Rozdziały

Obserwatorzy

czwartek, 1 listopada 2012


Rozdział trzynasty


Katherine

         Wcale nie odczułam ulgi. Wręcz przeciwnie. Odczuwałam na przemian przechodzące przez moje ciało fale ciepła i zimna. Zdawało mi się, że krew krzepnie w moich żyłach. Gdybym miała jeszcze raz powtórzyć te dwa słowa, pewnie bym tego nie zrobiła. Moje policzki stały się jakby cięższe, a cała twarz odrętwiała. Shane siedział sztywno i opierał się rękoma na kolanach. Patrzył w dół, na podłogę, ale wiedziałam, że ma przed oczyma zupełnie inny obraz. Po chwili zacisnął ręce w pięści, aż pobielały mu knykcie.
         -Jak ten skurwiel mógł zrobić coś takiego…?
         Powiedział to tak cicho, a jednak usłyszałam każde słowo. Poczułam, że krew znów buzuje w moich żyłach.
         -Co?- zapytałam półprzytomnie.
         Shane najwyraźniej pomyślał, że nie dosłyszałam.
         -Jak Beards mógł ci to zrobić? Wiedziałem, że to kretyn, ale…
         Nagle wstał i zaczął kierować się w stronę drzwi. Cały czas miał zaciśnięte pięści i dyszał ciężko. Nigdy nie widziałam go w takim stanie i byłam przerażona.
         -Shane! Co ty robisz?- zawołam za nim.
         -Dostanie za swoje…już dawno powinien.
         -Ale to nie tak!- zawołałam znowu i wstałam.- To nie on mi to zrobił!
         Podziałało. Chłopak zatrzymał się i odwrócił.
         -Jak to?
         -On tylko to widział. Był świadkiem, nie sprawcą.
         W miarę, jak mówiłam, Shane był co raz bliżej mnie. Spuściłam wzrok, bo wiedziałam, że mógłby z niego wyczytać o wiele więcej, a nie podjęłam jeszcze decyzji.
         Był już obok i delikatnie ujął moją rękę.
         -Opowiedz mi.- powiedział cicho.
         Znowu usiedliśmy na kanapie. Wzięłam głęboki oddech. Czułam jego uspokajający dotyk. Tak naprawdę sama jego obecność uspokajała. Jeszcze przed chwilą był wzburzony i wściekły. Bałam się nawet, że będę pretekstem, pod którym Shane będzie mógł odegrać się na Dreak’u, czego tak bardzo pragnął. Nie chciałam być kartą przetargową ani żadną nagrodą, takim dodatkiem do zwycięstwa. Ale Shane się opamiętał. Widziałam teraz, jak bardzo mu na mnie zależy. Widziałam, że pod tą jego skorupą, którą pokazuje na co dzień, kryją się jakieś uczucia, co mi właśnie udowodnił. Mimo to nie chciałam mu powiedzieć wszystkiego.
         -Miałam czternaście lat. Wszedł do pokoju i tam mnie zgwałcił. Dreak ma rodzinę w East End, mieszkali obok naszego domu. Usłyszał, jak krzyczałam i przybiegł. Dalej nic nie pamiętam, bo zemdlałam. Prosiłam go, żeby nikomu nie mówił…wstydziłam się. Teraz mieszkam tutaj, a Dreak mnie rozpoznał i kazał mi spłacić dług. Gdybym się nie zgodziła, wszyscy by się dowiedzieli.
         Moja historia okazała się zaskakująco krótka, płytka i jakby nie moja. Ominęłam pewne szczegóły, no i tą najważniejszą informację. Ale jak mogłabym mu powiedzieć, że zgwałcił mnie własny ojciec? Nawet sama przed sobą odrzucałam tą myśl.
         Shane się zastanawiał. Atmosfera zdawała się być ciężka, ale wiedziałam, że tylko ja tak to odczuwam. W końcu skłamałam, a w każdym razie nie powiedziałam całej prawdy.
         -Ale jak ten ktoś wszedł do domu? Złapali go?- odezwał się.
         Miałam głupią, dziecinną nadzieję, że nigdy nie zada mi tego pytania. Ale Shane Redson nie był głupcem i nie wydawał się w stosunku do mnie obojętny.
Znów musiałam skłamać.
         -Ja…nie wiem, chyba nie.
         Na te słowa chłopak zmarszczył czoło, ale chyba widział, że nie chcę dłużej ciągnąć tego tematu, więc nie zadawał więcej pytań. Powoli wstał, nie puszczając mojej ręki.
         -Chodź.- powiedział.
         Trochę zdziwiona, posłusznie wstałam. Nie zadawałam żadnych pytań, po prostu nie czułam takiej potrzeby.
         Kierowaliśmy się schodami w górę. Shane wydawał się zdecydowany. Ja byłam trochę zdziwiona, ale ufałam mu całkowicie. Stanęliśmy przed drzwiami znajdującymi się na lewo od pokoju Tymothy’ego. Domyśliłam się, że jest to pokój Shane’a, ale jeszcze nie wiedziałam, w jakim celu mnie do niego zaprowadził.
         Pokój nie był duży, ale bardzo przytulny. Na ścianach nie wisiały żadne plakaty, ani obrazki. Było za to dużo…półek. I to półek z książkami! Zastanawiałam się, czy to na pewno pokój chłopaka, który stał obok mnie uśmiechając się lekko na widok moich rozchylonych ze zdziwienia ust. Zauważyłam też gitarę stojącą przy biurku i wyjście na balkon. W całym pokoju panował półmrok, a oświetlała go jedynie lampka stojąca przy łóżku, co dało w wyniku romantyczny i trochę tajemniczy nastrój.
         -Muszę ci coś pokazać.- powiedział cicho i podszedł do jednej z półek.
         Podszedł do mnie z notesem oprawionym w brązową skórę z wytłoczonymi wzorami.
         -Otwórz.- szepnął.
         W pierwszej chwili myślałam, że to może jego pamiętnik. Ale Shane? I pamiętnik? Wydawało mi się to niemożliwe, choć po zobaczeniu jego pokoju, nie wiedziałam już, co mam myśleć.
         Otworzyłam notes powoli, żeby nie wyjść na ciekawską. Pierwsza strona: Shane Redson. Przynajmniej podejrzewałam, że tak właśnie jest tam na pisane. Przewróciłam na drugą stronę i zobaczyłam o wiele więcej tekstu. Podeszłam bliżej lampki i usiadłam na łóżku, aby lepiej widzieć. Tekst okazał się być wierszem…przepięknym wierszem.
         -Oh…- szepnęłam z zachwytu.- Shane to jest…piękne.
         Chłopak opierał się o jedną z półek i podrapał się z tyłu głowy. Wyglądał jak jakiś dzieciak, który coś zbroił, a jego czyn wyszedł na jaw. Podsumowując- zupełnie nie jak Shane.
         W końcu usiadł obok mnie, a ja przewróciłam kartkę. Zobaczyłam tytuł i w jednej chwili zrozumiałam.
         -I still remember- szepnęłam.- Więc to ty…
         Spojrzałam na niego z uwielbieniem. To on był autorem piosenek zespołu Nathana. To on napisał te wszystkie, piękne teksty, które przecież nawet śpiewałam i grałam!
         -Mówiłem, sekret za sekret. Zdradziłaś swój…a ten jest mój.




Shane

         Nareszcie miałem ją przy sobie…i tylko dla siebie. Katherine leżała obok mnie, na boku opierając się jedną ręką, wpatrzona w moje wiersze jak zaczarowana. Z takim samym uwielbieniem ja patrzyłem na nią. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście.
         -Jesteś niesamowity.- powtórzyła któryś raz z rzędu.
         Uśmiechnąłem się i powoli zabrałem jej mój zeszyt.
         -Chodź do mnie.- powiedziałem delikatnie.
         O dziwo nie zerwała się z łóżka i nie oznajmiła mi, że musi iść do domu- tego bym się po niej spodziewał. Położyła głowę na mojej piersi, a ja zacząłem gładzić jej włosy. Czułem jej migdałowo- waniliowy zapach, który doprowadzał mnie do szaleństwa, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Chciałem ją pocałować, co potwierdziło by fakt, że nie jesteśmy już tylko przyjaciółmi. Bardzo tego pragnąłem, ale wiedziałem, że jeszcze nie pora. Musieliśmy rozwiązać jeszcze niektóre problemy, zarówno ona jak i ja. Mało tego wciąż miałem w głowie obraz dziewczyny z koncertu. Choć w ogóle jej nie znałem, choć widziałem ją zaledwie kilka minut, choć Katherine była sto razy piękniejsza…wciąż coś do niej czułem. Jak to w ogóle możliwe? Kochać kogoś, kogo się nigdy nie znało i kogo już nigdy się nie pozna…?
         -Jak to będzie, Shane?
         -Jakoś sobie poradzimy, zobaczysz. Gdybyś tylko zerwała z Dreak’iem…
         -Wiesz, że nie mogę.
         -Możesz Katherine. Musisz tylko przestać się bać.
         -Nie rozumiesz, że on wszystkim powie?
         -Wiem. To kretyn. Ale przecież mi powiedziałaś i nie było źle. Popatrz na nas. Gdyby to wszystko potoczyło się inaczej, pewnie jeszcze przez długi czas nie wiedzielibyśmy, co do siebie czujemy.
         -A…co czujemy?
         Pocałowałem ją w jej gładkie czoło i poczułem, że się uśmiecha.
         -Tak tylko się droczę.- powiedziała.
         Było tak, jakbyśmy robili to od zawsze, jakby to była norma, a równocześnie było to takie niezwykłe. Czułem, że tak powinno być już zawsze. Fakt, że pragnąłem Katherine to potwierdzał. Nawet nasze ciała pasowały do siebie. Nie potrzebowaliśmy żadnych słów. Po prostu byliśmy. Wkrótce Katherine zasnęła i mi też oczy zaczęły same się zamykać, ale w tej samej chwili moja komórka zaczęła wibrować. Delikatnie wyjąłem ją z kieszeni spodni, tak, aby nie obudzić Kath. Wyświetlił się numer Nathana.
         -Tak?- zapytałem szeptem.
         -Cześć, stary. Sory, że cię budzę…
         -Spoko, jeszcze nie śpię.
         -Katherine nie wróciła jeszcze do domu. Dzwonimy na jej komórkę, ale chyba ma wyłączoną. Jej mama dostaje szału. Może ty wiesz, gdzie jest…?
         -Komórka się jej rozładowała. Katherine jest u mnie.
         W słuchawce zapanowała cisza, ale wiedziałem, że nie ma żadnych zakłóceń.
         -Co?
         -Katherine jest ze mną. Zasnęła, a nie chce jej budzić.
         Znów chwila ciszy.
         -Czy wy…?
         -Nie.
         -Stary, ja ci wierzę, ale co mam powiedzieć jej mamie?
         -Powiedz, że Katherine ma rozładowaną komórkę i zasnęła razem z Tymothy’m.
         -Ok., spoko. Nareszcie się doczekałeś…
         -Niby czego?
         Wiedziałem, o co mu chodzi, ale udawałem zdziwionego.
         -Myślisz, że o niczym nie wiedziałem?
         -Gadasz od rzeczy, Nate…lepiej idź spać.
         -Tak, tak…już idę, idę. Miłej nocy, Shane. Choć to już ci raczej nie jest potrzebne.
         -Zamknij się.- powiedziałem kończąc tym samym rozmowę.
         Po telefonie Nathana, jeszcze długo nie mogłem przestać się uśmiechać. Skoro wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku, to dlaczego i tak było źle? Odpowiedź na to pytanie stanowiło jedno imię: Dreak, choć w głębi serca czułem, że to nie jest jedyny problem i nawet, gdy zostanie rozwiązany pojawią się kolejne. Bo w końcu, czym jest życie bez problemów?





Katherine

         Jeszcze długo stałam przed domem i uśmiechałam się sama do siebie. Choć Shane już odjechał, wciąż miałam przed sobą jego obraz. Wciąż widziałam jego arogancki uśmieszek, czułam jego dotyk na swojej skórze. Czułam dokładnie jego zapach, cała nim przesiąknęłam. W końcu spałam na jego łóżku, w jego ramionach! Na wspomnienie o tej nocy, choć całkowicie zwyczajnej, to jednak niesamowitej, po moim ciele wędrowały przyjemnie dreszcze. Kto by pomyślał, że tamten wieczór tak się skończy…
         Cała w skowronkach weszłam do domu. Wszyscy jeszcze spali, a ja w cale nie odczuwałam takiej potrzeby. Byłam wypoczęta jak nigdy! Rześkim krokiem ruszyłam więc do kuchni i wyjęłam z lodówki mój ulubiony sok pomarańczowy. W tej samej chwili zadzwoniła komórka mamy, którą zawsze zostawiała na parapecie. Spojrzałam na wyświetlacz.
         -Caleb Hurt.- przeczytałam cicho.
         Coś mi to nazwisko mówiło. Po chwili wahania odebrałam.
         -Tak?
         -Witaj Lauro, tu komendant Hurt. Niestety nie mam dobrych wieści.
         Przypomniałam sobie. Pan Caleb Hurt był komendantem policji w East End. Wiedziałam, o co może chodzić, ale równocześnie nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli. Przez telefon mój głos nie różnił się zbytnio od głosu mamy, więc postanowiłam dalej ją udawać. Podejrzewałam, że mama nigdy nie powiedziałaby mi, o co chodziło. Nie chciałaby mnie martwić.
         -A co się stało?- zapytałam, próbując opanować drżenie w moim głosie.
         -Dziś w nocy Jonathan uciekł z więzienia. Podejrzewamy, że pomógł mu w tym niejaki Terry Cavanah, który zbiegł pół roku temu. Podobno planowali to od dawna. Uważaj na siebie, a przede wszystkim na Katherine. On chce ją znaleźć. Będę informował cię na bieżąco, jak to robiłem do tej pory…Laura? Jesteś tam? Halo? Halo? Pieprzony zasięg...