Rozdział
piąty
3 tygodnie później
Katherine
Minęło dopiero
kilka tygodni od naszej przeprowadzki, a ja już czułam się jak w domu! Nie
przypuszczałam, że mogę być taka szczęśliwa. Było jak we śnie…jak w
najpiękniejszym śnie. Prawie z każdym dogadywałam się świetnie: z Bradem, panią
Owen, a nawet z ogrodnikiem Larrym! Nathan był stałym gościem mojego pokoju i
czasem wpadał do mnie któryś z chłopaków z „Break Band”. A Shane? Shane’a
unikałam jak ognia. Jego obecność przyprawiała mnie o zawroty głowy i nie wiem,
czy byłabym w stanie spojrzeć na niego jeszcze raz po tym, co stało się na
imprezie. Oczywiście czasem bywał u Adamsa, a wtedy nie mogłam go nie widzieć. Mijając
go mówiłam tylko cześć, nawet na niego nie patrząc, a gdy chciał nawiązać ze
mną rozmowę, uciekałam pod byle pretekstem. Chciałam z nim porozmawiać, ale
strasznie się tego bałam. To wahanie przyprawiało mnie o ból głowy.
Miałam na sobie
luźny czarny t-shirt odkrywający jedno ramię, jeansowe szorty i ulubione czarne
conversy. Na urodzinowy koncert zespołu Nathana, nie chciałam się zbytnio
stroić. Wiedziałam, że Shane na pewno też tam będzie. Miałam tylko nadzieję, że
na niego nie trafię.
Była szósta,
koncert zaczynał się o ósmej, ale ja zgodziłam się pomóc w przygotowaniach.
Nathan pożyczył mi nawet swój samochód, który na szczęście miał nawigację. Nie
miałam pojęcia jak dojechać do Overy
Climbers. Szybko zeszłam na dół i ucałowałam mamę i Brada na pożegnanie po
czym udałam się do czarnego jaguara mojego współlokatora..
Overy Climbers okazał się średniej
wielkości klubo-pubem. Podejrzewałam, że samym swoim wyglądem przyciąga wielu
klientów. Był nowoczesny i widowiskowy.
Zaparkowałam na nieopodal znajdującym się parkingu i ruszyłam w stronę
tylnego wejścia (jak kazał mi Adams). Słońce było już bardzo nisko na niebie, a
na tyłach klubu panował półmrok.. Spodziewałam się, że drzwi będą otwarte, ale
grubo się pomyliłam. Już chciałam iść do wejścia głównego, ale odwracając się
stanęłam twarzą w twarz z Shanem Redsonem. .
-Witaj
Katherine.- powiedział z aroganckim uśmieszkiem.
Nie byłam w
stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Wymiękłam. Moje serce zaczęło szybciej
bić, a on był na tyle blisko, że na pewno to słyszał. Przeklinałam się za to w
duchu.
-Przestraszyłem
cię?- zapytał zmniejszając odległość między nami tak, że prawie go dotykałam.
Cofnęłam się, ale trafiłam na drzwi. Shane pochylił się, obie ręce kładąc na
drzwiach ponad moimi ramionami. Prawie stykaliśmy się nosami. Przełknęłam
ślinę, próbując odzyskać choć trochę odwagi.
-Trochę- odparłam
drżącym głosem- Masz klucze?- zapytałam nieco pewniej.
Uśmiechnął się
i jedną rękę włożył do kieszeni spodni, a drugą wciąż trzymał ponad moim
ramieniem. Odkluczył drzwi nie spuszczając ze mnie wzroku. Nagle je otworzył, a
ja pewnie upadłabym na ziemię, gdyby nie złapał mnie w talii.
-Mój błąd.-
szepnął mi do ucha, a ja próbowałam uspokoić oddech, który nieco przyspieszył.
-Czego chcesz?-
zapytałam, a arogancki uśmieszek natychmiast zniknął z jego twarzy.
-Dowiedzieć
się, dlaczego mnie unikasz.
-Nie unikam
cię.- powiedziałam to zbyt szybko.- Możesz mnie puścić?
Nie posłuchał
mnie. Nadal trzymał mnie w swoich ramionach. Czułam, jak bardzo umięśnione jest
jego ciało, choć w tamtym momencie przykryte ubraniami. Moje serce waliło jak
oszalałe. Już myślałam, że mnie pocałuje, ale właśnie w tym momencie odsunął
się.
-Chodźmy do
gabinetu.- jego głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
Zastanawiałam
się co ma na myśli mówiąc to i wciąż stałam jak wryta. Chyba nie chciał…nie
mógł…ledwo się znamy. Chłopak jakby czytając mi w myślach powiedział:
-Tam czeka
Nathan.
Kiwnęłam lekko
głową. Krótka droga minęła nam w milczeniu. Starałam się na niego nie patrzeć i
oddychać miarowo. Byłam spokojniejsza. Cokolwiek chciał zrobić Shane,
najwyraźniej z tego zrezygnował. I
dobrze.-pomyślałam. Więc dlaczego byłam zawiedziona?
Chłopak
otworzył drzwi i przepuścił mnie pierwszą. Nie będę ukrywać, że bardzo mi się
to spodobało, bo nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek facet postąpił wobec
kobiety inaczej. W pomieszczeniu oprócz Nathana stał jeszcze jakiś mężczyzna.
Wyglądał na starszego od nas, ale nie byłam w stanie stwierdzić, ile ma lat.
Chyba był po trzydziestce. Uśmiechnął się ukazując dwa rzędy równiutkich,
białych zębów. Coś sobie uświadomiłam. Mieli taki sam uśmiech, takie same oczy,
w kolorze ciepłego brązu, czekoladowe. Niewątpliwie Shane był jednym z jego
krewnych. Oprócz tego kompletnie się różnili, ten starszy miał włoską urodę:
ciemne brązowe włosy, a już szczególnie jego karnacja przywodziła na myśl
piękne Włochy…
Mężczyzna
zbliżył się do mnie i wyciągnął dłoń. Uczyniłam ten sam gest, a on ujął ją i
pocałował. Za plecami usłyszałam prychnięcie Shane’a. Stał stanowczo za blisko.
Nathan zachichotał, a mnie delikatnie zaczęły mrowić policzki.
-Jack Redson.-
przedstawił się.- Jestem bratem ojca Shane’a, czyli wujkiem w skrócie, ale
nigdy mnie tak nie nazywaj.- dodał jakby złowieszczo. Zaśmiałam się.
-W porządku.
Katherine Rain.
-Nigdy nie
miałem przyjemności, poznać którejś z dziewczyn mojego bratanka.
Teraz płonęłam
jak piwonia. W gabinecie zapadła niezręczna cisza. Miałam nadzieję, że ktoś ją
w końcu przerwie, ale reakcji Shane’a nie zobaczyłam, a Nathan najwyraźniej
świetnie się bawił.
-Shane nie jest
moim chłopakiem.- wydukałam. Jack zdziwił się szczerze i szeroko otworzył oczy
ze zdumienia.
-Jesteś jego
byłą dziewczyną?
Nathan nie wytrzymał.
Usta lekko mu zadrgały, a już wkrótce śmiał się bez opamiętania.
-Nie. Jestem
PRAWIE przyrodnią siostrą tego głupka.- powiedziałam wskazując na duszącego się
ze śmiechu Nathana i kładąc nacisk na słowo „prawie”.
Jack pokiwał ze
zrozumieniem i uśmiechem, i patrzył to na mnie, to na Shane’a. Wyszedł
informując nas, że z kimś się umówił, a jego bratanek zaproponował, że go
odprowadzi. I wyszli z gabinetu zostawiając mnie i mojego PRAWIE przyrodniego
brata. Już ja mu nawtykam.-pomyślałam.
Shane
Ledwo
wyszliśmy, a Jack musiał, po prostu musiał skomentować zaistniałą sytuację.
-Niemożliwe.-
tak, ujął to tylko za pomocą jednego słowa.
Udając że nie
rozumiem, spojrzałem na niego zdziwiony.
-No daj spokój,
Shane. Nie powiesz mi, że nasza Katherine
ci się nie podoba.
-Jest
niebrzydka…-zacząłem, ale przerwał mi.
-NIEBRZYDKA?!
Ona jest…
-…nie w moim
typie.- skończyłem za niego, choć najwyraźniej nie to chciał powiedzieć, ani
usłyszeć. Prychnął.
-Nie w twoim
typie. Akurat. Za dużo babskiego chłamu ostatnimi czasy czytasz.
Nie
skomentowałem tego. Zacisnąłem tylko ręce w pięści i spuściłem głowę. Nie
chciałem pobić własnego wujka. Nagle on przystanął, a ja zdezorientowany
zrobiłem to samo i odwróciłem się.
-Chyba wiem o
co chodzi.- powiedział szczerząc się od ucha do ucha.- Ty masz z nią problem.
-Nigdy nie mam
żadnych problemów.- powiedziałem zbyt szybko
Nie miałem do
końca pewności, co Jack miał na myśli nazywając to „problemem”. Czy chodziło mu
o to, że Katherine po prostu nie jest podatna na mój urok, czy o to, że bardzo
mi się…Nie, Jack by tak nie pomyślał. Chciał sobie po prostu zakpić ze mnie na
pożegnanie. Wiedziałem, że Katherine jest taka sama jak wszystkie dziewczyny.
Starała się oprzeć temu, co do mnie żywiła. Nie chciała tego okazywać. Drżała,
gdy jej dotykałem. Rumieniła się, gdy mierzyłem ją spojrzeniem. Wtedy, gdy
trzymałem ją w ramionach czułem jak szybko bije jej serce i jak wstrzymywała
oddech gdy patrzyłem jej w oczy, w jej zielono-brązowe oczy. Reagowała na mnie
tak, jak wszystkie.
To dlaczego się z tego tak cieszysz?
To nie leżące
mi na rękę pytanie pojawiło się w mojej głowie znienacka. Nie chciałem przyjąć
do wiadomości odpowiedzi, która gwałtownie cisnęła mi się na myśl. Zdławiłem ją
inną myślą. Nie cieszę się, po prostu mam
z tego satysfakcję.
Nagle
uświadomiłem sobie, że stoję sam, przed głównym wejściem do Overy Climbers i patrzę na zachodzące
słońce.
-Co się z tobą
stało Redson?- zapytałem sam siebie.
Siedziałem na
tej samej kanapie, którą zajmowałem rok temu, tym razem z Katherine i tym razem
trzeźwy. Sam nie mogłem uwierzyć, że nic nie wypiłem. Dziewczyna znała słowa
każdej piosenki. Najwyraźniej Nathan musiał już trochę poduczyć ją w tej
kwestii. Tak bardzo przypominała mi tamtą dziewczynę, choć znacznie się
różniły. Jednak był to ten sam uśmiech, te same, niezwykłe oczy. Zacząłem
rozglądać się po klubie. Dziś jej nie było. Nie widziałem jej. Po prostu
przepadła. Poczułem coś dziwnego, coś co dawało mi o sobie znać przez cały
ostatni rok. Żal? W każdym razie, nie chciałem tego czuć.
Zrezygnowany w
końcu sięgnąłem po piwo i pociągnąłem długi łyk. Lepiej. Spojrzałem na
dziewczynę i położyłem dłoń na jej ramieniu. Zadrżała, a ja uśmiechnąłem się
sam do siebie. Niepewnie spojrzała na mnie, a ja uniosłem piwo. Pokiwała
przecząco głową i w tamtym momencie Nathan ogłosił przerwę.
-Ja nie
piję.-powiedziała.
Zaśmiałem się
drwiąco. Taa, jasne. W tamtym momencie zaczęło się robić naprawdę obrzydliwie.
Nie chodzi mi o Katherine, a o jakiegoś kretyna, który puścił pawia prosto na
kanapę, prawie trafiając dziewczynę. Spojrzałem na nią, spodziewając się co
zobaczę. Znacznie pobladła i złapała się za gardło, spuszczając głowę w dół.
Wyprowadzony z równowagi podszedłem do tego kretyna, który teraz zdawał się być
bardzo zadowolony ze swojego czynu. Mina zrzedła mu, gdy przed nim stanąłem.
-Shane, nie
wiedzia…-nie dokończył.
Złapałem go i
popchnąłem tak mocno, że wleciał prosto w swoje dzieło. Nie napawałem się
zwycięstwem. Nie czerpałem satysfakcji z śmiejących się ludzi. Podszedłem
prosto do Katherine, wziąłem ją za rękę i nie zwracając uwagi na zdziwionego
Nathana, zaprowadziłem do gabinetu. Usiadła na fotelu, głęboko wdychając
powietrze, a ja podałem jej szklankę z wodą. Wypiła ją szybko.
-Dziękuje.-
powiedziała słabym głosem.
-Nie lubisz
raczej czegoś takiego?
-Chodzi ci o
pawia czy całą imprezę?
Zaśmiałem się.
Naprawdę mnie rozśmieszyła.
-O imprezę.
-Zwykle daje
sobie radę, ale nie zostaję za długo. Potem może zrobić się naprawdę paskudnie,
więc zwykle zmywam się o północy…-urwała gwałtownie i uśmiechnęła się sama do
siebie.-…jak Kopciuszek.- spojrzała na mnie i zarumieniła się po czym
natychmiast spuściła wzrok.- W ogóle nie często bywam na takich…Przepraszam.
Zdziwiłem się.
Za co chciała mnie przeprosić? Najwyraźniej dałem jej to do zrozumienia moim
wyrazem twarzy, więc kontynuowała.
-Ta moja cała
paplanina, to chyba z powodu braku snu. Jest już po drugiej…
-Nie
przeszkadza mi to.- powiedziałem za nim ugryzłem się w język.
Spodziewałem
się, że zaraz z jej ust wypłynie potok słów, nie do zatrzymania. Ile razy
dziewczyny zadręczały mnie swoją gadaniną, pewne, że ich słucham, że je
rozumiem, że mnie to interesuje…
Nic takiego
nie nastąpiło. Katherine spoglądała na
mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzałem w jej oczy. Tym razem nie były
zielono-brązowe. Były piwne. Zdziwiłem się. Mocno się zdziwiłem. Może to przez
oświetlenie?
Zauważyła, że się jej intensywnie przyglądam. Znów spuściła
głowę. Nie ukryła jednak przede mną swoich zaróżowionych policzków. Nie było mi
niezręcznie, kiedy tak milczeliśmy oboje. Jednak wolałem słyszeć jej głos. Nie
wiem dlaczego. Po prostu chciałem go usłyszeć. Usiadłem na sofie i poklepałem
miejsce obok siebie, na znak, żeby usiadła. Z wyraźnym wahaniem wstała i je
zajęła. Rozluźniła się dopiero po kilku minutach. Podciągnęła pod brodę kolana.
Było wiele ładnych dziewczyn…więc dlaczego od NIEJ nie mogłem oderwać wzroku?
-To
ty…śpiewasz?- zapytałem.
-Tak jakby.-
odparła chyba zdziwiona faktem, że to ja rozpocząłem rozmowę.
-Powiedz mi o
tym coś więcej.-poprosiłem.
-Nie często
śpiewam publicznie. Przeraża mnie to.
Zaśmiałem się,
a ona chyba poczuła się pewniej, bo na jej twarzy rozkwitł piękny uśmiech.
-Wolę grać na
gitarze.
-Też trochę
gram.- powiedziałem drapiąc się po głowie.
-Serio?-
zapytała szczerze zdziwiona.
-Tak, ale
nikomu nie mów. Jeszcze mnie wezmą za wrażliwego.
Oboje
zaczęliśmy się śmiać i gadaliśmy dalej o wszystkim. Opowiedziałem jej o
football’u i o podróży. Nie będę zaprzeczał, że było mi dobrze. Naprawdę
dobrze. Miła odmiana, pogadać z dziewczyną, ale nie w celu poderwania jej. Z
resztą tak naprawdę nigdy nie musiałem się silić na podryw. I tak nigdy na
żadnej mi nie zależało.
Zniecierpliwiony
zajrzałem w kolejną szafkę. Żeby w tak cholernie dużym klubie żadnego koca nie
było? Spojrzałem na Katherine. Na szczęście nadal spała. Nie mogłem się nadal
nadziwić jak pięknie wygląda, nawet kiedy śpi. Dziewczyna obejmowała się
ramionami, jakby w obawie, że się rozpadnie. Wiedziałem, że jest jej zimno.
Była taka krucha, bezbronna…
Chyba już nie
krępowała się przede mną. Co prawda nie rozmawialiśmy na temat tego, jak dwa
razy znalazłem się w jej pokoju, ale nie chciałem się jej tłumaczyć. Nie miałem
też zamiaru jeszcze bardziej jej „poznać”. Trochę mi się podobała, to fakt. Po
naszej długiej rozmowie poznałem ją bliżej i spodobała mi się trochę bardziej.
Nie, ona wcale mi się nie podoba. Wcale a wcale. Po prostu przypomina mi tamtą
dziewczynę .To wszystko.
Ściągnąłem
swoją koszulę i okryłem nią Katherine. Niedługo potem wszedł Nathan, a ja
zaniosłem ją do jego samochodu. Nie zamierzałem dać mojemu przyjacielowi
prowadzić. W końcu ja wypiłem tylko jedno piwo.
Katherine
Czułam się
dobrze. Znajdowałam się w błogim stanie snu. Podciągnęłam pościel pod brodę.
Zaraz…nie pachniała jak pościel. To był znajomy zapach, ale na pewno nie zapach
pościeli. Shane…perfumy Shane’a. Wyczułam w nich ostrą nutę pieprzu, przez co
jeszcze bardziej mi się podobały. I wspomnienia wróciły. Klub, koncert, nasza
rozmowa, jego dotyk…
Znajdowałam się
w czyimś samochodzie. Poznałam jego wnętrze. Jaguar. Z przodu siedzieli Nathan
i Shane. Już chciałam usiąść i tym samym dać znak, że nie śpię, gdy usłyszałam
strzępki rozmowy.
-Eee…to wy…?-
to powiedział Nathan.
-Nie.- odparł
krótko Shane.
-Jak to?
Myślałem…byłem pewien. Shane, ty zawsze tak robisz! Kanapa, gabinet, a potem…no
a potem po prostu robią dla ciebie wszystko.
Shane nie
odpowiedział, a ja zamarłam. Oczekiwałam dalszej rozmowy, ale nic takiego nie
nastąpiło. Łzy cisnęły mi się do oczu. Był zwykłym palantem. Palantem, który chciał
mnie wykorzystać. Byłam dla niego tym samym, czym były inny dziewczyny. Po
prostu chciał mnie zaliczyć.
Wstałam
dopiero, gdy dojechaliśmy pod dom. Wyszłam szybko z samochodu i skierowałam się
prosto do drzwi. Nagle coś sobie uświadomiłam. Cały czas miałam przy sobie jego
koszulę. Stał oparty o jaguara i mówił coś do Nathana, a potem pożegnali się i
brunet ruszył w moją stronę, ale ja podeszłam do Shane’a.
-Dziękuje.-
powiedziałam najbardziej obojętnym głosem, na jaki mnie było stać.
-Możesz ją zachować.-
powiedział wyraźnie zdziwiony z aroganckim uśmieszkiem.
-Nie chcę.
Dobrze by było, jakby ci chociaż jedna została.- wycedziłam, po czym odwróciłam
się na pięcie i wbiegłam do domu.
Już wiedziałam,
co to znaczy poznać Shane’a Redsona.
***
No i proszę, oto rozdział piąty:)
Standardowe pytanie: Jak wam się podobał?
A może macie jakieś pytania...piszcie w komentarzach, chętnie odpowiem! ^^
Może coś was denerwuje w moim stylu pisania?
A tak poza tematem: polubiłam Justina Biebera, serio:)
No to do następnego tygodnia!!!