Rozdziały

Obserwatorzy

niedziela, 17 czerwca 2012


Rozdział piąty

3 tygodnie później
Katherine
         Minęło dopiero kilka tygodni od naszej przeprowadzki, a ja już czułam się jak w domu! Nie przypuszczałam, że mogę być taka szczęśliwa. Było jak we śnie…jak w najpiękniejszym śnie. Prawie z każdym dogadywałam się świetnie: z Bradem, panią Owen, a nawet z ogrodnikiem Larrym! Nathan był stałym gościem mojego pokoju i czasem wpadał do mnie któryś z chłopaków z „Break Band”. A Shane? Shane’a unikałam jak ognia. Jego obecność przyprawiała mnie o zawroty głowy i nie wiem, czy byłabym w stanie spojrzeć na niego jeszcze raz po tym, co stało się na imprezie. Oczywiście czasem bywał u Adamsa, a wtedy nie mogłam go nie widzieć. Mijając go mówiłam tylko cześć, nawet na niego nie patrząc, a gdy chciał nawiązać ze mną rozmowę, uciekałam pod byle pretekstem. Chciałam z nim porozmawiać, ale strasznie się tego bałam. To wahanie przyprawiało mnie o ból głowy.
         Miałam na sobie luźny czarny t-shirt odkrywający jedno ramię, jeansowe szorty i ulubione czarne conversy. Na urodzinowy koncert zespołu Nathana, nie chciałam się zbytnio stroić. Wiedziałam, że Shane na pewno też tam będzie. Miałam tylko nadzieję, że na niego nie trafię.
         Była szósta, koncert zaczynał się o ósmej, ale ja zgodziłam się pomóc w przygotowaniach. Nathan pożyczył mi nawet swój samochód, który na szczęście miał nawigację. Nie miałam pojęcia jak dojechać do Overy Climbers. Szybko zeszłam na dół i ucałowałam mamę i Brada na pożegnanie po czym udałam się do czarnego jaguara mojego współlokatora..
         Overy Climbers okazał się średniej wielkości klubo-pubem. Podejrzewałam, że samym swoim wyglądem przyciąga wielu klientów. Był nowoczesny i widowiskowy.  Zaparkowałam na nieopodal znajdującym się parkingu i ruszyłam w stronę tylnego wejścia (jak kazał mi Adams). Słońce było już bardzo nisko na niebie, a na tyłach klubu panował półmrok.. Spodziewałam się, że drzwi będą otwarte, ale grubo się pomyliłam. Już chciałam iść do wejścia głównego, ale odwracając się stanęłam twarzą w twarz z Shanem Redsonem. .
         -Witaj Katherine.- powiedział z aroganckim uśmieszkiem.
         Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Wymiękłam. Moje serce zaczęło szybciej bić, a on był na tyle blisko, że na pewno to słyszał. Przeklinałam się za to w duchu.
         -Przestraszyłem cię?- zapytał zmniejszając odległość między nami tak, że prawie go dotykałam. Cofnęłam się, ale trafiłam na drzwi. Shane pochylił się, obie ręce kładąc na drzwiach ponad moimi ramionami. Prawie stykaliśmy się nosami. Przełknęłam ślinę, próbując odzyskać choć trochę odwagi.
         -Trochę- odparłam drżącym głosem- Masz klucze?- zapytałam nieco pewniej.
         Uśmiechnął się i jedną rękę włożył do kieszeni spodni, a drugą wciąż trzymał ponad moim ramieniem. Odkluczył drzwi nie spuszczając ze mnie wzroku. Nagle je otworzył, a ja pewnie upadłabym na ziemię, gdyby nie złapał mnie w talii.
         -Mój błąd.- szepnął mi do ucha, a ja próbowałam uspokoić oddech, który nieco przyspieszył.
         -Czego chcesz?- zapytałam, a arogancki uśmieszek natychmiast zniknął z jego twarzy.
         -Dowiedzieć się, dlaczego mnie unikasz.
         -Nie unikam cię.- powiedziałam to zbyt szybko.- Możesz mnie puścić?
         Nie posłuchał mnie. Nadal trzymał mnie w swoich ramionach. Czułam, jak bardzo umięśnione jest jego ciało, choć w tamtym momencie przykryte ubraniami. Moje serce waliło jak oszalałe. Już myślałam, że mnie pocałuje, ale właśnie w tym momencie odsunął się.
         -Chodźmy do gabinetu.- jego głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
         Zastanawiałam się co ma na myśli mówiąc to i wciąż stałam jak wryta. Chyba nie chciał…nie mógł…ledwo się znamy. Chłopak jakby czytając mi w myślach powiedział:
         -Tam czeka Nathan.
         Kiwnęłam lekko głową. Krótka droga minęła nam w milczeniu. Starałam się na niego nie patrzeć i oddychać miarowo. Byłam spokojniejsza. Cokolwiek chciał zrobić Shane, najwyraźniej z tego zrezygnował. I dobrze.-pomyślałam. Więc dlaczego byłam zawiedziona?
         Chłopak otworzył drzwi i przepuścił mnie pierwszą. Nie będę ukrywać, że bardzo mi się to spodobało, bo nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek facet postąpił wobec kobiety inaczej. W pomieszczeniu oprócz Nathana stał jeszcze jakiś mężczyzna. Wyglądał na starszego od nas, ale nie byłam w stanie stwierdzić, ile ma lat. Chyba był po trzydziestce. Uśmiechnął się ukazując dwa rzędy równiutkich, białych zębów. Coś sobie uświadomiłam. Mieli taki sam uśmiech, takie same oczy, w kolorze ciepłego brązu, czekoladowe. Niewątpliwie Shane był jednym z jego krewnych. Oprócz tego kompletnie się różnili, ten starszy miał włoską urodę: ciemne brązowe włosy, a już szczególnie jego karnacja przywodziła na myśl piękne Włochy…
         Mężczyzna zbliżył się do mnie i wyciągnął dłoń. Uczyniłam ten sam gest, a on ujął ją i pocałował. Za plecami usłyszałam prychnięcie Shane’a. Stał stanowczo za blisko. Nathan zachichotał, a mnie delikatnie zaczęły mrowić policzki.
         -Jack Redson.- przedstawił się.- Jestem bratem ojca Shane’a, czyli wujkiem w skrócie, ale nigdy mnie tak nie nazywaj.- dodał jakby złowieszczo. Zaśmiałam się.
         -W porządku. Katherine Rain.
         -Nigdy nie miałem przyjemności, poznać którejś z dziewczyn mojego bratanka.
         Teraz płonęłam jak piwonia. W gabinecie zapadła niezręczna cisza. Miałam nadzieję, że ktoś ją w końcu przerwie, ale reakcji Shane’a nie zobaczyłam, a Nathan najwyraźniej świetnie się bawił.
         -Shane nie jest moim chłopakiem.- wydukałam. Jack zdziwił się szczerze i szeroko otworzył oczy ze zdumienia.
         -Jesteś jego byłą dziewczyną?
         Nathan nie wytrzymał. Usta lekko mu zadrgały, a już wkrótce śmiał się bez opamiętania.
         -Nie. Jestem PRAWIE przyrodnią siostrą tego głupka.- powiedziałam wskazując na duszącego się ze śmiechu Nathana i kładąc nacisk na słowo „prawie”.
         Jack pokiwał ze zrozumieniem i uśmiechem, i patrzył to na mnie, to na Shane’a. Wyszedł informując nas, że z kimś się umówił, a jego bratanek zaproponował, że go odprowadzi. I wyszli z gabinetu zostawiając mnie i mojego PRAWIE przyrodniego brata. Już ja mu nawtykam.-pomyślałam.

Shane
         Ledwo wyszliśmy, a Jack musiał, po prostu musiał skomentować zaistniałą sytuację.
         -Niemożliwe.- tak, ujął to tylko za pomocą jednego słowa.
         Udając że nie rozumiem, spojrzałem na niego zdziwiony.
         -No daj spokój, Shane. Nie powiesz mi, że nasza Katherine  ci się nie podoba.
         -Jest niebrzydka…-zacząłem, ale przerwał mi.
         -NIEBRZYDKA?! Ona jest…
         -…nie w moim typie.- skończyłem za niego, choć najwyraźniej nie to chciał powiedzieć, ani usłyszeć. Prychnął.
         -Nie w twoim typie. Akurat. Za dużo babskiego chłamu ostatnimi czasy czytasz.
         Nie skomentowałem tego. Zacisnąłem tylko ręce w pięści i spuściłem głowę. Nie chciałem pobić własnego wujka. Nagle on przystanął, a ja zdezorientowany zrobiłem to samo i odwróciłem się.
         -Chyba wiem o co chodzi.- powiedział szczerząc się od ucha do ucha.- Ty masz z nią problem.
         -Nigdy nie mam żadnych problemów.- powiedziałem zbyt szybko
         Nie miałem do końca pewności, co Jack miał na myśli nazywając to „problemem”. Czy chodziło mu o to, że Katherine po prostu nie jest podatna na mój urok, czy o to, że bardzo mi się…Nie, Jack by tak nie pomyślał. Chciał sobie po prostu zakpić ze mnie na pożegnanie. Wiedziałem, że Katherine jest taka sama jak wszystkie dziewczyny. Starała się oprzeć temu, co do mnie żywiła. Nie chciała tego okazywać. Drżała, gdy jej dotykałem. Rumieniła się, gdy mierzyłem ją spojrzeniem. Wtedy, gdy trzymałem ją w ramionach czułem jak szybko bije jej serce i jak wstrzymywała oddech gdy patrzyłem jej w oczy, w jej zielono-brązowe oczy. Reagowała na mnie tak, jak wszystkie.
To dlaczego się z tego tak cieszysz?
         To nie leżące mi na rękę pytanie pojawiło się w mojej głowie znienacka. Nie chciałem przyjąć do wiadomości odpowiedzi, która gwałtownie cisnęła mi się na myśl. Zdławiłem ją inną myślą. Nie cieszę się, po prostu mam z tego satysfakcję.
         Nagle uświadomiłem sobie, że stoję sam, przed głównym wejściem do Overy Climbers i patrzę na zachodzące słońce.
         -Co się z tobą stało Redson?- zapytałem sam siebie.


         Siedziałem na tej samej kanapie, którą zajmowałem rok temu, tym razem z Katherine i tym razem trzeźwy. Sam nie mogłem uwierzyć, że nic nie wypiłem. Dziewczyna znała słowa każdej piosenki. Najwyraźniej Nathan musiał już trochę poduczyć ją w tej kwestii. Tak bardzo przypominała mi tamtą dziewczynę, choć znacznie się różniły. Jednak był to ten sam uśmiech, te same, niezwykłe oczy. Zacząłem rozglądać się po klubie. Dziś jej nie było. Nie widziałem jej. Po prostu przepadła. Poczułem coś dziwnego, coś co dawało mi o sobie znać przez cały ostatni rok. Żal? W każdym razie, nie chciałem tego czuć.
         Zrezygnowany w końcu sięgnąłem po piwo i pociągnąłem długi łyk. Lepiej. Spojrzałem na dziewczynę i położyłem dłoń na jej ramieniu. Zadrżała, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie. Niepewnie spojrzała na mnie, a ja uniosłem piwo. Pokiwała przecząco głową i w tamtym momencie Nathan ogłosił przerwę.
         -Ja nie piję.-powiedziała.
         Zaśmiałem się drwiąco. Taa, jasne. W tamtym momencie zaczęło się robić naprawdę obrzydliwie. Nie chodzi mi o Katherine, a o jakiegoś kretyna, który puścił pawia prosto na kanapę, prawie trafiając dziewczynę. Spojrzałem na nią, spodziewając się co zobaczę. Znacznie pobladła i złapała się za gardło, spuszczając głowę w dół. Wyprowadzony z równowagi podszedłem do tego kretyna, który teraz zdawał się być bardzo zadowolony ze swojego czynu. Mina zrzedła mu, gdy przed nim stanąłem.
         -Shane, nie wiedzia…-nie dokończył.
         Złapałem go i popchnąłem tak mocno, że wleciał prosto w swoje dzieło. Nie napawałem się zwycięstwem. Nie czerpałem satysfakcji z śmiejących się ludzi. Podszedłem prosto do Katherine, wziąłem ją za rękę i nie zwracając uwagi na zdziwionego Nathana, zaprowadziłem do gabinetu. Usiadła na fotelu, głęboko wdychając powietrze, a ja podałem jej szklankę z wodą. Wypiła ją szybko.
         -Dziękuje.- powiedziała słabym głosem.
         -Nie lubisz raczej czegoś takiego?
         -Chodzi ci o pawia czy całą imprezę?
         Zaśmiałem się. Naprawdę mnie rozśmieszyła.
         -O imprezę.
         -Zwykle daje sobie radę, ale nie zostaję za długo. Potem może zrobić się naprawdę paskudnie, więc zwykle zmywam się o północy…-urwała gwałtownie i uśmiechnęła się sama do siebie.-…jak Kopciuszek.- spojrzała na mnie i zarumieniła się po czym natychmiast spuściła wzrok.- W ogóle nie często bywam na takich…Przepraszam.
         Zdziwiłem się. Za co chciała mnie przeprosić? Najwyraźniej dałem jej to do zrozumienia moim wyrazem twarzy, więc kontynuowała.
         -Ta moja cała paplanina, to chyba z powodu braku snu. Jest już po drugiej…
         -Nie przeszkadza mi to.- powiedziałem za nim ugryzłem się w język.
         Spodziewałem się, że zaraz z jej ust wypłynie potok słów, nie do zatrzymania. Ile razy dziewczyny zadręczały mnie swoją gadaniną, pewne, że ich słucham, że je rozumiem, że mnie to interesuje…
         Nic takiego nie  nastąpiło. Katherine spoglądała na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzałem w jej oczy. Tym razem nie były zielono-brązowe. Były piwne. Zdziwiłem się. Mocno się zdziwiłem. Może to przez oświetlenie?
Zauważyła, że się jej intensywnie przyglądam. Znów spuściła głowę. Nie ukryła jednak przede mną swoich zaróżowionych policzków. Nie było mi niezręcznie, kiedy tak milczeliśmy oboje. Jednak wolałem słyszeć jej głos. Nie wiem dlaczego. Po prostu chciałem go usłyszeć. Usiadłem na sofie i poklepałem miejsce obok siebie, na znak, żeby usiadła. Z wyraźnym wahaniem wstała i je zajęła. Rozluźniła się dopiero po kilku minutach. Podciągnęła pod brodę kolana. Było wiele ładnych dziewczyn…więc dlaczego od NIEJ nie mogłem oderwać wzroku?
         -To ty…śpiewasz?- zapytałem.
         -Tak jakby.- odparła chyba zdziwiona faktem, że to ja rozpocząłem rozmowę.
         -Powiedz mi o tym coś więcej.-poprosiłem.
         -Nie często śpiewam publicznie. Przeraża mnie to.
         Zaśmiałem się, a ona chyba poczuła się pewniej, bo na jej twarzy rozkwitł piękny uśmiech.
         -Wolę grać na gitarze.
         -Też trochę gram.- powiedziałem drapiąc się po głowie.
         -Serio?- zapytała szczerze zdziwiona.
         -Tak, ale nikomu nie mów. Jeszcze mnie wezmą za wrażliwego.
         Oboje zaczęliśmy się śmiać i gadaliśmy dalej o wszystkim. Opowiedziałem jej o football’u i o podróży. Nie będę zaprzeczał, że było mi dobrze. Naprawdę dobrze. Miła odmiana, pogadać z dziewczyną, ale nie w celu poderwania jej. Z resztą tak naprawdę nigdy nie musiałem się silić na podryw. I tak nigdy na żadnej mi nie zależało.


         Zniecierpliwiony zajrzałem w kolejną szafkę. Żeby w tak cholernie dużym klubie żadnego koca nie było? Spojrzałem na Katherine. Na szczęście nadal spała. Nie mogłem się nadal nadziwić jak pięknie wygląda, nawet kiedy śpi. Dziewczyna obejmowała się ramionami, jakby w obawie, że się rozpadnie. Wiedziałem, że jest jej zimno. Była taka krucha, bezbronna…
         Chyba już nie krępowała się przede mną. Co prawda nie rozmawialiśmy na temat tego, jak dwa razy znalazłem się w jej pokoju, ale nie chciałem się jej tłumaczyć. Nie miałem też zamiaru jeszcze bardziej jej „poznać”. Trochę mi się podobała, to fakt. Po naszej długiej rozmowie poznałem ją bliżej i spodobała mi się trochę bardziej. Nie, ona wcale mi się nie podoba. Wcale a wcale. Po prostu przypomina mi tamtą dziewczynę .To wszystko.
         Ściągnąłem swoją koszulę i okryłem nią Katherine. Niedługo potem wszedł Nathan, a ja zaniosłem ją do jego samochodu. Nie zamierzałem dać mojemu przyjacielowi prowadzić. W końcu ja wypiłem tylko jedno piwo.


Katherine
         Czułam się dobrze. Znajdowałam się w błogim stanie snu. Podciągnęłam pościel pod brodę. Zaraz…nie pachniała jak pościel. To był znajomy zapach, ale na pewno nie zapach pościeli. Shane…perfumy Shane’a. Wyczułam w nich ostrą nutę pieprzu, przez co jeszcze bardziej mi się podobały. I wspomnienia wróciły. Klub, koncert, nasza rozmowa, jego dotyk…
         Znajdowałam się w czyimś samochodzie. Poznałam jego wnętrze. Jaguar. Z przodu siedzieli Nathan i Shane. Już chciałam usiąść i tym samym dać znak, że nie śpię, gdy usłyszałam strzępki rozmowy.
         -Eee…to wy…?- to powiedział Nathan.
         -Nie.- odparł krótko Shane.
         -Jak to? Myślałem…byłem pewien. Shane, ty zawsze tak robisz! Kanapa, gabinet, a potem…no a potem po prostu robią dla ciebie wszystko.
         Shane nie odpowiedział, a ja zamarłam. Oczekiwałam dalszej rozmowy, ale nic takiego nie nastąpiło. Łzy cisnęły mi się do oczu. Był zwykłym palantem. Palantem, który chciał mnie wykorzystać. Byłam dla niego tym samym, czym były inny dziewczyny. Po prostu chciał mnie zaliczyć.
         Wstałam dopiero, gdy dojechaliśmy pod dom. Wyszłam szybko z samochodu i skierowałam się prosto do drzwi. Nagle coś sobie uświadomiłam. Cały czas miałam przy sobie jego koszulę. Stał oparty o jaguara i mówił coś do Nathana, a potem pożegnali się i brunet ruszył w moją stronę, ale ja podeszłam do Shane’a.
         -Dziękuje.- powiedziałam najbardziej obojętnym głosem, na jaki mnie było stać.
         -Możesz ją zachować.- powiedział wyraźnie zdziwiony z aroganckim uśmieszkiem.
         -Nie chcę. Dobrze by było, jakby ci chociaż jedna została.- wycedziłam, po czym odwróciłam się na pięcie i wbiegłam do domu.
         Już wiedziałam, co to znaczy poznać Shane’a Redsona. 









***
No i proszę, oto rozdział piąty:)
Standardowe pytanie: Jak wam się podobał?
A może macie jakieś pytania...piszcie w komentarzach, chętnie odpowiem! ^^
Może coś was denerwuje w moim stylu pisania? 
A tak poza tematem: polubiłam Justina Biebera, serio:)
No to do następnego tygodnia!!!