Rozdział dziesiąty
Katherine
Budziłam się. Powoli zaczynały do mnie docierać impulsy z
realnego świata. Nie mogłam zrozumieć tylko jednej rzeczy: nie pamiętałam,
żebym kładła się spać. Nie pamiętałam, jak dostałam się do domu. Nagle do mnie
dotarło. Najpierw poczułam silny ból z tyłu głowy, a później chłód bijący od
podłoża. Wcale nie byłam w swoim łóżku. Słyszałam też jakiś mężczyzn.
Rozmawiali ze sobą przerywając raz po raz śmiechem. Mieli okropne głosy: niskie
i chropowate, jakby zmagali się z jakąś bardzo dokuczliwą chrypą. Po chwili
poczułam odór alkoholu i pożałowałam, że to nie koszmar.
Starałam się nie ruszać, nie dawać jakichkolwiek oznak
życia. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później zorientują się, że już nie
śpię albo sami mnie wybudzą.
-Chyba za mocno jej walnąłeś, Terry.- zaśmiał się jeden z
nich.
Poczułam na sobie ich spojrzenia. Usłyszałam, że ktoś
podchodzi do mnie i z tego co powiedział wywnioskowałam, że jest to właśnie
niejaki Terry.
-Nie bądź idiotą, Steve. Zarówno ona, jak i ja doskonale
wiemy, że nie jestem na tyle silny, by odciąć ją na tak długo.- powiedział, po
czym ukucnął przy mnie. Jego twarz była na tyle blisko, że znów poczułam
alkohol i papierosy.- Prawda, kotku?
Postanowiłam nie udawać dłużej. I tak się zorientował. Powoli
otworzyłam oczy. Jego twarz była oddalona tylko o kilka centymetrów od mojej.
Szybko się podniosłam, ale jeszcze szybciej tego pożałowałam. Pociemniało mi
przed oczami i zakręciło się w głowie. Odruchowo się za nią złapałam. Wszyscy
się zaśmiali. Tak jak podejrzewałam, było ich trzech. Terry wyglądał…dziwnie. W
jednej chwili mogłabym przysiąc, że jest młodszy od mojej matki, ale już w
następnej, że ma więcej niż czterdzieści lat. Jak na porywacza prezentował się
nieźle. Miał brązowe włosy do ramion, nie miał zarostu (najwyraźniej się
ogolił), ale zęby, które teraz mogłam bez problemu podziwiać, były lekko
żółtawe, zapewne od nikotyny. Najdziwniejszy był jednak jego ubiór. Miał na
sobie marynarkę podobną do tych, które nosili popularsi z mojej szkoły. Na
dodatek była intensywnie czerwona.
Steve i ten drugi wyglądali jednak jak typowi uliczni
gangsterzy. Nie wiedziałam który jest który, ale oboje byli łysi. Jeden z nich
był Afroamerykaninem. Choć obaj byli przerażający, najbardziej bałam się
Terry’ego.
-Witaj, królewno.- powiedział i pocałował mnie lekko w usta.
Zareagowałam odruchowo. Uderzyłam go w twarz. Natychmiast
podbiegli do mnie Steve i ten drugi, i usadzili mnie na jakimś krześle. Dopiero
teraz się rozejrzałam. Byliśmy w jakiejś wielkiej hali, magazynie. Po jego
wyglądzie wywnioskowałam, że jest raczej opuszczony. Na podłodze walały się
różnego rodzaju śmieci. Wielkie lampy na suficie mrugały raz po raz. Zobaczyłam
też obskurną kanapę, stół i ustawione wokół niego krzesła, co wyglądało raczej
paradoksalnie.
-To…który pierwszy?- zapytał Afroamerykanin.
Zmrużyłam oczy. Starałam się wyglądać najgroźniej, jak
potrafię. Terry uśmiechnął się szeroko.
-Spokojnie, królewno. Tylko przekażę ci wiadomość.
Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się. Czułam, że to, co
za chwilę usłyszę nie będzie raczej miłe. I miałam rację.
-Masz pozdrowienia od tatusia. Powiedział, że niedługo cię
odwiedzi.
Otwarłam szeroko oczy ze zdumienia, a po chwili już drżałam.
-Kłamiesz!- krzyknęłam.
Terry zaniósł się szyderczym śmiechem.
-Niby dlaczego miałbym to robić?
Był łajdakiem, ale mówił prawdę. Po co miałby mówić mi takie
rzeczy? Przecież nawet mnie nie znał. Nie zastanawiałam się nawet, jak mój
ojciec to wszystko zaplanował. W mojej głowie echem odbijały się słowa: niedługo cię odwiedzi…niedługo cię
odwiedzi…niedługo cię odwiedzi…Nie panowałam już nad łzami i drżeniem.
Strach przejął nade mną kontrolę. Otrząsnęłam się dopiero, gdy Terry zaczął się
do mnie dobierać.
-Puść mnie!- krzyczałam szarpiąc się z nim.
Wkrótce leżałam już na ziemi przygnieciona jego ciężarem. W
jego oczach zobaczyłam głód i pragnienie. Próbowałam wszystkiego. Szarpałam
się, krzyczałam…nawet na niego splunęłam, za co dostałam w twarz.
-Tato, przyprowadziłem twój motor…co jest?
Choć w szkole modliłam się, aby nie usłyszeć tego głosu,
teraz byłam niewyobrażalnie szczęśliwa. Przechyliłam głowę na bok i nasze
spojrzenia się spotkały.
-Pomóż.- powiedziałam szeptem.
Dreak zareagował od razu. Szybko podbiegł i zepchnął ze mnie
Terry’ego, po czym podniósł mnie i spojrzał w stronę jednego z mężczyzn. No
tak! Jak mogłam nie zauważyć!? Byli bardzo podobni. Oczywiście, gdyby nie ta
łysa głowa.
Bez słowa wyszliśmy z budynku. Dreak niósł mnie jeszcze
przez kilka minut. Zauważyłam, że na niebie nie ma już tylu gwiazd i że nie
jest już czarne, ale granatowe. Świtało.
-Dreak, możesz mnie już postawić.- powiedziałam.
Popatrzył na mnie i z westchnieniem postawił mnie na ziemi.
-Dziękuje.- powiedziałam.- Dziękuje, że mnie uratowałeś.
Machnął ręką i ruszyliśmy. Najwyraźniej, chciał mnie
odprowadzić do domu.
-Więc…to był twój ojciec?- zapytałam niepewnie.
-Tak.- odparł twardo.- Ten biały, nie ten Afroamerykanin.
Pokiwałam głową i pozwoliłam mu kontynuować.
-Obiecał mi, że już nie będzie brał udziału w takich
akcjach. Ale potem poznał tego całego Ruperta, tego czarnego…
No to już wiedziałam, że jego tata ma na imię Steve. Dreak
zatrzymał się nagle i zaczął szybko mnie oglądać.
-Nic ci się nie stało?!- zapytał trochę zbyt głośno.
Milczałam przez chwilę, ale zdecydowałam, że jemu mogę to
powiedzieć.
-Znasz tego trzeciego, Terry’ego?
-Nie.- odparł.- Właściwie to dzisiaj widziałem go pierwszy
raz.
-Wiesz…oni nie chcieli mnie zgwałcić, przynajmniej na
początku. Terry miał mi przekazać wiadomość…od mojego ojca. On… on ma mnie nie
długo odwiedzić.
Nie wytrzymałam. Łzy same zaczęły spływać po moich
policzkach. Dreak podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Może i byliśmy
wrogami, ale na pewno nie w tamtym momencie. Potrzebowałam wtedy przyjaciela, a
Dreak był na miejscu i okazał być się idealnym do tej roli.
-Nie dostanie cię.- powiedział.
Uwierzyłam mu. Znów ruszyliśmy. Milczeliśmy aż do końca
drogi. Dreak zatrzymał się dopiero przed bramą, a ja czułam, że muszę mu
jeszcze raz podziękować.
-Dziękuje ci, Dreak. Nie wiem co by było gdybyś…
-Ciii.- przerwał mi znów do siebie przytulając.
O dziwo, czułam się przy nim bezpieczna. To już nie był ten
BEARDS, którego wszyscy nienawidzą. To był Dreak, Dreak, który mnie uratował.
Już chciałam otworzyć uliczkę, gdy pochylił się nade mną i
pocałował prosto w usta. Jego wargi były miękkie i ciepłe. Ogarnęło mnie dziwne
uczucie. Nie chciałam go całować, więc dlaczego odwzajemniłam ten pocałunek?
Myślałam, że tego pożałuję. Myślałam, że Dreak zrobi się bardziej natarczywy,
ale nic z tego. Nadal całował mnie delikatnie i jakby trochę nieśmiało.
Odsunęłam się od niego i zobaczyłam w jego oczach to samo, co u Shane’a. Już
chciałam mu wytłumaczyć, że tego nie chciałam, ale on uśmiechnął się promiennie
i rzucił:
-Do jutra, Katherine.
Po czym pobiegł szybko wzdłuż ulicy.
Nawet, gdy zniknął już za rogiem, ja nadal stałam jak wryta
i to bynajmniej nie dlatego, że był to mój pierwszy pocałunek…
Shane
Wrzesień już prawie minął, ale i tak nadal było gorąco.
Jeszcze tydzień temu roześmiałbym się, gdyby ktoś mi powiedział, że będę to
robił. Ja naprawdę i chyba po raz pierwszy w życiu zajmowałem się moim bratem.
Co prawda z Katherine, ale zawsze coś. Siedziała na ławce i przyglądała się nam
z uśmiechem. Co po chwila spoglądałem na nią, co sprytnie wykorzystał mój brat
i odebrał mi piłkę. Panna Rain zaniosła się śmiechem, a ja złapałem Tymothy’ego
zanim zdobył punkt i podniosłem na tyle wysoko, aby bez problemu mógł wrzucić
piłkę do kosza. Katherine zaczęła klaskać, a ja zwróciłem się do brata.
-Możesz być zawodowcem.- powiedziałem sarkastycznie.
-Taaa, jasne.- odparł, a ja poczochrałem mu włosy.
W gruncie rzeczy to był miły dzieciak. Dziwne, że nie
zauważyłem tego przez osiem lat.
Przysiedliśmy się do Katherine i zaczęliśmy rozmawiać. Już
po jakiejś minucie zauważyłem, że jestem do tyłu z Harrym Potterem. Nie
wiedziałem, kim był Cedrik, co to horkruks i mugol czy jakoś tak (w każdym
razie tak nazwał mnie Tymothy). Nigdy bym nie pomyślał, że dziewczyny takie jak
Rain, interesują się takimi rzeczami. Im więcej czasu z nią spędzałem, tym
bardziej czułem, że jest o wiele więcej rzeczy, których o niej nie wiem.
Wkrótce zmieniliśmy temat i zaczęliśmy gadać o filmach. O
tym, na szczęście, mogłem rozprawiać godzinami. Nie miałem jednak takiej
szansy, bo chwilę później przyszła moja mama. Gdy mnie zobaczyła zauważyłem, że
jest zdumiona, ale już później uśmiechała się podejrzliwie.
-Ojciec będzie dziś wcześniej w domu.- powiedziała.
-Jaa…ale Boże Narodzenie jest dopiero za trzy miesiące.-
skomentowałem.
Zarobiłem karcące spojrzenie mamy i błagalne spojrzenie
Katherine.
-Chciałby cię poznać, Katherine.- zwróciła się do
dziewczyny.
-Mnie? Ale dlaczego? To znaczy chętnie go poznam, ale…-
zaczęła speszona.
-Cóż, jesteś pierwszą opiekunką, która odpowiada naszemu
synowi. Tymothy cię uwielbia.- powiedziała spokojnie Lily.
-Mamo!- fuknął na nią mój brat.
-No co? To przecież prawda!- powiedziała, po czym zwróciła
się znów do Kath.- Mam nadzieję, że zostaniesz dziś na ognisku?- zapytała.
Byłem pewien, że Rain się zgodzi, ale znów mnie zaskoczyła.
Wyglądała na zmieszaną.
-Tyle, że jestem dziś umówiona…- zaczęła, ale zobaczyła
zawiedzioną minę mojego brata (naprawdę był dobry).- W sumie mogłabym wpaść na
godzinkę.
Tymothy się ucieszył. Matka też wyglądała na zadowoloną. Ja
natomiast zamyśliłem się. Umówiona…z Beardsem? A może wybiera się na koncert?
-Jeśli chodzi o koncert to możemy jechać tam razem. Też się
wybieram.- powiedziałem obojętnym tonem.
-Nie chciałabym narobić ci kłopotu.
-Żaden kłopot.- odparłem zbyt szybko.
Patrzyłem jak lewy kącik jej ust unosi się nieznacznie do
góry, jak zmieszana odwraca wzrok. Wydawało mi się, że minęła wieczność zanim
mi odpowiedziała.
-Ok.
To jedno małe słówko wystarczyło, bym nie przestawał się
uśmiechać do końca tego dnia. Jednak nie wiedziałem, co jeszcze może się
wydarzyć…
-Więc grasz na gitarze, tak?- zapytał mój ojciec.
Niewątpliwie był zauroczony Katherine. Siedzieliśmy przy
ognisku już od dwóch godzin, a tematy się nie kończyły. Dziewczyna z pewnością
dostanie podwyżkę.
-Może nam coś zagrasz?- zapytała z kolei mama.
-Chętnie- odparła Rain znów mnie zaskakując.- Właściwie
ostatnio nauczyłam się nowej piosenki. Co prawda nie pasuje do sytuacji, ale
jest po prostu…piękna.
Podałem jej futerał z gitarą, a ona odwdzięczyła mi się
uśmiechem. Patrzyłem z jakim uwielbieniem i delikatnością dotykała gryfu i
musiałem przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałem, by ktoś z tak nabożną czcią
traktował jakiś przedmiot. Na początku wydało mi się to dziwne, ale gdy zaczęła
grać wszystko zrozumiałem.
Nie byliśmy już przy ognisku, a przynajmniej nie ja.
Siedziałem na kanapie w Overy Climbers, a przede mną stała dziewczyna z
wielkimi, hipnotyzującymi oczami, długimi brązowymi włosami i grzywką.
Uśmiechała się, śpiewała, a już po chwili jej nie było. Katherine grała moją
piosenkę. Piosenkę, którą napisałem po tym, jak zobaczyłem tą dziewczynę na
koncercie. „I still remember” brzmiała dobrze w wykonaniu Nathana, ale
Katherine…
Gdy skończyła nie wiedziałem co zrobić, a tym bardziej
powiedzieć. Nie wiedziałem czy mam klaskać, czy wyrazić mój podziw słowami.
Miała ogromny talent.
-Katherine- zacząłem cicho i zupełnie nie w moim stylu.- Na
nas chyba już pora.
-No tak!- zerwała się, po czym zwróciła do moich rodziców.-
Dziękuje za miły wieczór. Dobranoc! Pa, Tymothy!
Byli tak oszołomieni, że ledwo jej odpowiedzieli, ale nie
przywiązywałem do tego większej uwagi.
Razem z Katherine ruszyliśmy do samochodu. Po chwili dziewczyna
już siedziała na miejscu pasażera.
-Podobało ci się?- zapytała.
-O tak.- odpowiedziałem.- A co to była za piosenka?
-Nie mów, że nie wiesz!
A więc jednak! Nathan powiedział jej, że piszę piosenki.
Wiedziała, że to ja jestem autorem „I still remember”.
-Przecież to jest piosenka z repertuaru Break Band.
Ciężki kamień spadł mi z serca. Więc jeszcze nie
wiedziała…Jeszcze? A właściwie dlaczego miałaby wiedzieć? Chociaż…dlaczego
miałaby NIE wiedzieć? Może to nie było by takie złe. Kto jak kto, ale ona
raczej by mnie nie wyśmiała. W końcu doszedłem do wniosku, że być może kiedyś
jej powiem, ale raczej jeszcze nie dzisiaj.
Kiedy dojechaliśmy do Overy Climbers Katherine zaczęła się
dziwnie zachowywać. Przestała się odzywać i cała zesztywniała. A to wszystko
stało się, gdy zobaczyła tłum ludzi pchających się do wejścia. Wszystko
zrozumiałem…
-Ta gitara…to nie było tylko na ognisko?
Pokiwała przecząco głową, ale się nie odezwała, więc
kontynuowałem.
-Skoro tak cię to stresuje, to właściwie dlaczego
występujesz?
-Bo Nathan nalegał, a ja chciałam mieć spokój.- powiedziała
cicho.
-Też bym nalegał. Gdy cię dziś słyszałem…z resztą nieważne.
Chodź już.
I wysiadłem z samochodu, a po krótkiej chwili wysiadła i
ona. Zabrałem od niej futerał z gitarą i ruszyliśmy do tylnego wejścia.
Było wpół do dwunastej, a Nathan wprost kipiał energią.
Byłem ciekaw, jak to będzie za czterdzieści lat, kiedy już będzie stary i
pomarszczony. Na pewno dalej będzie dawał z siebie wszystko, ale raczej na
jakiś pięćdziesięcioleciach ślubu. Teraz szaleją za nim nastolatki, później
poszaleją babcie (oczywiście o ile zdrowie im pozwoli).
Siedziałem z Katherine przy barze. Dziewczyna wciąż była
lekko podenerwowana, ale udało mi się ją trochę uspokoić kretyńskimi żartami.
Czy nie powinien z nią być Beards? Skoro tak się kochają i w szkole są
nierozłączni? Wolałem jej o to nie pytać, bo z pewnością pogorszyłbym sytuację.
W dodatku Nathan mrugnął do Kath ze sceny, czego skutkiem była gęsia skórka na
jej rękach. Uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco, ale ledwo odwzajemniła ten
gest. Nagle zespół zaczął grać jedną z piosenek Coldplay Yellow, a ja pomyślałem, że to dobry moment, aby zrobić to, co
chciałem od kiedy tu weszliśmy. Wstałem z krzesełka i zapytałem ją:
-Zatańczysz?
Spojrzała na mnie, jakbym był nienormalny, co mnie trochę
rozśmieszyło.
-No chodź, w końcu mi obiecałaś! No i może się trochę
wyluzujesz.
Nadal patrzyła, jakbym postradał zmysły, więc musiałem
interweniować. Chwyciłem jej dłoń i lekko pociągnąłem. Dziewczyna niezdarnie
zsunęła się ze stołka i gdyby nie ja, pewnie by upadła. Wciąż trzymałem jej
dłoń i musiałem przyznać, że było to miłe uczucie. Pociągnąłem ją na parkiet i
przysunąłem do siebie bardzo blisko. Na chwilę zesztywniała, ale po kilku
sekundach rozluźniła się. Poruszaliśmy się w rytm muzyki, przytuleni do siebie.
Byliśmy tak blisko, że wyraźnie czułem jej zapach. Ten świeży, niezwykły
zapach.
-Znasz tą piosenkę?- zapytałem, prawie muskając ustami jej
ucho.
-Tak.- odparła.- Jedna z moich ulubionych.
-Moja też.-kontynuowałem i żeby to udowodnić, powiedziałem.-
Spójrz na gwiazdy. Zobacz jak lśnią dla
ciebie i dla każdej rzeczy, którą robisz.
Na chwilę przestaliśmy tańczyć. Katherine odchyliła
się trochę ode mnie, ale tylko po to, by spojrzeć mi w oczy. Nadal mnie
hipnotyzowały. To ona działała tak na mnie. Nie mogłem oprzeć się podnieceniu,
jakie wywoływała w moim ciele, gdy przywierała do mnie całą sobą.
-Twoja skóra i kości
przeobrażają się w coś pięknego. Czy wiesz, jak bardzo cię kocham? Przecież
wiesz, że bardzo cię kocham…
Te słowa jakby same wyszły z moich ust. Działał na
mnie jej urok, przyciągał mnie. W tamtej chwili myślałem tylko o niej i o tym,
że mam ją blisko, przy sobie i że jest bezpieczna. Objąłem ją w pasie, a ona
położyła ręce na mojej szyi. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
I gdy już prawie nasze usta się spotkały, gdy już myślałem, że zawsze będę ją
trzymał w swoich ramionach, ktoś brutalnie odepchnął mnie w tył. Nie
przewróciłem się, ale byłem bardzo zaskoczony. Spojrzałem w stronę Katherine,
ale całym swoim cielskiem zasłaniał ją Beards. Ignorując fakt, iż obserwowali
nas ochroniarze, rzuciłem się na niego z rykiem wściekłości.
***
Ok, wiem, że to miał być długi rozdział (planowałam na 15 stron w wordzie), ale czułam, że właśnie w tym momencie muszę skończyć. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe...? Dziękuje wam za wszystkie komentarze i za wszystkie szczere opinie. Dawno mnie tu nie było, co było chyba spowodowane brakiem inspiracji, ale teraz zaczęła się szkoła, spotkałam przyjaciół, za którymi strasznie się stęskniłam i czuję się o wiele lepiej. A jednak szkoła może dać trochę radości! Później zajrzyjcie jeszcze do zakładki BOHATEROWIE i SOUNDTRACK. Pojawi się tam coś nowego. Aha i muszę wznowić moje konto na Twitterze.
No to do zobaczenia za tydzień, około siedemnastej. Pa kochani! Żegnam się z wami po Coldplejowemu;)
przeczytałam MINUTĘ po opublikowaniu! Jestem Bogiem xD a tak na serio to no kurde no xd co ja Ci mogę napisać, no... wiesz co... pogadamy o tym w poniedziałek w szkole. Co ty na to?:D xd hahahahahaha xd loool xd No to czekamy na następny:D kocham Cieee:******** loffka<333333
OdpowiedzUsuńO kurwa. Kocham Cię. Rozdział poprawił mi humor, po tym jak nic nie mogło go poprawić. Rozdział zaskakujący. Ona musi być z Shanem, ale dobrze, że nie jest z nim tak szybko. Jak na innych blogach gdzie w ósmym już rozdziale się żenią. Chyba to już pisałam, ale to nie ważne. Kocham Cię i tego bloga. ♥
OdpowiedzUsuńOMG! O KURWA:D KOCHAAAMMM TO JEST ZAJEBISTE:D na taki rozdział warto było czekać:D Najpierw pocałunek z Dreak'iem i teraz prawie z Shanemm:D OMG! jezu, że też w takim momencie musiałaś przerwać, kiedy do bójki dochodziło :D Ale i tak zajebistyy.;p Na początku tego rozdziału chciałam, żeby ona jednak była z Drak'iem a po przeczytaniu dalej zgłupiałam:D i nwm czy wolę Shane czy Drake.. Huhu Zajebisty, kocham cię:D Czekam na nn<3
OdpowiedzUsuń