Rozdziały

Obserwatorzy

poniedziałek, 30 lipca 2012


Rozdział dziewiąty

Shane
         Czułem się jak król. Pan całego świata. Leżałem na hamaku, a moi „podwładni” bawili się na moim „dworze”. Jakby od niechcenia wskazałem na jakiegoś rudzielca, a widząc jego zdziwioną minę powiedziałem:
         -Przynieś mi piwo.
         Chłopak posłusznie ruszył do kuchni, a ja uświadomiłem sobie, że alkohol przejął już nade mną kontrolę. Owszem, czasem byłem trochę chamski, ale nigdy nie kazałem sobie usługiwać. Gdy chłopak wrócił z piwem, postanowiłem naprawić swój błąd.
         -Przepraszam rudogłowy- powiedziałem.
         Zaśmiał się, a ja zmarszczyłem brwi. Natychmiast zamilkł i oddalił się szybko. Krótko po tym przybiegł bardzo czymś przejęty Kenny.
         -Ona tu jest!- wykrzyczał.
         -Kto?- zapytałem obojętnym tonem.
         -Ta laska ze stołówki! Ta, która ogarnia się z Hudson!
         Na początku znieruchomiałem, a potem nagle podniosłem się.
         -Katherine?- zapytałem głupio.
         Było przecież jasne, że chodzi o Katherine. Kenny energicznie pokiwał głową, a ja pomyślałem, że wygląda jak jakiś pies, który cieszy się z wykonanego zadania i czeka, aż jego pan go pogłaszcze. Nie miałem zamiaru go głaskać. Ruszyłem szybko w stronę domu, a mój „piesek” szedł za mną z trudem dotrzymując mi kroku.
         -Była w kuchni, a my chcieliśmy żeby do nas dołączyła. Odmówiła. Dasz wiarę?
         Specjalnie jego słowa mnie nie zdziwiły. Moi kumple potrafili być obrzydliwi. Zdziwiło mnie jednak to, że Katherine wciąż tu była. Wiedziałem, że opiekuje się Tymothym, ale opiekunki zwykle wychodziły przed dziesiątą, a było już po jedenastej!
         Chciałem jak najszybciej pokonać odległość do pokoju mojego brata, ale byłem, jak już wcześniej wspominałem, kompletnie pijany. Kurczowo trzymałem się balustrady, gdy wchodziłem na górę, a gdy już w końcu dotarłem do celu, trochę zbyt gwałtownie otworzyłem drzwi. Wszedłem do pokoju tak szybko, że zdążyłem zobaczyć Katherine zrywającą się gwałtownie z łóżka. Mój brat patrzył na mnie z przerażeniem.
         -Shane!- fuknęła na mnie.
         Już chciała ruszyć w moją stronę, ale mój brat złapał ją za rękę.
         -Jest pijany.- powiedział z naciskiem.
         Nie mogłem się powstrzymać. Wywróciłem oczami.
         -Spokojnie braciszku, twoja opiekunka z gorszymi typami się zadaje.- powiedziałem.
         Miałem oczywiście na myśli Beards’a. Katherine spojrzała na mnie złowrogo, po czym jej wzrok znów spoczął na Tymothym.
         -Dam sobie radę.- powiedziała do niego i uśmiechnęła się krótko.
         Gdy szła w moją stronę nie mogłem opanować myśli i zachwytu. Poruszała się z niesamowitą gracją, jakby ćwiczyła to latami. Chociaż…nie, to złe określenie. Ta gracja, płynność ruchów była naturalna, nie wyćwiczona. Nie mogłem oderwać wzroku od jej długich, opalonych nóg, które w tych jeansowych szortach wyglądały niezwykle seksownie. W końcu mój wzrok, wędrując po całym jej ciele, spoczął na oczach. Tych zielono-brązowych, dużych oczach, które mąciły mi w głowie. Katherine niewątpliwie była zjawiskowa. Miałem nawet ochotę jej to powiedzieć, ale to tylko pogorszyło by sytuację, bo panna Rain była najwyraźniej wkurzona. I to na mnie.
         -Co ty tu jeszcze robisz?- zapytałem więc.
            Nie odpowiedziała mi, tylko zapytała:
         -Po co tu przyszedłeś?
         Zaśmiałem się.
         -To mój dom, mogę chodzić gdzie mi się podoba!
         Wyglądała na mocno zdenerwowaną.
         -Rodzice pozwolili ci urządzić tą imprezę? Ooo, raczej wątpie. Właśnie przez ciebie tu jestem idioto! Tymothy się boi, bo ci twoi debilni koledzy dobijali się do nas!
         Słuchałem jej w milczeniu i poczułem wstyd. Doskonale wiedziałem, że gdy moi kumple byli pijani, lubili dręczyć i straszyć mojego brata.
         -Tymothy opowiadał mi, że zawsze do niego przychodzą.- powiedziała nieco ciszej. Z powodu braku jakiejkolwiek reakcji z mojej strony ciągnęła dalej.- Dlaczego nie możesz być dobrym bratem? Dlaczego nic z tym nie zrobisz, Shane?
         Teraz w jej oczach zobaczyłem smutek i żal. Miałem ochotę ją przytulić, tak jak tamtą dziewczynę we śnie. Ale jak ona mogła wyrzucać mi, że nie jestem dobrym bratem? Przecież ledwo mnie znała.
         Złapałem ją za ramiona.
         -Nie mogę- powiedziałem.
         -Możesz.- odparła szeptem.
         Właśnie w tamtym momencie do pokoju wpadła grupka chłopaków z Kennym na czele. Tym razem to Katherine złapała mnie za ramiona.
         -Zrób coś.- powiedziała błagalnie.
         A ja nic. Patrzyłem się na nią i patrzyłem…chłopacy w tym czasie zaczęli rozwalać zabawki Tymothy’ego. Śmiali się głośno i przeklinali.
         -Jeśli ze mną zatańczysz.- powiedziałem powoli.
         Nie zastanawiała się długo. Stęknęła tylko zniecierpliwiona i powiedziała.
         -Ok.
         Przystąpiłem do akcji. Zacząłem dosłownie wywalać po kolei chłopaków z pokoju. Nawet nie próbowali się sprzeciwiać. Wiedzieli, że to było by bez sensu. Gdy już w końcu się ich pozbyłem, podszedłem znów do Katherine.
         -Chodźmy.- powiedziałem.
         -Nie dzisiaj.
         -Dlaczego?
         -Bo jesteś pijany i… pamiętasz co ci mówiłam? Nie lubię takich imprez.
         Uśmiechnąłem się. Oczywiście, że pamiętałem. Pamiętałem każdy szczegół z tamtej rozmowy, choć pewnie gdyby ktoś mnie o to spytał, w życiu bym się nie przyznał.
         O dziwo, Katherine odwzajemniła mój uśmiech. Nie odwracając się, zacząłem wychodzić z pokoju. Nikt nie uśmiechał się tak, jak ona.


Katherine
        
         Byłam mile zaskoczona. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć o Shanie Redsonie wiedziałam, że kocha imprezy podobnie jak Nathan. A pomimo to, po wyjściu z pokoju Tymothy’ego od razu wszystkich wyprosił. Najwyraźniej źle go oceniłam. Tymothy spał już od jakiejś godziny, ale ja nadal siedziałam na jego łóżku i przytulałam go do siebie. W końcu wstałam, ale za nim odeszłam, pocałowałam go jeszcze w czoło. Pomyślałam sobie wtedy, że macierzyństwo nie musi być takie złe.
         Wolno schodziłam po schodach. Nie dlatego, że mi się nie śpieszyło. Śpieszyło się i to bardzo. Wiedziałam, że mama mnie zabije. Po prostu nie mogłam się napatrzeć na bałagan, który panował na dole. Wszędzie były porozrzucane puszki, butelki i inne niezidentyfikowane przeze mnie przedmioty. Wolałam też ominąć niektóre miejsca, na których znajdowały się z pewnością trochę „przerobione” posiłki gości. To było obrzydliwe.
         Zajęta omijaniem kałuży, nie zauważyłam, że ktoś mi się przygląda. Shane siedział na kanapie. Nie wyglądał już na pijanego, raczej na wyczerpanego. Poklepał miejsce obok siebie, a ja, nie zastanawiając się dłużej zajęłam je.
         -Chciałem cię przeprosić.- powiedział głębokim głosem.- Nie tylko za dzisiaj. W ogóle…
         Zdawałam sobie sprawę, że musiało go to wiele kosztować. W końcu Shane Redson, który kogoś przeprasza, to raczej niecodzienny widok. Położyłam swoją dłoń na jego dłoni. Przez moje ciało przeszedł przyjemny prąd.
         -Ok.- powiedziałam.
         Wbrew pozorom, to jedno słowo przyniosło mu, z tego co widziałam, wielką ulgę. Uśmiechnął się tak pięknie, że zaparło mi dech w piersi. Nie wiem, co wydarzyło by się potem (nie wykluczam żadnej możliwości), ale w tym momencie do salonu weszła jakaś dziewczyna. Szybko wzięłam moją dłoń z jego dłoni.
         -Ja pierdole, jaki syf!- krzyknęła.
         Rozpoznałam ją. To ona była wtedy z Shanem w moim pokoju. Natychmiast zesztywniałam. Miała na sobie krótką czarną sukienkę bez ramion, wysokie, bardzo wysokie szpilki, a czarne, lśniące włosy tym razem związała w wysoki kucyk. Przy niej znów poczułam się jak ta zakompleksiona dziewczyna sprzed dwóch lat. Shane natomiast wyglądał na znużonego.
         -Co ty tu jeszcze robisz?- zapytał ją.
         Zignorowała go i spojrzała na mnie złowieszczo.
         -Co ona tu robi?- zapytała i skrzyżowała ramiona.
         Wstałam, podeszłam do niej i wyciągnęłam dłoń.
         -Katherine Rain.- przedstawiłam się.
         Nie odwzajemniła gestu.
         -Lisa Jefferson.- powiedziała.
         Już wiedziałam dlaczego Nathan, chcąc mnie obrazić użył jej nazwiska. Była wredna i wulgarna.
         -Shane, ja chce wiedzieć co ona tutaj robi!- krzyknęła w stronę Shane’a.
         Bałam się, że obudzi Tymothy’ego. Była pijana i najwyraźniej nic ją nie obchodziło.
         -Opiekuję się jego bratem.
         Zmierzyła mnie od stóp do głów. Miałam na sobie szorty, luźny T-shirt i trampki. Daleko mi było do jej kreacji. Uśmiechnęła się szyderczo.
         -Niektórzy muszą pracować, co?- zapytała prześmiewczo.
         Powiedziała to tak, jakby praca była czymś złym, wstydliwym albo jakbym zajmowała się prostytucją. Jednak wcale nie było mi wstyd i postanowiłam jej to pokazać najlepiej jak potrafię. Uniosłam dumnie głowę i spojrzałam jej prosto w oczy.
         -Tylko ci, którzy to potrafią.- powiedziałam pewnie i wyraźnie.
         Choć miała na sobie niewątpliwie dużo tego perfekcyjnego makijażu, widziałam, że się lekko zarumieniła. Nie dałam jej szansy na odpowiedź. Z uśmiechem na ustach odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Z pewnością byłam nową Katherine Rain.
         Wyszłam na zewnątrz. Wiał lekki, przyjemny i chłodny wietrzyk, choć dla mnie trochę za chłodny. Ale czego mogłam się spodziewać o pierwszej w nocy? Bez zastanowienia postanowiłam wrócić do domu, ale usłyszałam za sobą kroki. Za mną stał Shane.
         -Trochę zimno, nie?- zapytał.
         -Tak, trochę.- odparłam sucho.
         Przeczesał dłonią swoje włosy w kolorze ciemnego blondu i chwilę mi się przyglądał, po czym podszedł bliżej i powiedział:
         -Przepraszam cię za Lisę. Ona…my tak naprawdę nie jesteśmy razem…
         -W porządku.-przerwałam mu.- Przecież możesz mieć dziewczynę.
         -A ty chłopaka.
         Patrzeliśmy na siebie w milczeniu i zdawałoby się, że każde z nas chce coś powiedzieć, ale oboje baliśmy się. Pomyślałam wtedy kim bylibyśmy dla siebie i co by się stało w tamtym momencie, gdyby nie było Lisy i Dreak’a. Miałam nadzieję, że Shane coś zrobi, choć wiedziałam, że to wszystko by skomplikowało. Tak bardzo chciałam, żeby chociaż mnie dotknął, musnął moją rękę swoją…
         -Jest ci zimno.- zauważył.
         Zdjął swoją koszulę w kratę i włożył ją na mnie. Raczej niewiele to dało, ale liczył się gest. Spodziewałam się, że po tak długiej imprezie będzie śmierdziała potem, ale nic z tego. Pachniała…NIM. Jego perfumami, zapachem, który chciałam wąchać na okrągłą, z delikatną nutą pieprzu…
         I stało się. W życiu nie odważyłabym się na prawdziwy pocałunek, ale tak bardzo pragnęłam go w tamtej chwili. Widziałam, że on też by tego chciał, ale nie chciał mnie zrazić do siebie. Miałam pewność, że to go powstrzymuje. A może to, że byłam dziewczyną jego największego wroga?
         Powoli przybliżyłam się do niego tak, że ocieraliśmy się o siebie. Czułam żar bijący z jego ciała. Dłonią dotknęłam jego rozpalonego policzka i delikatnie pocałowałam go nie w usta, ale tuż przy nich. Słyszałam szybkie bicie jego serca. Moje też waliło jak oszalałe. Shane zdawał się przez ten czas wstrzymywać oddech, a kiedy złożyłam już ten pocałunek na jego policzku, wypuścił powietrze delikatnie i cicho. Oddaliłam się trochę od niego, by spojrzeć na jego twarz. Wyglądał jakoś inaczej. To znaczy tak samo, ale…inaczej. Już nie był wyczerpany i znużony. Raczej radosny. Oczy świeciły mu się dziwnym blaskiem, choć może był to tylko wytwór mojej wyobraźni. Widziałam, że chciał więcej  i ja też bardzo tego chciałam, ale nie mogliśmy.
         -Chyba już pójdę.- powiedziałam cicho, niemal szeptem.
         W tej jednej chwili cały czar prysł, a Shane znów był wyczerpanym imprezowiczem.
         -Podwieźć cię?- zapytał obojętnym tonem.
         -Nie, moja mama czeka przed bramą.
         Łgałam. Najzwyczajniej w świecie kłamałam. Nie chciałam z nim już zostać sam na sam. To wszystko tylko mi się zdawało. Nigdy nie spodobałabym się Shane’owi. Mogłam być tylko jego kolejnym trofeum do kolekcji, nic więcej. Statuetką. Biegiem ruszyłam do bramy.
         W drodze powrotnej myślałam o tym co zaszło i mimowolnie uśmiechałam się na to wspomnienie. Pomyślałam sobie, co by się stało, do czego by doszło, gdyby Shane mnie odprowadził. W świetle księżyca, w objęciach nocy…A potem pomyślałam, że pewnie teraz zabawia się z Lisą. Już chciałam się rozpłakać, uroniłam nawet łzę.
         Nagle poczułam silny ból, gdzieś z tyłu głowy. Ogarnęła mnie ciemność, nie noc, ciemność…





***
Ahh...ponieważ widzicie jak to ze mną jest, postanowiłam, że rozdziały będą dodawane nie o wyznaczonym terminie, ale jakoś tak w przeciągu dwóch tygodni. Nie wyrabiam! I to bynajmniej nie z powodu natłoku obowiązku , ale z powodu choroby o nazwie ZACHOLEREMISIENIECHCE.Może ktoś słyszał?^^ Nie chcę was jednak zawieść i mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Jednak muszę wam pewne sprawy wynagrodzić, dlatego luknijcie jeszcze w tym tygodniu;)