Rozdziały

Obserwatorzy

niedziela, 16 września 2012


Rozdział jedenasty

Katherine
         Było dokładnie tak, jak w filmie. Jakby w spowolnionym tempie Shane pędził wprost na Dreak’a. Ja byłam jeszcze oszołomiona „niedoszłym pocałunkiem”. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, bo inaczej w klubie rozpętałoby się prawdziwe piekło. Widziałam to w oczach Shane’a.
         Zareagowałam spontanicznie i zaskoczyłam nawet samą siebie. Wybiegłam przed Dreak’a i stanęłam na drodze między nim a Shanem. Nie pomyślałam nawet o tym, że to ja mogłam oberwać. Na szczęście napastnik zwolnił i zatrzymał się, a ja spojrzałam tylko w jego oczy, które przed chwilą przepełnione wrogością, były teraz pełne smutku i żalu. A może tylko mi się tak wydawało? A może ten cały „prawie” pocałunek też sobie wymyśliłam?
         Staliśmy wszyscy trzej przez jakąś chwilę nie odzywając się. Shane dyszał, Dreak niemal zgrzytał zębami, a ja spoglądałam to na jednego, to na drugiego, żeby w razie czego zareagować. Na szczęście, dzięki ochroniarzowi, to nie było konieczne.
         -Coś nie tak chłopcy?- zapytał twardym głosem.
         „Chłopcy” obrzucili się jeszcze kilka razy palącymi spojrzeniami, a potem Shane popatrzył na mnie. Znów wykorzystałam błagalne spojrzenie, a on odezwał się do ochroniarza:
         -Wszystko w porządku, Kev.
         Ochroniarz nie wyglądał na przekonanego, ale odszedł. Ludzie powoli przestali się na nas gapić, a zespół znów zaczął grać (nawet nie zauważyłam kiedy przestali).
         -Nie masz prawa się do niej zbliżać.- odezwał się pierwszy Beards.
         Shane znów przyjął postawę luzaka, co mnie trochę wkurzyło. Zachowywał się tak, jakby do niczego przed chwilą nie doszło, jakby mu na mnie nie zależało…co ja plotę, przecież tak właśnie było. Nie zależało mu na mnie. A ten „prawie” pocałunek? A to, że prawie uderzył Beards’a?
         -Wyluzuj, tylko tańczyliśmy.
         W moich oczach mimowolnie zebrały się łzy. Shane nawet na mnie nie patrzył. Tą swoją luzacką postawą chciał wkurzyć Dreak’a, a mnie tylko ranił. Dlaczego tak bardzo chciałam, aby o mnie zawalczył? Tymczasem zaczął się cofać z figlarnym uśmieszkiem na ustach patrząc z politowaniem na Beards’a.  Nie spojrzał na mnie.
         -Nie możesz się do niego zbliżać…ani on do ciebie.- powiedział rozkazująco mój „chłopak”.
         -A ty nie możesz mi rozkazywać!- odparłam ze złością , a po moich policzkach spłynęły łzy.
         Dreak zareagował natychmiast- przytulił mnie do siebie. Niestety nie był to gest opiekuńczy. Był fałszywy.
         -Ależ mogę, kochanie.- wyszeptał mi do ucha.- Zapomniałaś o naszej umowie? A i nie płacz, bo ludzie sobie pomyślą, że jesteś ze mną nieszczęśliwa.
         -Przecież jestem z tobą nieszczęśliwa.
         -Ty to wiesz i ja też to wiem.- odparł.- Ale oni tego nie wiedzą i nie mają wiedzieć.
         No i to był koniec dobrego Dreak’a. Ale czy taki kiedykolwiek istniał?  Uratował mnie dwa razy: raz przed tatą i (prawdopodobnie) śmiercią, drugi- przed Terrym i jego stukniętymi kumplami. Może więc nie był do końca taki zły? Tylko dlaczego tych chwili, w których był dobry, było tak mało?



        

         Cały czas siedziałam z Dreak’iem na kanapie razem z jego ohydnymi kumplami. Do mojego występu zostało dziesięć minut i musiałam już iść za kulisy. Na szczęście mój „chłopak” nie zakazał mi występu. Chociaż w sumie tak się denerwowałam, że może byłoby lepiej, gdyby mi zakazał. Shane potrafił łagodzić mój stres i strach, ale go ze mną nie było. Nie widziałam go od czasu niedoszłej bójki z Beardsem.
         -Muszę już iść.- powiedziałam.
         Dreak spojrzał na mnie podirytowany. Był już nieźle wstawiony i myślałam, że chociaż to poluźni tą pętlę kontroli, w której się znajdowałam. Niestety stało się zupełnie inaczej. Mój „ukochany” poszedł ze mną i już chciał wejść za kulisy, ale drogę zastąpił mu Chace, perkusista z zespołu Nathana i mój dobry przyjaciel.
         -Ty nie możesz.- zwrócił się do Beardsa.
         Ten prychnął pod nosem.
         -Bo uwierzę, że taki knypek mnie zatrzyma.
         -Może on nie, ale z pomocą Kevina, którego już poznałeś, na pewno.
         Uśmiechnęłam się słabo do Nathana. Nawet nie wiedział ile radości mi sprawił. Ale nie mogłam tego okazać. Musiałam udawać, że jestem szczęśliwa z Dreak’iem.
         -No to udanego występu, skarbie.- powiedział i bez żadnego ostrzeżenia pocałował mnie.
         Moją pierwszą myślą było to, żeby go odepchnąć. Drugą, żeby dać mu w twarz. Niestety nie mogłam zrobić ani tego, ani tego. Dusząc w sobie chęć płaczu weszłam za kulisy i natychmiast trafiłam pod ostrzał Nathana.
         -To ty i Beards tak na serio?- zapytał.
         Chace szedł obok nas.
         -Tak.- odparłam krótko.
         -Wy się już kiedyś poznaliście, prawda? Chodziliście ze sobą?
         Zastanawiałam się, skąd mu to przyszło do głowy, bo co do tego pierwszego miał rację. Znałam się z Dreak’iem od dawna. Ale może wywnioskował to z tego, że tak szybko zaczęliśmy ze sobą „chodzić”. No bo skąd by sobie to wziął?
         -To trochę bardziej skomplikowane.- odparłam zgodnie z prawdą.
         Nathan najwyraźniej zauważył, że nie mam ochoty o tym rozmawiać, więc pałeczkę przejął Chace.
         -Jak zwykle świetnie wyglądasz. Niby na luzie, jakby nic cię nie obchodziło, ale jednak modnie. Świetny dobór dodatków, jak zwykle zresztą. Wisiory w stylu vintage to jest to! Tylko tusz ci się trochę…
         -Cholera, Chace! Zamknij się! Gadasz jak jakiś laluś. Mówię ci, naszym fankom się nie spodoba że jesteś homo…- powiedział zdenerwowany Nathan.          Spojrzałam na niego z oburzeniem.
         -Nie jestem gejem!- krzyknął wzburzony Chace.- Po prostu lubię modę, to wszystko!
         To prawda, Chace raczej nie był gejem. Ale te jego niektóre ruchy, gracja z jaką się poruszał no i niebanalna wiedza o modzie! Z pewnością dorównywał w tych sprawach samej Lisie Jefferson, a może i nawet przewyższał!
         Nate wywrócił tylko teatralnie oczami. Chace poprawił szybko mój makijaż i puścił perskie oczko, po czym obaj ruszyli na scenę, aby zagrać jeszcze jeden kawałek. Wiedziałam, że bezpośrednio po nim występuje ja.

Panie, proszę daj mi siłę. Daj mi odwagę…Przepraszam za to, że wszystkich okłamuję, ale muszę to robić. Może nie dla swojego, ale dla ich dobra. Przepraszam Cię, Boże. Kocham Cię. Dziękuje Ci…
        
I wtedy poczułam, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Już myślałam, że to Dreak, ale ten głos nie należał do niego.
         -Nie denerwuj się, poradzisz sobie, jesteś silna..- wyszeptał mi do ucha.
         Utonęłam w tych słowach i w zapachu, który bardzo dobrze znałam. Nie śmiałam spojrzeć w tył. Chciałam po prostu być w tych ramionach. W ramionach, które dawały tyle ciepła i ukojenia…Staliśmy tak przez jakąś minutę albo dwie, nie odzywając się do siebie w ogóle. Jednak to ciepło, które czuliśmy będąc blisko siebie, wyrażało więcej aniżeli jakiekolwiek słowa.
         -Dziękuje za taniec.- kontynuował.- A i wszystkiego najlepszego.
         Te ostatnie słowa otrzeźwiły mnie natychmiast. Odwróciłam się i ujrzałam najpiękniejszy uśmiech na świecie. Jego uśmiech. Choć wiedziałam już od początku, że to on stoi za mną i tak byłam mile zaskoczona. Całkowicie pochłonęły mnie jego piękne oczy.
         -Skąd wiedziałeś?- zapytałam.
         -Niech to pozostanie na razie tajemnicą.- odparł Shane z tajemniczym uśmiechem.
         Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale po chwili oboje już się uśmiechaliśmy. Nagle Shane przysunął się bliżej. Nasze ciała ocierały się o siebie. Czułam szybkie bicie jego serca. Moje biło tak samo. Znów trzymał mnie w swoich objęciach. Ja jednak musiałam zareagować inaczej. W przeciwnym razie wszystko wyszłoby na jaw.
         Odsunęłam się lekko od niego, ale i tak zareagował, jakbym dała mu w twarz. Znów zobaczyłam smutek w jego brązowych oczach i pożałowałam swojej decyzji. Musiałam być jednak rozsądna.
         -Możemy być przyjaciółmi, Shane.- powiedziałam powoli i niepewnie.
         Chłopcy przestali już grać i przyszli za kulisy. Nathan pozostał na scenie. Miał mnie zapowiedzieć.
         -Ależ jesteśmy.- powiedział sucho Shane.- Chciałem ci tylko dodać otuchy.- dodał uśmiechając się krzywo.
         Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już go nie było. Miałam wyrzuty sumienia, a do tego stres powrócił.
         -Chciałbym wam teraz przedstawić kogoś wyjątkowego. Gra na gitarze od ósmego roku życia, a już wieku dwunastu lat zdobyła główną nagrodę w stanowym konkursie. Na pewno was dziś oczaruje i to nie tylko swoim wyglądem.- wywróciłam oczami podirytowana- Panie i Panowie, przed wami moja przyjaciółka i prawie siostra, niesamowita Katherine Rain!
         Rozległy się oklaski i wiwaty. Od Chace’a, Jared’a i Sterlinga usłyszałam równoczesne „Powodzenia”. Nathan schodząc ze sceny uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, a ja usiadłam na stołku, chwyciłam Fendera i dopiero teraz spojrzałam na klub. Był po brzegi wypełniony ludźmi. Była tu chyba cała nasza szkoła. Zobaczyłam w tłumie Lisę Jefferson, która uśmiechała się z satysfakcją, najwyraźniej widząc moją pobladłą twarz. Ale potem spojrzałam na Shan’a. Siedział już przy barze i patrzył się na mnie. Widziałam ten jego uśmiech i niemal czułam jego dotyk na swojej skórze. Ręce przestały mi drżeć i uśmiechnęłam się.
         -Cześć wszystkim, jestem Katherine Rain.- powiedziałam do mikrofonu.- Nathan chyba przedstawił mnie w nieco lepszym świetle…- i w tym momencie rozległ się gwizd gdzieś z tłumu, na co znów się uśmiechnęłam.- W każdym razie dawno nie grałam publicznie i przepraszam, jeśli będę kiepska…a zresztą sami oceńcie.
         I zaczęłam grać i śpiewać „The only exception”. Patrzyłam się tylko na Shane’a. Nawet, gdy podeszła do niego ta Jefferson.

I może wiem,gdzieś głęboko w mojej duszy,
Że miłość nie trwa nigdy i musimy znaleźć inne sposoby,
Aby trwać w tym osobno albo zachować twarz.



Shane
            Było wpół do pierwszej, a Katherine nadal grała. Pokochali ją, a ja wiedziałem, że tak będzie. Była niesamowita, pełna pasji. Nawet przy wolnych kawałkach ludzie patrzyli się na nią i słuchali, jak zahipnotyzowani. Normalnie, gdy ładna dziewczyna wychodzi na scenę i zaczyna śpiewać, to zwracasz uwagę albo na jej śpiew, albo na wygląd. W przypadku Katherine to wszystko łączyło się w całość. W piękny całokształt. Wprawiała każdego w oczarowanie. A już na pewno mnie.

Raz jeszcze przeżyć godzinę,
Gdy, patrząc w oczy jedyne,
Widziałem w nich odbity własny, wspólny lęk! —
Błyskiem takiej bliskości, bladości, błahości, błogości
Miłość skłania życie do trwania.

         Ten fragment wiersza Hardy’ego pojawił się w mojej głowie niespodziewanie. Ale przecież w moim przypadku nie mogę mówić o miłości. Nie kocham Katherine. Jesteśmy „przyjaciółmi” jak to zresztą oboje określililyśmy. Po prostu mnie pociąga, jak każda dziewczyna z ładną buzią i ciałem. A Kath była niebrzydka. Moje reakcje były więc normalne. A poza tym to ona miała tego swojego Beards’a. A ja miałem Jefferson. I tak już cała szkoła myślała, że jesteśmy razem, choć to nie była prawda. Lisa się postarała. Wszyscy uwierzyli jej, że jestem w niej zakochany. Też chciałbym w to uwierzyć. Przynajmniej nie miałbym teraz żadnego problemu i nie wmawiałbym sobie, że nie jestem oczarowany Katherine Rain.






***
Hej misiaki! Wiem, że rozdział jest krótszy niż zwykle i z dziesięciogodzinnym opóźnieniem, ale lepsze to chyba niż tygodniowe spóźnienie, hę? :) 
Jest mi trochę smutno, bo pod ostatnim postem widniały tylko trzy komentarze ( i bardzo dziękuje tym osobom). Może to jakaś kara za moje spóźnienia? Może macie na mnie "focha" czy coś? Cóż, chyba mi się należy. W każdym razie wymierzony mi został niezły policzek, a do upragnionych dwudziestu komentarzy jeszcze daleko. Muszę się chyba trochę bardziej postarać i rozsławić bardziej bloga. I proszę także was o pomoc. Dziękuje, że ze mną jesteście i w ogóle:) No to do następnego rozdziału!^^