólu, a jemu się to podobało. Uderzył ją w
twarz tak mocno, że aż przewróciła się na podłogę. Przykucnął i brutalnie
zaczął zdzierać z niej ubranie. Chciała, żeby to był tylko koszmar, zły sen, ale
to wszystko działo się naprawdę. Z jej oczu już nie płynęły łzy. Była tylko w
połowie przytomna z wycieńczenia, bólu i przerażenia. Nagle poczuła ostry ból…wewnątrz…tam.
To było gorsze od śmierci. Nie wiedziała ile to trwało. Zdawało się jej, że
mijały godziny. Przed całkowitą utratą przytomności usłyszała jedynie obcy,
młodzieńczy głos:
-Jezus Maria!
I zemdlała.
Rozdział pierwszy
Shane
Kiedy doszedłem
do Overy Climbers wcale nie zdziwił
mnie widok tłumów pchających się do pubu. Przyszła chyba cała szkoła! No tak,
wszyscy kochali zespół Nathana. Trzeba było jednak przyznać temu chujowi, że
śpiewać to on umiał. Nie, żebym go nie lubił, wręcz przeciwnie. Ten
popierdoleniec był moim najlepszym kumplem. Obaj mieliśmy nieźle popierdolone w
głowach..
Nawet nie pamiętam kiedy dokładnie się zaprzyjaźniliśmy, może
w przedszkolu…?Razem na górze, razem na dole, chociaż na dole raczej nam się
być nie zdarzało. Ulubieńcy wszystkich uczniów (w szczególności uczennic), niekoniecznie
nauczycieli, ja- kapitan szkolnej drużyny, Nathan- wokalista i lider znanego w
całym Little Rock zespołu „Break Band” na którego koncert właśnie zmierzałem.
Widziałem
przerażone miny pierwszoklasistek, które
były obmacywane przez tych wszystkich schlanych facetów. Mimo to nadal uparcie
pchały się do klubu, cóż za poświęcenie! Ja nie miałem problemu z wejściem. Mój
wuj był właścicielem Overy Climbers, tak
właśnie załatwiłem ten koncert Nathanowi. Klub był ulubionym miejscem
wszystkich licealistów, dlatego uznałem że urodzinowy koncert zespołu mojego
kumpla właśnie tu powinien się odbyć. Miałem klucz do drzwi znajdujących się na
tyłach więc od razu się do nich skierowałem, szczerze współczując ludziom przed
głównym wejściem. Kiedy tam szedłem natknąłem się na jakąś parkę bzykającą się
przy ścianie. Zirytowało mnie to. Impreza się nawet jeszcze nie rozkręciła.
-Ja pierdole, dopiero dziewiąta! Jak
chcecie się pieprzyć to wara z zaplecza!- wydarłem się na nich. Facet przerwał.
-Odpierdo…- i urwał, bo mnie
rozpoznał, mimo panującej ciemności.
Ja też go rozpoznałem. To był Drake Beards,
jeden z tych debili, którzy po prostu mnie wkurwiali myśląc, że są tacy
zajebiści i w ogóle samą swoją egzystencją (kurwa, skąd ja znam w ogóle ten
wyraz). Dziewczynę też rozpoznałem, chociaż nie mogłem przypomnieć sobie jej
imienia. Tymczasem Beards odzyskał mowę.
- Zazdrościsz Redson?- zapytał
prześmiewczo.
Ja tylko uśmiechnąłem się z satysfakcją i
mówiłem z nie udawaną kpiną w głosie:
-Oh nie, była beznadziejna…kiedy to
było Kelly, miesiąc temu?
Dziewczyna
stała do tej pory w bezruchu, ale teraz drgnęła. Chyba nie była pewna czy to
właśnie do niej się zwrócono, więc spojrzałem na nią wyczekująco.
-Jestem Aly- powiedziała cicho.
W tej samach chwili Beards zamachnął się na
mnie, ale wykonałem unik i mocno wykurwiłem mu w tą obrzydliwą mordę. Tak jak
się spodziewałem, padł na ziemię. Najwyraźniej był pijany, bo nie mógł wstać,
choć się starał, ale w końcu widząc słabe rezultaty już nie próbował, tylko
obrócił się na plecy głośno przy tym jęcząc. A dziewczyna, ta Kelly czy Aly,
wszystko jedno, pisnęła i uciekła. Nie miałem zamiaru dobijać Beards’a. Takim
chujem to ja nie byłem. Powiedziałem tylko do niego:
-Zero pieprzenia się na tyłach klubu
Jack’a.- po czym otwierając drzwi (o dziwo nie były zamknięte na klucz) wszedłem
do budynku w humorze iście zajebistym jak to zawsze po wpierdoleniu komuś.
Czekał na mnie
nie kto inny, jak mój wujek Jack.. Właściwie nigdy wujkiem go nie nazywałem.
Mówił mi, że przez to czuje się staro. Cóż, miał dopiero trzydzieści lat. Na
jego widok uśmiechnąłem się szeroko.
-Shane, widzę, że dziś w dobrym
humorze, komu napierdoliłeś?- spytał.
-To tylko jedna morda.- powiedziałem
ściskając jego dłoń.- Gdzie Nathan?
- Czeka na ciebie w gabinecie.-odpowiedział
i zarzucił na siebie skórzaną kurtkę.
-A ty nie zostajesz?- zapytałem
Jack’a.
- Nie, dzisiaj Overy Climbers jest pod twoją wodzą! Ja się umówiłem…wiesz, Sarah.-
pokiwałem twierdząco głową, choć tak naprawdę nie, nie wiedziałem kim jest
Sarah.
Jack, jeśli chodzi o „kobiety” (bo w jego
przypadku to muszą być dojrzałe kobiety, twierdzi, że trudniej je zdobyć) jest
tak samo szybki jak ja. Tylko, że on najpierw się z nimi umawia, a potem
zalicza. Ja wolałem od razu przejść do opcji numer dwa.
-Jesteś tego pewien?- zapytałem, ale
nie mogłem ukrywać radości. Kochałem tego człowieka.
-Pieniędzy mi nie brak, lecę. Nie
zapomnij używać gumek.- uśmiechnął się do mnie znacząco i wyszedł.
Cały Jack!
Normalny wuj powiedział by coś w stylu „Tylko nie pijcie alkoholu!”. Ale on nie
był normalny. Z resztą, kto był w naszej rodzinie?
Rześkim krokiem ruszyłem do gabinetu i zastałem w nim Nathana
obmacującego się z jakąś laską. Gdy tylko mnie zauważył odepchnął ją od siebie
i krzyknął:
-Dotarł Redson Wszechmogący! –A potem
zwrócił się do niej, jakby to, co przed chwilą się zdarzyło, nigdy nie miało
miejsca.- Spierdalaj.
Dziewczyna
posłusznie wyszła i zostaliśmy sami. Przez krótką chwilę nic nie mówiliśmy
tylko uśmiechaliśmy się do siebie jak ostatnie debile. Wiedzieliśmy, że to
będzie najlepsza noc w naszym życiu, a właściwie jedna z najlepszych. 28
sierpnia 2010 roku miał przejść do historii nie tylko Little Rock, ale też
całego Arkansas. Była to nie tylko impreza z okazji urodzin zespołu „Break
Band”, ale też pożegnanie. Pojutrze miałem wyjechać z rodzicami i bratem w
całoroczną podróż po świecie. Niestety. Byłem na nich wściekły. Przez nich miała
mnie ominąć cała druga klasa w liceum, wszystkie te imprezy z Nathanem.
Kurwa!!! Przecież mogłem zostać u Jack’a. Ale nie, oni się uparli. W sumie to
taka szansa może się nie powtórzyć, więc dałem za wygraną. Mój przyjaciel
przekonywał mnie, że bawić da się wszędzie. Imprezować na pewno nie przestanę.
Ale wkurwiało mnie to, że będę to robił bez znajomych.
Nathan chciał
coś powiedzieć, ale przerwałem mu unosząc dłoń.
-Chwila- powiedziałem i wyciągnąłem
komórkę wybierając numer największego sklepu z fajerwerkami w Little Rock. Po
trzech sygnałach odebrał facet, którego chciałem usłyszeć.- Garry, posłuchaj
mnie teraz uważnie i nie zadawaj głupich pytań. Masz przywieźć największe fajerwerki, jakie tylko
znajdziesz do Overy Climbers.
Dostaniesz, ile chcesz.- po czym rozłączyłem się
czując coraz większą ekscytację. Ja pierdolę, chyba
potrzebuję piwa, cieszę się jak jakiś bachor.
Mój przyjaciel
patrzył na mnie wyczekująco, ale ponieważ nic nie mówiłem, tylko wciąż
uśmiechałem się do niego (naprawdę, w tamtej chwili potrzebowałem alkoholu)
zapytał mnie:
-Fajerwerki?
Na co tylko
odpowiedziałem krótko:
-Jacka nie będzie.
Na twarzy wokalisty
„Break Band” wraz z szerokim uśmiechem pojawiło się zrozumienie. W jego oczach
widziałem to, co zawsze przed imprezą widziałem także ja w lustrze. Nathan z małej
lodóweczki w kącie wyciągnął dwa piwa, otworzył je i podał mi jedno. Nic nie
mówiąc unieśliśmy butelki.
-Za „Break Band”,
przyjacielu.-powiedziałem.
-Za przyjaźń, stary.-odpowiedział mi
mój przyjaciel po czym wypiliśmy całe piwo i równym krokiem ruszyliśmy ku
„przeznaczeniu”.
*
Impreza rozkręciła się tak, że nawet pewnie Bin Laden nie mógł by nad nią zapanować.
Ludzie pod sceną pchali się, przewracali. Nathan już dawno ściągnął koszulkę,
co tylko wywołało jeszcze większą przepychankę (oczywiście tej damskiej części
publiczności, choć, co stwierdziłem z niesmakiem, były też wyjątki). Było już
dobrze po północy. Ja siedziałem sobie wygodnie na kanapie z boku sceny z jakąś
laską (chyba Lisą), która była już tak pijana, że ułożyła głowę na moich
kolanach, co mi się raczej nie spodobało. No bo jak się kurwa zrzyga?! Była
trzecią dziewczyną, która dziś oddawała mi przysługi w gabinecie Jacka i
szczerze mówiąc na więcej nie miałem ochoty. Po woli i ja zacząłem odczuwać
skutki nadmiaru alkoholu, ale mimo to wciąż piłem i piłem…no bo co do cholery
miałbym robić? Teraz jest impreza, a na kaca będzie czas rano.
Kochałem to.
Kochałem tą atmosferę. Podniosłem Lisę do pozycji siedzącej, aby rozkoszować
się w pełni tą chwilą. Bo zawsze była taka chwila błogości. Ona tylko spojrzała
na mnie, zaśmiała, po czym pocałowała mnie namiętnie i rzuciła się w tłum, nie
umyślnie. Po prostu się zachwiała i jakoś tak wpadła. Westchnąłem ciężko i
oparłem się nadal obrzucając spojrzeniem wszystkich pod sceną. I TO się stało.
Miała długie,
brązowe włosy i grzywkę. Skakała i śmiała się pod sceną śpiewając. Znała tekst.
Zauważyłem, że ma aparat na zębach. Nie grzeszyła urodą. Z tego co widziałem,
prócz tej zielonej koszuli w kratę, miała nadwagę, była blada, a jej twarz
świeciła się od potu. Mimo to wydała mi się wyjątkowa i nawet ładna. Nagle
spojrzała się na mnie. Może akurat nie na mnie, ale w moją stronę, no bo w
końcu siedziałem w mroku. Miała niezwykłe oczy. Duże i hipnotyzujące. Patrzyłem
się na nią ciągle, choć ona dawno odwróciła wzrok. Nie wiem ile to trwało,
gapiłem się jak oniemiały z lekko rozchylonymi ustami. Nie mogłem się nadziwić
ile optymizmu, radości i pozytywnych emocji, bije od jednej osoby, jaką była ta
dziewczyna. Jednak, nie wiem dlaczego, pomyślałem sobie, że to tylko maska, bo
te oczy, choć roziskrzone, coś skrywały. Było w nich cierpienie, mrok,
tajemnica. Chciałem ją poznać. Chciałem jej dotknąć i z bliska patrzeć w jej
duże oczy. Chciałem, aby była moja. Chciałem wstać, ale coś mnie
powstrzymywało. Po raz pierwszy byłem niepewny, po raz pierwszy w całym życiu
bałem się odezwać do dziewczyny, po raz pierwszy nie wiedziałem co powiedzieć i
wstydziłem się. Byłem onieśmielony jej
zachowaniem, uśmiechem. Kurwa. ŻE CO? Nie…ja, Shane Redson nie mogłem taki być,
jak mogłem się bać do niej zagadać? Jak mogłem tego w ogóle chcieć?! Cholera, a
jednak…nie, co ja w ogóle robię. Zirytowany sam sobą wstałem, ale zrobiłem to
tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie. Zatoczyłem się lekko po czym znów
padłem na kanapę. Jeszcze nigdy się tak nie schlałem, a miałem mocną głowę. Gdy
znów spojrzałem na tłum dziewczyny już nie było. Z ust posypały mi się
wszystkie znane mi dotychczas przekleństwa. Nagle zrobiło mi się dziwnie
smutno. Co ja kurwa baba jestem? I tak wściekły na siebie zasnąłem po prostu.
Pierdolić wszystko. W głowie powtarzałem sobie jeszcze kawałek Red Hot Chili
Peppers Don’t forget me. Nathan
śpiewał ją na każdym koncercie, więc uznałem to po prostu za zbieg
okoliczności. Don't forget me I can't hide it Come again get me excited*. Śniłem o niej. O jej długich brązowych włosach, o jej dużych hipnotyzujących oczach. Już wiedziałem, że o niej nie zapomnę.
Katherine
Jeszcze raz
spojrzałam na mój pokój. Teraz był prawie pusty, choć pełno w nim było
wspomnień. Moje rzeczy były już w Little Rock, gdzie i ja miałam się znaleźć za
jakieś pół godziny. Usiadłam na łóżku, które jako jedyny mebel pozostało
jeszcze w tym pokoju. To tutaj uczyłam się pierwszych chwytów gitarowych, to
tutaj wylewałam wszystkie łzy i chowałam się przed światem, to tutaj mój
ojciec…nie, o tym nie chciałam myśleć. Nie chciałam zepsuć tego dnia ani sobie,
ani mojej mamie, która przecież tak długo na niego czekała. Nie chciałam też
pokazać jak bardzo boję się tej przeprowadzki i jak wielkie są moje
wątpliwości. Nie chodziło tylko o to, że z o wiele mniejszego East End
przenosimy się do o wiele większego miasta. Było mi głupio. Strasznie głupio,
bo na początku byłam taka wredna dla Brada.
Brad- od
półtora roku był z moją mamą, Laurą. Jak ona, miał trzydzieści pięć lat.
Skończył prawo na Yale* i był jednym z najlepszych prawników w Arkansas.
Mieliśmy się już do niego wprowadzić rok temu, przed rozpoczęciem drugiego
semestru. Jednak ja stanowczo zaprzeczałam, a moja mama, chcąc dla mnie jak
najlepiej, zrezygnowała z tego. Tak, zrobiła to tylko i wyłącznie z mojego
powodu, nie robiąc mi przy tym żadnych wyrzutów. Nie mogłam dalej odbierać jej
tego szczęścia, bo naprawdę chciałam, żeby była szczęśliwa, o co zadbał Brad.
Właściwie nie wiem, dlaczego byłam wobec niego taka oschła. On był w porządku,
dbał nie tylko o moją mamę, ale także o nas. Dlatego było mi głupio.
Spuściłam głowę
w dół czując narastające upokorzenie i coś zauważyłam. Spod mojego łóżka
wystawała jakaś kartka. Sięgnęłam po nią zaciekawiona. Myślałam, że spakowałam
już wszystko, a jednak…nie, to nie była kartka. To było zdjęcie. Na zdjęciu
była moja mama, Jason i Andrew (moi bracia, którzy z resztą są bliźniakami i
JA. Ta JA sprzed roku. JA bez przyjaciół, bez ojca, bez pewności siebie. Po
prostu nie wytrzymałam. Rozpłakałam się tym sposobem dając upust emocjom, które
narastały we mnie już od kilku lat. Wstałam i włożyłam zdjęcie do kieszeni. Coś
we mnie pękło, coś się rozerwało. Zaczynałam nowe życie. Właśnie teraz.
*
Brad wcale nie żartował mówiąc, że
wszyscy pomieścimy się w jego domu. Był tak wielki! W każdym razie większy od
mojego „eks” domu w East End. Moi bracia, choć dotychczas nie zamykali buzi,
pomimo złowieszczych ostrzeżeń mojej mamy, teraz milczeli jak groby. Laura
wręcz tryskała ekscytacją.
-I co? Jest piękny, prawda? I taki
duży! Gdy go pierwszy raz zobaczyłam oniemiałam! A zobaczycie dopiero jaki jest
w środku!
Nie mogłam nie
uśmiechnąć się, patrząc na jej uśmiech. Była taką przepiękną kobietą. Choć nie
miałam przyjaciół w szkole, to w domu zawsze czekała na mnie ta NAJLEPSZA
przyjaciółka. Z nią mogłam pogadać o wszystkim i chyba tylko dzięki temu jakoś
wyszłam z depresji. Kiedy skończył się ten cały cyrk z moim ojcem cztery lata
temu, Laura przeszła niesamowitą przemianę z kruchej i uległej żony w silną,
niezależną i tryskającą optymizmem kobietę, dla której ponad wszystkim
znajdowały się jej dzieci. Bałam się, gdy półtora roku temu poznała Brada,
bałam się, że ją skrzywdzi tak jak zrobił to mój ojciec. Ale teraz wiedziałam,
że tak nie będzie, bo chłopak mojej mamy (trochę dziwnie to brzmi) bardzo ją kochał. Mówił to z resztą nie tylko jej, ale też mnie. Rozmawiał ze
mną, czego nigdy nie robił ojciec. Zapewniał mi, że zrobił wszystko, abyśmy
byli szczęśliwi. MY. Nie tylko moja mama. Dlaczego mu wtedy nie wierzyłam?
-Wiedziałam.- powiedziała moja mama
tym samym przerywając moje rozmyślenia. Nie miałam pojęcia o co jej chodziło,
ale zauważyłam, że jej dobry humor automatycznie uleciał. Przez chwilę
patrzyłam na nią wyczekująco aż w końcu się odezwała.
-Katherine, kochana. Wiem, że nie
jesteś na to jeszcze gotowa, wiem, że się boisz…ja też się boje, ale kocham
Brada i….
-Mamo-przerwałam jej.- Ja naprawdę nie mam nic przeciwko i cieszę się
razem z tobą.
Po tych słowach
mama zmierzyła mnie uważnie wzrokiem, a na jej twarzy pojawiło się współczucie.
Nienawidziłam, jak ktoś mi współczuł, jak ktoś litował się nade mną.
-Przecież
widzę, że coś jest nie tak. Mi możesz mówić o wszystkim maleńka.-powiedziała i
pogładziła mnie po włosach.
Chłopaków już
dawno nie było w samochodzie. Teraz pewnie biegali po domu siejąc zamęt i
spustoszenie oraz przerażenie w oczach gosposi (tak, Brad ma gosposię). W
drzwiach domu stał nie kto inny jak właśnie on. Nie podszedł do samochodu i nie
wydawał się być zniecierpliwiony, co pogłębiło mój szacunek do niego. Mama
spojrzała w jego stronę znacząco. Ten
pokiwał ze zrozumieniem i wszedł z powrotem do domu. Laura znów wierciła mnie
tym swoim matczynym wzrokiem.
-Ok., tu nie
chodzi o to, że nie lubię Brada.-zaczęłam.- Myślę nawet, że…to znaczy…ja
czuję…jakby on był moim ojcem.-wykrztusiłam to ostatnie słowo z wielkim trudem.
Oczy mojej mamy zaszły łzami. Uświadomiłam sobie wtedy coś ważnego.- Mamo, ja
go kocham, kocham. Na początku nie chciałam mieć z nim nic do czynienia, to
fakt, ale zobaczyłam, że on się stara. Widziałam, że zależy mu na NASZYM
szczęściu. Twoim, moim i chłopaków. Rozmawiał ze mną, chciał spędzać czas z
nami wszystkimi i myślę, że też dzięki niemu wyszłam z tego bagna, w którym
tkwiłam przez ostatnie cztery lata. On wzbudza we mnie szacunek nawet większy
od tego, którym darzę mojego biologicznego ojca.-Laura lekko drgnęła, ale nie
przerywała mi. Musiałam jej powiedzieć wszystko.- A wiesz dlaczego byłam smutna,
kiedy tu jechaliśmy, kiedy powiedziałaś mi o przeprowadzce? Bo było mi
strasznie głupio, bo JEST mi strasznie głupio, że tak pochopnie go osądziłam…
-Kochanie…-zaczęła
mama, ale znów jej przerwałam.
-Pozwól mi
skończyć mamo.- odetchnęłam głęboko i powiedziałam wszystko, co leżało mi na
sercu.- Prócz tego oczywiście się boję. Nowej szkoły, nowych znajomych. Czuję,
że zaczynam nowe życie, że zrzucam starą skórę, chcę żyć inaczej, chcę się
cieszyć każdym dniem, a wiem że Brad może mi w tym tylko pomóc, co z resztą już
zrobił.
Po tych słowach
mama po prostu nie wytrzymała. Łzy lały się z jej oczu obficie, ale ja
wiedziałam, że to łzy szczęścia. Rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła.
Poczułam, że nie opuściłam domu, że mój dom będzie zawsze tam, gdzie będzie
ona. Poczułam jej gorące łzy na moich policzkach.
-Kocham
cię.-powiedziałam, a nie było wiele takich momentów.
-Ja ciebie też,
córcia.
Wyszłyśmy z
samochodu i ruszyłyśmy ku domowi. Gdy byłyśmy już w środku słyszałam krzyki
zadowolenia moich braci. Podszedł do nas Brad, a ja rzuciłam się na niego,
mocno przytulając. Najwyraźniej był zdziwiony, bo najpierw zesztywniał, a
dopiero potem odwzajemnił uścisk (byłam pewna, że zobaczył łzy w oczach mojej
matki i zrozumiał). Chciałam tym gestem pokazać mu to, czego nie umiałam obrać
w słowa: wdzięczność, szacunek i miłość.
-Przepraszam.-wyszeptałam
cicho.
-Nie masz za
co, Katherine.- odpowiedział mi Brad po czym odsunęliśmy się od siebie i
pozwoliłam mamie go uściskać. Najwyraźniej nie chcieli przy mnie okazywać sobie
większych czułości, co sprawiło, że jeszcze bardziej byłam im wdzięczna. Nagle
chłopak mojej mamy zawołał:
-Synu, pozwól
na dół!
Poznałam go
mniej niż rok temu, także nie miałam powodów, aby się krępować. Po chwili
usłyszałam głośne kroki. Po schodach ku nam zmierzała młodsza (i jak dla mnie
przystojniejsza) wersja Brada Adamsa. Trochę się zmienił odkąd go widziałam, a
w końcu nie widziałam przez rok! Mama i jej chłopak nalegali, abyśmy więcej
czasu spędzali razem, ale zazwyczaj ani ja, ani młody Adams nie mieliśmy czasu.
Wyprzystojniał, to zauważyłam od razu. Jego brązowe włosy były dłuższe,
ostatnio były krótko przystrzyżone, a teraz…teraz były czupryną, którą aż
chciało się potargać. I albo mi się wydawało, albo jego oczy nabrały bardziej
intensywnego koloru. Ich zieleń mnie poraziła. Miał na sobie koszulę w kratę i
jeansy. Gdy mnie zauważył, przeczesał swoje włosy i uśmiechnął się tym swoim
czarującym uśmiechem, od którego miałam nogi jak z waty. Potem zwrócił się do Brada:
-Tak ojcze?- z
trudem powstrzymałam się, aby nie parsknąć śmiechem.
-Synu- odezwał
się Brad tym samym tonem.- pokaż proszę Katherine dom, a potem zaprowadź ją do
jej pokoju.
-Ok, a gdzie
ona jest?- spytał Adams, a ja się po prostu nie powstrzymałam i parsknęłam śmiechem.
On wytrzeszczył tylko te swoje zielone oczy i patrzył się na mnie jak
oniemiały, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie.
-Cześć.-powiedziałam,
nie przestawiając się uśmiechać.
-Czee…Cześć…Katherine?
–zapytał, cały czas zachowując się, jakby nie wierzył swoim oczom.
-Tak, tak
właśnie mam na imię. Już zapomniałeś?- spytałam, czując, że lada moment
wybuchnę śmiechem. Jak taki przystojny chłopak, mógł wyglądać tak głupkowato?
-Eeee…nie..ja
tylko…-zaczął, ale przerwałam tą jąkaninę ciągnąc go ze sobą ku schodom.
-Chodźmy.-zwróciłam
się do niego po czym krzyknęłam do mamy i Brada- Miłego dnia!
-Wzajemnie-
odpowiedzieli mi chórem. Ich też ta sytuacja najwyraźniej rozbawiła. Kiedy
byliśmy na górze usłyszałam głośny śmiech tej pary.
Stanęłam przed
Adamsem i cierpliwie czekałam, podczas gdy on najwyraźniej wciąż nie mógł
uwierzyć. Czułam się…dziwnie. Nikt jeszcze tak na mnie na patrzył.
-Ehm…już?-
zapytałam zniecierpliwiona. On najwyraźniej pojął jak męczy mnie jego
zachowanie. Na jego twarzy znów zobaczyłam ten czarujący uśmiech, którym mnie
przywitał.
-Przepraszam.
Po prostu…zmieniłaś się. I to bardzo! Wyglądasz jak nie ty…to znaczy to ty,
ale…- i znów byłam zmuszona mu przerwać. Biedaczek.
-Posłuchaj,
wiem, że się zmieniłam, ale nie chcę, żebyś traktował mnie przez to jakoś
inaczej. Kiedy się poznaliśmy byłeś dla mnie bardzo miły, choć wyglądałam jak
wyglądałam i mam nadzieję, że tak zostanie.- Mówiłam szczerze.
Wielu ludzi
kpiło sobie ze mnie, z mojego wyglądu, szczególnie w szkole. Po tej aferze z
ojcem zaczęli mnie ignorować, a niektórzy litowali się nade mną, co jeszcze
bardziej mnie wkurzało. Już wolałabym dostać w twarz! Ale on…kiedy mnie poznał...Mimo,
że nie widzieliśmy się przez rok i oboje się zmieniliśmy, on wciąż miał ten
swój czarujący uśmiech, którym obdarzał mnie przy każdej okazji. Był po prostu
inny. Może wtedy uważał, że byłam brzydka (co chyba się zmieniło), ale był miły
i takim pozostał. Nie jestem pewna, czy zgodziłabym się na tą przeprowadzkę,
gdyby zachowywał się inaczej.
-Katherine,
zrobię wszystko, abyś czuła się tu jak najlepiej.- powiedział to takim głosem,
jakim jeszcze nigdy żaden chłopak się do mnie nie odezwał. I znów ten cholerny
czarujący uśmiech! W dodatku objął mnie ramieniem! Nie wiedziałam jak mam się
zachować, ale przecież nie jestem już tą samą dziewczyną. Też go objęłam, tyle że
w pasie i tak właśnie ruszyliśmy
zwiedzać dom.
Moja mama miała
rację. Dom na zewnątrz był niczym w porównaniu do jego wyglądu wewnętrznego.
Wszystko było jakby nowe, panowała idealna czystość. Willa była wykonana w
nowoczesnym stylu. Wnętrze było bardzo jasne, z powodu dużej ilości okien,
ogromnych okien. Było też dużo roślin, w szczególności takich, które kojarzyły
mi się z tropikami, z oceanem. W ogóle całość prezentowała się jak wielka
nadmorska posiadłość, choć do morza było z pięćset mil. Podczas spaceru po
parceli stopniowo odkrywałam jej nowe zalety, którymi były m.in.: basen, trzy łazienki,
siłownia, biblioteka, ogromy salon, piękny ogród i patio….ahh…chyba nigdy stąd
nie wyjdę!
Zwiedzanie
umilał mi znacznie syn Brada. Gadaliśmy głównie o muzyce, w końcu to nas
interesowało najbardziej. Powiedział, że nauczy mnie grać na gitarze
elektrycznej, na co zgodziłam się z wielką ochotą! Od ósmego roku życia grałam
na klasycznej i akustycznej. Elektryczna to mały kroczek w przód, oderwanie się
od dotychczasowego życia, a chciałam teraz spróbować czegoś nowego, iść do
przodu, zostawić przeszłość.
Nagle
towarzyszący mi chłopak zatrzymał się przed jakimiś brązowymi drzwiami. Byliśmy na korytarzu, na pierwszym piętrze.
-To twój
pokój.- powiedział z uśmiechem.-Mój pokój jest o tam.-wskazał palcem takie same
drzwi na końcu korytarza. – Zostawię cię teraz samą, jakby co jestem w
pobliżu.- Grr…ten cholerny czarujący uśmiech no!
-Zaczekaj.-
powiedziałam, naprawdę nie wierzyłam, że to robię- chciałabym zobaczyć miasto,
a ty na pewno byłbyś świetnym przewodnikiem…-Idiotka! Idiotka! Idiotka! Co ja
robię do cholery?!
-Ok., ale nie
dzisiaj mała.- ojej powiedział do mnie mała. I z czego ja się tak cieszę?-
Wieczorem mój kumpel wraca z podróży. Nie widziałem go od roku, no chyba, że
chcesz się do nas przyłączyć? – już myślałam, że chciał mnie spławić, a tu taka
niespodzianka.
-Nie, nie będę
wam przeszkadzać.- Dziwne…wyglądało jakby przez to posmutniał.- Ale życzę wam
miłej zabawy!- powiedziałam uśmiechając się najpiękniej jak potrafiłam. W
odpowiedzi znów poraził mnie swoim uśmiechem.
-Dziękuje…-powiedział,
po czym zawahał się i dopowiedział żartobliwie- siostrzyczko.- Nie mogłam nie
zaśmiać się na te słowa.
Uświadomiłam
sobie, że właściwie, ogólnie na to patrząc, będziemy jak rodzeństwo. Jej!
Trzech braci to chyba trochę za wiele, ale jeden z nich był przynajmniej w moim
wieku.
Powoli
podeszłam do chłopaka, patrzył się na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem.
-Dziękuje ci
Nathan.- powiedziałam, po czym pocałowałam go w policzek- Za wszystko.
*Don't forget me I can't hide it Come again get me excited- fragment piosenki zespołu Red Hot Chili Peppers "Don't forget me". Tłumaczenie: Nie zapomnij o mnie, nie mogę tego ukryć. Wróć, podekscytuj mnie.
*Yale-jeden z najlepszych uniwersytetów w USA
***
No więc, zaczynamy! Oto moje nowe dzieło "So close, so far". Mam nadzieję, że wam się spodoba. Jak widzicie historia jest opowiadana z dwóch perspektyw: Shane'a i Katherine. Rozdziały będą dodawane co 3 tygodnie:) Jeśli ktoś chce być informowany o nowych postach, niech poda swój adres e-mail lub gg w komentarzu. Miłego czytania!