Rozdział dziewiąty
Shane
Czułem się jak król. Pan całego świata. Leżałem na hamaku, a
moi „podwładni” bawili się na moim „dworze”. Jakby od niechcenia wskazałem na
jakiegoś rudzielca, a widząc jego zdziwioną minę powiedziałem:
-Przynieś mi piwo.
Chłopak posłusznie ruszył do kuchni, a ja uświadomiłem
sobie, że alkohol przejął już nade mną kontrolę. Owszem, czasem byłem trochę
chamski, ale nigdy nie kazałem sobie usługiwać. Gdy chłopak wrócił z piwem,
postanowiłem naprawić swój błąd.
-Przepraszam rudogłowy- powiedziałem.
Zaśmiał się, a ja zmarszczyłem brwi. Natychmiast zamilkł i
oddalił się szybko. Krótko po tym przybiegł bardzo czymś przejęty Kenny.
-Ona tu jest!- wykrzyczał.
-Kto?- zapytałem obojętnym tonem.
-Ta laska ze stołówki! Ta, która ogarnia się z Hudson!
Na początku znieruchomiałem, a potem nagle podniosłem się.
-Katherine?- zapytałem głupio.
Było przecież jasne, że chodzi o Katherine. Kenny
energicznie pokiwał głową, a ja pomyślałem, że wygląda jak jakiś pies, który
cieszy się z wykonanego zadania i czeka, aż jego pan go pogłaszcze. Nie miałem
zamiaru go głaskać. Ruszyłem szybko w stronę domu, a mój „piesek” szedł za mną
z trudem dotrzymując mi kroku.
-Była w kuchni, a my chcieliśmy żeby do nas dołączyła.
Odmówiła. Dasz wiarę?
Specjalnie jego słowa mnie nie zdziwiły. Moi kumple
potrafili być obrzydliwi. Zdziwiło mnie jednak to, że Katherine wciąż tu była.
Wiedziałem, że opiekuje się Tymothym, ale opiekunki zwykle wychodziły przed
dziesiątą, a było już po jedenastej!
Chciałem jak najszybciej pokonać odległość do pokoju mojego
brata, ale byłem, jak już wcześniej wspominałem, kompletnie pijany. Kurczowo
trzymałem się balustrady, gdy wchodziłem na górę, a gdy już w końcu dotarłem do
celu, trochę zbyt gwałtownie otworzyłem drzwi. Wszedłem do pokoju tak szybko,
że zdążyłem zobaczyć Katherine zrywającą się gwałtownie z łóżka. Mój brat
patrzył na mnie z przerażeniem.
-Shane!- fuknęła na mnie.
Już chciała ruszyć w moją stronę, ale mój brat złapał ją za
rękę.
-Jest pijany.- powiedział z naciskiem.
Nie mogłem się powstrzymać. Wywróciłem oczami.
-Spokojnie braciszku, twoja opiekunka z gorszymi typami się
zadaje.- powiedziałem.
Miałem oczywiście na myśli Beards’a. Katherine spojrzała na
mnie złowrogo, po czym jej wzrok znów spoczął na Tymothym.
-Dam sobie radę.- powiedziała do niego i uśmiechnęła się
krótko.
Gdy szła w moją stronę nie mogłem opanować myśli i zachwytu.
Poruszała się z niesamowitą gracją, jakby ćwiczyła to latami. Chociaż…nie, to
złe określenie. Ta gracja, płynność ruchów była naturalna, nie wyćwiczona. Nie
mogłem oderwać wzroku od jej długich, opalonych nóg, które w tych jeansowych
szortach wyglądały niezwykle seksownie. W końcu mój wzrok, wędrując po całym
jej ciele, spoczął na oczach. Tych zielono-brązowych, dużych oczach, które
mąciły mi w głowie. Katherine niewątpliwie była zjawiskowa. Miałem nawet ochotę
jej to powiedzieć, ale to tylko pogorszyło by sytuację, bo panna Rain była
najwyraźniej wkurzona. I to na mnie.
-Co ty tu jeszcze robisz?- zapytałem więc.
Nie odpowiedziała mi, tylko zapytała:
-Po co tu przyszedłeś?
Zaśmiałem się.
-To mój dom, mogę chodzić gdzie mi się podoba!
Wyglądała na mocno zdenerwowaną.
-Rodzice pozwolili ci urządzić tą imprezę? Ooo, raczej
wątpie. Właśnie przez ciebie tu jestem idioto! Tymothy się boi, bo ci twoi
debilni koledzy dobijali się do nas!
Słuchałem jej w milczeniu i poczułem wstyd. Doskonale
wiedziałem, że gdy moi kumple byli pijani, lubili dręczyć i straszyć mojego
brata.
-Tymothy opowiadał mi, że zawsze do niego przychodzą.- powiedziała
nieco ciszej. Z powodu braku jakiejkolwiek reakcji z mojej strony ciągnęła
dalej.- Dlaczego nie możesz być dobrym bratem? Dlaczego nic z tym nie zrobisz,
Shane?
Teraz w jej oczach zobaczyłem smutek i żal. Miałem ochotę ją
przytulić, tak jak tamtą dziewczynę we śnie. Ale jak ona mogła wyrzucać mi, że
nie jestem dobrym bratem? Przecież ledwo mnie znała.
Złapałem ją za ramiona.
-Nie mogę- powiedziałem.
-Możesz.- odparła szeptem.
Właśnie w tamtym momencie do pokoju wpadła grupka chłopaków
z Kennym na czele. Tym razem to Katherine złapała mnie za ramiona.
-Zrób coś.- powiedziała błagalnie.
A ja nic. Patrzyłem się na nią i patrzyłem…chłopacy w tym
czasie zaczęli rozwalać zabawki Tymothy’ego. Śmiali się głośno i przeklinali.
-Jeśli ze mną zatańczysz.- powiedziałem powoli.
Nie zastanawiała się długo. Stęknęła tylko zniecierpliwiona
i powiedziała.
-Ok.
Przystąpiłem do akcji. Zacząłem dosłownie wywalać po kolei
chłopaków z pokoju. Nawet nie próbowali się sprzeciwiać. Wiedzieli, że to było
by bez sensu. Gdy już w końcu się ich pozbyłem, podszedłem znów do Katherine.
-Chodźmy.- powiedziałem.
-Nie dzisiaj.
-Dlaczego?
-Bo jesteś pijany i… pamiętasz co ci mówiłam? Nie lubię
takich imprez.
Uśmiechnąłem się. Oczywiście, że pamiętałem. Pamiętałem
każdy szczegół z tamtej rozmowy, choć pewnie gdyby ktoś mnie o to spytał, w
życiu bym się nie przyznał.
O dziwo, Katherine odwzajemniła mój uśmiech. Nie odwracając
się, zacząłem wychodzić z pokoju. Nikt nie uśmiechał się tak, jak ona.
Katherine
Byłam mile zaskoczona. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć o
Shanie Redsonie wiedziałam, że kocha imprezy podobnie jak Nathan. A pomimo to,
po wyjściu z pokoju Tymothy’ego od razu wszystkich wyprosił. Najwyraźniej źle
go oceniłam. Tymothy spał już od jakiejś godziny, ale ja nadal siedziałam na
jego łóżku i przytulałam go do siebie. W końcu wstałam, ale za nim odeszłam,
pocałowałam go jeszcze w czoło. Pomyślałam sobie wtedy, że macierzyństwo nie musi
być takie złe.
Wolno schodziłam po schodach. Nie dlatego, że mi się nie
śpieszyło. Śpieszyło się i to bardzo. Wiedziałam, że mama mnie zabije. Po
prostu nie mogłam się napatrzeć na bałagan, który panował na dole. Wszędzie
były porozrzucane puszki, butelki i inne niezidentyfikowane przeze mnie
przedmioty. Wolałam też ominąć niektóre miejsca, na których znajdowały się z
pewnością trochę „przerobione” posiłki gości. To było obrzydliwe.
Zajęta omijaniem kałuży, nie zauważyłam, że ktoś mi się
przygląda. Shane siedział na kanapie. Nie wyglądał już na pijanego, raczej na
wyczerpanego. Poklepał miejsce obok siebie, a ja, nie zastanawiając się dłużej
zajęłam je.
-Chciałem cię przeprosić.- powiedział głębokim głosem.- Nie
tylko za dzisiaj. W ogóle…
Zdawałam sobie sprawę, że musiało go to wiele kosztować. W
końcu Shane Redson, który kogoś przeprasza, to raczej niecodzienny widok.
Położyłam swoją dłoń na jego dłoni. Przez moje ciało przeszedł przyjemny prąd.
-Ok.- powiedziałam.
Wbrew pozorom, to jedno słowo przyniosło mu, z tego co
widziałam, wielką ulgę. Uśmiechnął się tak pięknie, że zaparło mi dech w
piersi. Nie wiem, co wydarzyło by się potem (nie wykluczam żadnej możliwości),
ale w tym momencie do salonu weszła jakaś dziewczyna. Szybko wzięłam moją dłoń
z jego dłoni.
-Ja pierdole, jaki syf!- krzyknęła.
Rozpoznałam ją. To ona była wtedy z Shanem w moim pokoju.
Natychmiast zesztywniałam. Miała na sobie krótką czarną sukienkę bez ramion,
wysokie, bardzo wysokie szpilki, a czarne, lśniące włosy tym razem związała w
wysoki kucyk. Przy niej znów poczułam się jak ta zakompleksiona dziewczyna sprzed
dwóch lat. Shane natomiast wyglądał na znużonego.
-Co ty tu jeszcze robisz?- zapytał ją.
Zignorowała go i spojrzała na mnie złowieszczo.
-Co ona tu robi?- zapytała i skrzyżowała ramiona.
Wstałam, podeszłam do niej i wyciągnęłam dłoń.
-Katherine Rain.- przedstawiłam się.
Nie odwzajemniła gestu.
-Lisa Jefferson.- powiedziała.
Już wiedziałam dlaczego Nathan, chcąc mnie obrazić użył jej
nazwiska. Była wredna i wulgarna.
-Shane, ja chce wiedzieć co ona tutaj robi!- krzyknęła w
stronę Shane’a.
Bałam się, że obudzi Tymothy’ego. Była pijana i najwyraźniej
nic ją nie obchodziło.
-Opiekuję się jego bratem.
Zmierzyła mnie od stóp do głów. Miałam na sobie szorty,
luźny T-shirt i trampki. Daleko mi było do jej kreacji. Uśmiechnęła się
szyderczo.
-Niektórzy muszą pracować, co?- zapytała prześmiewczo.
Powiedziała to tak, jakby praca była czymś złym, wstydliwym
albo jakbym zajmowała się prostytucją. Jednak wcale nie było mi wstyd i
postanowiłam jej to pokazać najlepiej jak potrafię. Uniosłam dumnie głowę i
spojrzałam jej prosto w oczy.
-Tylko ci, którzy to potrafią.- powiedziałam pewnie i
wyraźnie.
Choć miała na sobie niewątpliwie dużo tego perfekcyjnego
makijażu, widziałam, że się lekko zarumieniła. Nie dałam jej szansy na
odpowiedź. Z uśmiechem na ustach odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Z
pewnością byłam nową Katherine Rain.
Wyszłam na zewnątrz. Wiał lekki, przyjemny i chłodny
wietrzyk, choć dla mnie trochę za chłodny. Ale czego mogłam się spodziewać o
pierwszej w nocy? Bez zastanowienia postanowiłam wrócić do domu, ale usłyszałam
za sobą kroki. Za mną stał Shane.
-Trochę zimno, nie?- zapytał.
-Tak, trochę.- odparłam sucho.
Przeczesał dłonią swoje włosy w kolorze ciemnego blondu i
chwilę mi się przyglądał, po czym podszedł bliżej i powiedział:
-Przepraszam cię za Lisę. Ona…my tak naprawdę nie jesteśmy
razem…
-W porządku.-przerwałam mu.- Przecież możesz mieć dziewczynę.
-A ty chłopaka.
Patrzeliśmy na siebie w milczeniu i zdawałoby się, że każde
z nas chce coś powiedzieć, ale oboje baliśmy się. Pomyślałam wtedy kim
bylibyśmy dla siebie i co by się stało w tamtym momencie, gdyby nie było Lisy i
Dreak’a. Miałam nadzieję, że Shane coś zrobi, choć wiedziałam, że to wszystko
by skomplikowało. Tak bardzo chciałam, żeby chociaż mnie dotknął, musnął moją
rękę swoją…
-Jest ci zimno.- zauważył.
Zdjął swoją koszulę w kratę i włożył ją na mnie. Raczej
niewiele to dało, ale liczył się gest. Spodziewałam się, że po tak długiej
imprezie będzie śmierdziała potem, ale nic z tego. Pachniała…NIM. Jego
perfumami, zapachem, który chciałam wąchać na okrągłą, z delikatną nutą pieprzu…
I stało się. W życiu nie odważyłabym się na prawdziwy
pocałunek, ale tak bardzo pragnęłam go w tamtej chwili. Widziałam, że on też by
tego chciał, ale nie chciał mnie zrazić do siebie. Miałam pewność, że to go
powstrzymuje. A może to, że byłam dziewczyną jego największego wroga?
Powoli przybliżyłam się do niego tak, że ocieraliśmy się o
siebie. Czułam żar bijący z jego ciała. Dłonią dotknęłam jego rozpalonego
policzka i delikatnie pocałowałam go nie w usta, ale tuż przy nich. Słyszałam
szybkie bicie jego serca. Moje też waliło jak oszalałe. Shane zdawał się przez
ten czas wstrzymywać oddech, a kiedy złożyłam już ten pocałunek na jego
policzku, wypuścił powietrze delikatnie i cicho. Oddaliłam się trochę od niego,
by spojrzeć na jego twarz. Wyglądał jakoś inaczej. To znaczy tak samo, ale…inaczej.
Już nie był wyczerpany i znużony. Raczej radosny. Oczy świeciły mu się dziwnym
blaskiem, choć może był to tylko wytwór mojej wyobraźni. Widziałam, że chciał
więcej i ja też bardzo tego chciałam,
ale nie mogliśmy.
-Chyba już pójdę.- powiedziałam cicho, niemal szeptem.
W tej jednej chwili cały czar prysł, a Shane znów był
wyczerpanym imprezowiczem.
-Podwieźć cię?- zapytał obojętnym tonem.
-Nie, moja mama czeka przed bramą.
Łgałam. Najzwyczajniej w świecie kłamałam. Nie chciałam z
nim już zostać sam na sam. To wszystko tylko mi się zdawało. Nigdy nie
spodobałabym się Shane’owi. Mogłam być tylko jego kolejnym trofeum do kolekcji,
nic więcej. Statuetką. Biegiem ruszyłam do bramy.
W drodze powrotnej myślałam o tym co zaszło i mimowolnie
uśmiechałam się na to wspomnienie. Pomyślałam sobie, co by się stało, do czego
by doszło, gdyby Shane mnie odprowadził. W świetle księżyca, w objęciach nocy…A
potem pomyślałam, że pewnie teraz zabawia się z Lisą. Już chciałam się
rozpłakać, uroniłam nawet łzę.
Nagle poczułam silny ból, gdzieś z tyłu głowy. Ogarnęła mnie
ciemność, nie noc, ciemność…
***
Ahh...ponieważ widzicie jak to ze mną jest, postanowiłam, że rozdziały będą dodawane nie o wyznaczonym terminie, ale jakoś tak w przeciągu dwóch tygodni. Nie wyrabiam! I to bynajmniej nie z powodu natłoku obowiązku , ale z powodu choroby o nazwie ZACHOLEREMISIENIECHCE.Może ktoś słyszał?^^ Nie chcę was jednak zawieść i mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Jednak muszę wam pewne sprawy wynagrodzić, dlatego luknijcie jeszcze w tym tygodniu;)