Rozdział ósmy
Katherine
Było piętnaście po czwartej. Wciąż czekałam, choć
miałam nadzieję, że Dreak się nie zjawi. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby
wrócić do domu. Nie mogłam aż tak ryzykować. Próbowałam się czymś zająć, aby
choć przez chwilę nie myśleć o tym, co mnie czeka. Siedziałam jednak w barze, w
którym pełno było facetów po czterdziestce śmierdzących alkoholem i
popijających piwo. Widziałam też ludzi ze szkoły. Śmiali się, gawędzili, czego
nie można było powiedzieć o mnie. Wcale nie było mi do śmiechu. Próbując
ignorować natrętne spojrzenia, wstałam i podeszłam do lady.
-Co podać?- zapytał barman.
-Poproszę sok pomarańczowy.- odparłam uśmiechając się do
niego.
Był to wysoki, przystojny i młody mężczyzna o niezwykle
błękitnych oczach. Urocze brązowe loczki wesoło podrygiwały przy każdym jego
ruchu. Pracując w Little Brock
zarabiał na swoje utrzymanie. Był dwudziestoczteroletnim studentem medycyny.
Miał na imię Charles.
-Sok pomarańczowy dla Katherine.- powiedział podając mi
szklankę soku i wyszczerzając się w uśmiechu.
-Co słychać Charles?- zapytałam i upiłam trochę soku.
-Po staremu- odpowiedział i dodał- A co u ciebie i mamy?
-Po staremu.- powtórzyłam.
Uśmiechnął się.
-Czekasz tu na kogoś?- podjął dalej.
Już chciałam odpowiedzieć, ale ktoś zrobił to za mnie.
-Już nie musi.- powiedział Dreak.
Pocałował mnie w policzek, a ja cała zesztywniałam. Charles
to zauważył.
-Wszystko dobrze?- zapytał.
-Tak.- odpowiedziałam krótko z wymuszonym uśmiechem.-
Chodźmy.- zwróciłam się do Beards’a.
Próbowałam jakoś powstrzymać drżenie rąk i ignorowałam kiedy
ocierał się o mnie. Dreak nie był zły (jeśli chodzi o wygląd). Miał
ciemnobrązowe włosy i oczy o podobnej barwie. Był dobrze zbudowany. Gdybym
go nie znała, pomyślałabym, że to ideał. Miał jednak gówniany charakter. No i
mnie szantażował.
Dreak usiadł i wskazał mi miejsce naprzeciw. Posłusznie je
zajęłam.
-No więc, Katherine.- zaczął.- Zapewne zastanawiasz się o co
mi konkretnie chodzi…
Chciałam już powiedzieć „Nie bardzo”, ale ugryzłam się w
język. Nie mogłam go sprowokować. Bałam się, że ta „spłata długu” będzie dla
mnie niewykonalna, że Dreak poprosi o coś, co było by ostatnią rzeczą, którą
chciałabym zrobić.
-Zauważyłem, że interesuje się tobą nasz wspólny znajomy.-
kontynuował, a widząc moją zdziwioną minę, dodał- Shane Redson.
Na te dwa słowa zaschło mi w ustach. Próbowałam zaprzeczyć,
ale nie mogłam. Pokiwałam tylko nerwowo przecząco głową, a Dreak się zaśmiał.
-No nie mów, że nie zauważyłaś! Te spojrzenia i to jak cię
broni nasz chłoptaś…ideał!- zakpił.- Ledwo wrócił, a już ma wszystko, co chce-
teraz mówił jakby sam do siebie.- Ale jednego nie dostanie.
Dreak spojrzał na mnie i uśmiechnął się podejrzanie.
-Będziesz udawała, że się ze mną spotykasz.- powiedział.
-Co?!- wykrzyknęłam.
Ludzie z sąsiednich stolików zaczęli się na nas gapić, więc
wymusiłam na sobie uśmiech.
-Jak możesz?- dodałam ciszej, pochylając się nad stolikiem.
-Ciesz się, że nie każe ci tego robić naprawdę.- powiedział
tonem nie znoszącym sprzeciwu.- A teraz zamknij łaskawie ten swój śliczny
dzióbek i słuchaj. To jest nasza pierwsza randka, żeby nie było, że tak od razu
zaczęliśmy. Jest tu pełno wiary ze szkoły, plotki roznoszą się szybko. Masz nie
zaprzeczać. Rób co ci każe, zawsze.
-Dreak, proszę…-zaczęłam błagalnym tonem.
Miał to gdzieś.
-Nie. Ty już prosiłaś. Teraz moja kolej.- wycedził.- Bo
inaczej wszyscy się dowiedzą.
Byłam wściekła. Strasznie wściekła. Miałam ochotę uderzyć
tego drania.
-A teraz zachichocz i wychodzimy.- rozkazał.
Marionetka.-
usłyszałam w myślach.
Shane
-Witaj, Shane.- powiedziała z uśmiechem.
Zobaczyłem jej aparat z turkusowymi gumkami. Też się
uśmiechnąłem.
-Witaj…ale jak ty właściwie masz na imię?- zapytałem.
-Oh, Shane, nie udawaj, że nie wiesz.-zaśmiała się.
Nie wiedziałem. Dziewczyna ujęła moją dłoń i pociągnęła mnie
w jakiś ciemny zaułek. Nie przestawała się uśmiechać. Byłem nią oczarowany.
Zawsze myślałem, że osoby z aparatem na zębach plują się i
seplenią. Ale nie ona. Miała piękny, melodyjny głos.
Nagle zatrzymała się i wskazała palcem na jakąś osobę, która
siedziała skulona w cieniu. I zaczęła płakać. Odwróciła się w moją stronę, a po
jej policzkach ciekły łzy. Nie chciałem, aby tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie.
Przytuliłem ją i zacząłem głaskać po włosach. Byłem cholernie ciekawy, kto
kryje się w cieniu i czemu doprowadziło ją to do łez, ale równocześnie nie
chciałem niczego się dowiedzieć. Chciałem tylko z nią być, mieć ją obok siebie,
głaskać po włosach, widzieć jej twarz, gdy budzę się rano, chciałem…
I ktoś wyszedł z cienia. Katherine. Wyglądała jakoś inaczej,
dziwnie. To nie była ta uśmiechnięta Katherine Rain witająca się z Nathanem. To
nie była ta zakłopotana, speszona Katherine napotykająca moje spojrzenie. Nie
zwracała na mnie w ogóle uwagi. Nic nie mówiła. Podeszła do dziewczyny, a ta
natychmiast odstąpiła ode mnie. Złapały się za ręce i popatrzyły na mnie tym
samym, błagalnym spojrzeniem.
-Znajdź mnie.- powiedziała dziewczyna z koncertu.
Byłem skołowany. Chciałem już zapytać, jak mam ją znaleźć,
ale nie zdążyłem tego zrobić, bo obie dziewczyny rozpłynęły się.
-Nie!- krzyknąłem.
W takich momentach bohater zwykle krzyczy imię ukochanej.
Problem w tym, że ja nie znałem jej imienia. Ja jej w ogóle nie znałem.
-Katherine- szepnąłem mimowolnie.
Otwarłem szeroko oczy ze zdumienia. Przecież nie chciałem
tego mówić. I nagle poczułem, że jestem w moim łóżku i że jest mi zimno, i
uświadomiłem sobie, że to był zwykły sen.
-Cholera.- powiedziałem do mojej poduszki.
Zdenerwowany własną głupotą sięgnąłem zbyt szybko i zbyt
gwałtownie po komórkę, czego wynikiem była zbita szklanka. Trzecia nad
ranem. Wiedziałem, że już nie zasnę. Za dużo myśli.
Już prawie zapomniałem o tamtej dziewczynie z koncertu. Już
prawie zapomniałem o jej dużych, hipnotyzujących oczach, o jej długich
brązowych włosach, o jej spojrzeniu, za którym, wbrew pozorom, kryło się
cierpienie. To cierpienie ujawniło się w moim śnie. Tylko czym było
spowodowane? No i jeszcze Katherine. Co ona tam robiła? A w ogóle, dlaczego
zaprzątam nią sobie myśli? Przecież szkoła aż huczała od plotek. Przypomniałem
sobie relację Jefferson, która niestety znów nie dawała mi spokoju. Słyszałeś? Ta wasza przyjaciółeczka, jak jej
tam, Katy? I tu ją poprawiłem. Nie
ważne, podobno umawia się z Beards’em. Rozumiesz? Z Beards’em! Grace widziała
ich w poniedziałek w Little Brock, na
randce! A poza tym…I tu przestałem jej słuchać. W głowie mi się nie
mieściło, że Katherine mogłaby spotykać się z Beards’em. Przecież widziałem,
jak na niego reagowała. Była przerażona, a nawet płakała! Coś mi tu nie
pasowało…no chyba, że to jej były i postanowili do siebie wrócić. Nie…stanowczo
odrzuciłem taką możliwość. Przecież Katherine nie mogłaby być taka głupia,
prawda?
Nagle usłyszałem hałas. Gdzieś z dołu. I przyciszone głosy.
Nie wahałem się ani chwili. Szybko zbiegłem po schodach gotowy rzucić się na
włamywaczy, mając do dyspozycji tylko i wyłącznie ręce. No i w dodatku byłem w
bokserkach. Okazało się jednak…
-Mama?
Lily Redosn, moja mama, stała w salonie kompletnie ubrana z
walizką w ręku. Po chwili dołączył do niej mój ojciec.
-Shane- powiedział.- Co taki zdziwiony?
Szybko zdałem sobie sprawę z mojego głupiego wyrazu twarzy i
natychmiast przyjąłem pozę obojętnego na wszystko luzaka. Szkoda tylko, że nie
mogłem włożyć rąk do kieszeni. Jak już wspomniałem, byłem w bokserkach.
-Wybieracie się gdzieś?- zapytałem obojętnym tonem.
Matka zrezygnowana spojrzała na ojca.
-Shane- zwróciła się do mnie z błagalnym spojrzeniem.- Nie
mów, że zapomniałeś.
Natychmiast zacząłem zaprzeczać.
-Nie, oczywiście, że nie!- a widząc ulgę na jej twarzy,
dodałem- A o czym?
Lily położyła dłoń na czole, jakby bolała ją głowa. Odezwał
się tata.
-Powtarzamy ci przecież od dwóch tygodni, że lecimy na
otwarcie nowego hotelu, w Brisbane. Mamy samolot za godzinę.
Zrobiłem minę, jakbym wiedział o tym od dawna, choć tak
naprawdę zastanawiałem się, czy ja też miałem z nimi lecieć. Pewnie nie, skoro
matka nie zemdlała widząc mnie w samych bokserkach, podczas gdy mieliśmy niespełna
godzinę do samolotu…
Każdy kto mnie znał, wiedział, kim jest mój ojciec. Michael
Redson miał sieć pięciogwiazdkowych hoteli na całym świecie i kompletnie
różnił się od swojego syna, gdyż według opinii publicznej Shane Redson był
zwykłym, nieodpowiedzialnym gnojkiem. Gnojkiem- niekoniecznie,
nieodpowiedzialnym- może trochę.
-O dziewiątej przyjdzie nowa opiekunka dla Tymothy’ego.
Będzie tu cały weekend. Sprzątaczka będzie od dziesiątej do czternastej.-
kontynuowała matka.
-Żadnego alkoholu, papierosów i innych używek. I żadnych
imprez.- wtrącił się tata.
Wzruszyłem ramionami.
-Jasne.
Gdy tylko opuścili dom, szybko zadzwoniłem do Nathana.
-Ta?- odebrał po kilku sygnałach.
Zapewne go obudziłem, ale kompletnie zapomniałem, która jest
godzina. Trudno. Nie był zły, gdy dowiedział się, po co dzwonię.
Katherine
Ten tydzień niewątpliwie należał do najgorszych w moim
życiu. Musiałam być miła dla człowieka, którego nienawidzę, który mnie
szantażował. Chociaż, jak na niego, to i tak nie było źle. Kazał mi ze sobą
rozmawiać na przerwach, śmiać się z jego dowcipów (nawet jeśli były wredne i
nie śmieszne). Na szczęście nie musiałam się z nim całować ani obściskiwać.
Jeszcze.
Złą passę, przynajmniej częściowo, przerwał Nathan, który
znalazł dla mnie pracę, za co byłam mu niewyobrażalnie wdzięczna. Tak właśnie
znalazłam się pod drzwiami, niewątpliwie jednego z najładniejszych w Little
Rock, domu. Był wielki, większy od domu, w którym obecnie mieszkałam. Różniły
się też pod względem stylu. Ten mój był nowoczesny i wyglądał jak nadmorska
willa (nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę tam mieszkam!), a ten, choć
zupełnie inny, był równie zachwycający. Wyglądał trochę jak te hacjendy z
meksykańskich telenowel mamy. I może to nieodpowiednie, ale w tamtej chwili pomyślałam,
że zarobię więcej niż na początku myślałam
Nie wahając się dłużej zadzwoniłam do drzwi. Czekałam jakąś
minutę, ale nikt nie otworzył. Zadzwoniłam po raz drugi i usłyszałam dziwne
krzyki. Nie zrozumiałam słów, ale chodziło raczej o to, aby ktoś wreszcie mi otwarł. A potem stało się coś, co na pewno na długo utkwi w mojej
pamięci. Był właśnie w trakcie ziewania, gdy zobaczył kto stoi przed jego domem.
Shane znieruchomiał, a ja, jak głupia, nie mogłam oderwać wzroku od jego nagiego
torsu. Na szczęście w miarę szybko się ogarnęłam, zamrugałam szybko oczami i
spojrzałam na jego twarz.
-Ty?- zapytałam.
-Ty?- powtórzył.
-Co ty tu robisz?- zapytałam głupio.
Uśmiechnął się arogancko.
-To raczej ja powinienem cię o to spytać. Ja tu mieszkam.
I przeczesał swoje włosy palcami. Starałam się nie okazać
żadnych emocji, ale marnie mi to wyszło. Głupia!
Mogłam spojrzeć na nazwisko na skrzynce. Idiotka.-
powtarzałam w myślach.- Iść do kogoś
opiekować się dzieckiem i nawet nie wiedzieć do kogo.
-Ja…mam się opiekować…
Nie mogłam skleić nawet jednego sensownego zdania. No bo co
miałam mu powiedzieć? Ja nawet nie rozmawiałam z jego rodzicami! Nie miałam
nawet pojęcia jak ma na imię ten dzieciak!
-A no tak.- przerwał mi Shane.
Odwrócił się i zaczął kierować w głąb domu. Nie wiedziałam,
czy mam iść za nim, więc wciąż stałam w miejscu. Zauważył to.
-No chodź.- powiedział zapraszając mnie do środka gestem.
Poszłam za nim, choć niepewnie i powoli. Myślałam, że
zaprowadzi mnie do tego dziecka, jak podejrzewałam jego brata, no bo przecież
to chyba nie nim miałam się opiekować. Shane jednak położył się na kanapie i
zaczął wpatrywać we mnie.
-Tymothy jest w swoim pokoju.- powiedział i zamknął oczy.
Odchrząknęłam. Otworzył jedno oko.
-Ja nie wiem gdzie jest jego pokój.- powiedziałam tonem
wskazującym, że to coś oczywistego.
-TYMOTHY!- krzyknął głośno Shane.
-Co?!- odezwał się chłopięcy głos z góry.
-CHODŹ TU!- rozkazał starszy brat chłopca.
Usłyszałam szybkie kroki na schodach, a po chwili zobaczyłam go. Pierwszym, na co zwróciłam uwagę, było uderzające podobieństwo do
Shane’a. Mieli takie same, brązowe oczy, ten sam kolor włosów, choć Tymothy
miał loczki, a gdy patrzyło się na tą twarz…Chłopak był na pewno młodszy od
moich braci, ale ubierał się podobnie. Miał na sobie koszulkę i luźne spodenki.
Nie uśmiechał się. Gdy spojrzał na mnie, wygląd wręcz na znudzonego.
-Co?- zwrócił się do Shane’a i włożył ręce w kieszenie.- Mam
ci przynieść prezerwatywę?
Nie wytrzymałam, parsknęłam śmiechem. Myślałam, że Shane się
wścieknie na swojego brata, ale nadal wyglądał na wyluzowanego.
-Poznaj swoją opiekunkę Katherine.- powiedział.
Tymothy wyglądał trochę na zdezorientowanego. Przerwałam
niezręczne milczenie i wyciągnęłam do niego dłoń.
-Cześć, jestem Katherine.
Uścisnął ją niepewnie. Zamiast mi odpowiedzieć, zwrócił się
do swojego brata.
-Dlaczego rodzice znów wynajęli opiekunkę?- zapytał.
Znałam ten ton. Tak moi bracia mówili, gdy chcieli dać do
zrozumienia, że są już duzi.
-Może dlatego, że jesteś smarkaczem?- zapytał retorycznie
Shane.
-A może dlatego, że ty nie umiesz się mną zająć?
Tymothy nie czekał na odpowiedź Shane’a. Wziął mnie tylko za
rękę i pociągnął na górę. Byłam pod wrażeniem. Powiedział to jakby…jakby
naprawdę nie potrzebował opiekunki.
Wprowadził mnie do swojego pokoju. WOW. Był większy od
mojego. Jego połowę zajmowały zabawki, które jednak nie były porozrzucane, ale
poukładane, jakby stały na wystawie, jakby nikt ich nie używał. Potem
zobaczyłam łóżko, wielkie i na podwyższeniu, można by powiedzieć „królewskie”,
gdyby nie pościel z Harrym Potterem. Było też biurko, na którym, o dziwo, były
porozrzucane książki. Znajdowała się tu także gitara. Co raz bardziej korciło
mnie, żeby zapytać, ile ten chłopak ma lat.
-Ile ty masz lat?- zapytałam w końcu.
-Osiem.- odpowiedział i wskazał mi miejsce na swoim łóżku.
Usiadłam. Byłam pod wrażeniem. Miał tylko osiem lat, a mówił
ładnie i wyraźnie, nie jak inne ośmiolatki. Był też spokojny i opanowany,
wyluzowany, jak Shane.
-Co czytasz?- zapytałam.
Byłam ciekawa, co czyta taki inteligentny ośmiolatek.
-Głównie fantastykę, Opowieści
z Narni, Harry Potter…właśnie kończę ostatnią część.
-Wow!- wyrwało mi się.
-Co?- zapytał.
-Masz dopiero osiem lat!
-Powiedzmy, że jestem trochę inny.- powiedział z uśmiechem.-
I tak nie będę taki jak Shane.
Zdziwiłam się.
-Dlaczego chcesz być taki jak on?- zapytałam.
-Bo…-zawahał się.- Bo rodzice są z niego dumni. Kapitan
drużyny, popularny w całym mieście, no i ma każdą, która mu się spodoba. A
zresztą, wystarczyłoby powiedzieć każdą.
Spojrzał na mnie, jakby chciał zobaczyć, czy się z niego
śmieję.
-A z ciebie nie są dumni? Masz osiem lat, a już kończysz Insygnia Śmierci!
-Lubisz Harry’ego?- zapytał szeroko otwierając oczy.
-No jasne!- odparłam z uśmiechem.- Co ja jestem, mugol?
Zaczął się śmiać. A po chwili miał już tą swoją minkę
niedocenianego, ale zdolnego dzieciaka.
-A wracając do Shane’a…
Przerwałam mu.
-Shane to palant.- powiedziałam.
***
No i znów bardzo was przepraszam! Niby są wakacje, ale się jakoś tak rozleniwiłam...Ciągle oglądam ten serial "Słodkie kłamstewka". Jest po prostu zajebisty! Polecam:)
A jak rozdział? Podoba się? O, mam nadzieję:D
Jak coś to pytajcie, piszcie na e-mail, gg...
Do soboty albo niedzieli...wiecie, że ze mną bywa różnie:*