Rozdziały

Obserwatorzy

niedziela, 3 czerwca 2012


Rozdział trzeci

Shane
            Siedziałem na kanapie w salonie tępo patrząc na telewizor. Dopiero po chwili zorientowałem się, że razem z bratem oglądam jeden z odcinków „Scooby’ego Doo”. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Było dwadzieścia po dwunastej. Z głośnym westchnieniem sięgnąłem po pilota i przełączyłem na MTV kompletnie ignorując okrzyki sprzeciwu Tymothy’ego. Nathan spóźniał się dwadzieścia minut i nie żeby to mi przeszkadzało, ale nie widzieliśmy się przez rok. Nie…raczej chodziło o to, że gdyby nie on mógłbym sobie jeszcze spokojnie pospać.
         Jak na zawołanie rozległ się dźwięk klaksonu. Wstałem z kanapy, co natychmiast wykorzystał mój brat, który zajął się oglądaniem swoich ukochanych i droższych mu ponad wszystko kreskówek. Wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem nerwowo uśmiechającego się Adamsa w jego czarnym Jaguarze XF. Wsiadłem na miejsce pasażera i ruszyliśmy do Park Plaza Mall. Nathan. Co po chwila zerkał w moją stronę, ale ja nie miałem zamiaru przerywać milczenia.
         -Coś mnie zatrzymało i…-zaczął wyraźnie zmieszany.
         -Coś czy ktoś?- zapytałem drwiąco.
         Mój przyjaciel tylko uśmiechnął się znacząco i powiedział:
         -Nie jest tak, jak myślisz.
         I wcale nie miałem ochoty tego wiedzieć. Potem Adams zaczął rozmowę w stylu: co cię ominęło. Dowiedziałem się, że trener poinformował całą drużynę i szkołę, iż po powrocie wciąż przynależy mi tytuł kapitana. Jakby miał inne wyjście…-pomyślałem. Nowiną, z której bynajmniej się nie ucieszyłem, była wzmianka o Beardsie, który pod moją nieobecność przejął moją funkcję, co mnie nieźle wkurwiło.
         -Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś wcześniej? Wrócił bym natychmiast!- krzyknąłem, czując, że nie panuję nad sobą.- Nie dostanie po mordzie, jeśli wygrali wszystkie mecze.- wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
         -No to w takim razie dostanie po mordzie.- powiedział powoli i ostrożnie Nathan.- Nie wygrali żadnego.
         -Kurwa!- krzyknąłem, bo na nic więcej nie było mnie stać. Złapałem się za głowę. Ten skurwiel jeszcze pożałuje.
         Mój przyjaciel, żeby mnie uspokoić zaczął gadać coś o Lisie Jefferson. Nie słuchałem go w ogóle. Zamiast tego myślałem jak odegrać się na Beardsie. W tamtej chwili do głowy przychodziły mi same sadystyczne myśli. Było ich tyle, że zapewne mógłbym napisać książkę „Tysiąc najlepszych sposobów na poćwiartowanie ciała ludzkiego”, a i tak wszystko by się w niej nie zmieściło.
         -…i wszyscy są święcie przekonani, że mówi prawdę. – kontynuował swój monolog Nathan.- I co z tym zrobisz?- zapytał zwracając się do mnie i dopiero teraz wyrwał mnie z zamyślenia.
         -Ale z czym?- zapytałem. Mój przyjaciel westchnął mimowolnie.
         -Więc powiem jeszcze raz, ale ostrzegam, że więcej razy nie powtórzę.
         Pokiwałem tylko ponaglająco głową. Jednak wjechaliśmy na parking i rozmowa musiała chwilę zaczekać. Zacząłem się niecierpliwić, bo zdałem sobie sprawę, że ta Jefferson musiała mocno namącić, skoro nawet Nathan nie dał sobie z tym rady i to ja musiałem interweniować…przynajmniej jego zdaniem. Kiedy wyszliśmy z auta brunet zaczął mówić.
         -No więc kiedy wyjechałeś, ona zaczęła wszystkim gadać, a przynajmniej sowim przyjaciółeczkom, które rozgadały to po całej szkole, że zamierzacie utrzymać związek na odległość i że mówiłeś jej, jak wiele kosztuje cię ta rozłąka.- zaśmialiśmy się oboje na te słowa i już było jak dawniej.- Nie mówiłem ci o tym wcześniej, bo nie chciałem ci zawracać dupy i psuć urlopu jakąś drugoklasistką.
         -Jeszcze z nią nie spałem.- powiedziałem szczerząc się od ucha do ucha.
         -CO?!- krzyknął zdumiony Nathan.
         -Stary, ona nie była wtedy jeszcze nawet w liceum.- wyjaśniłem.
         -Aaaaa.- odparł  z głupią miną.
         Rozmawialiśmy cały czas głównie o przyszłości i o moim nowym prezencie, który dostałem od rodziców z okazji powrotu do domu. Taa…ojcu tak się spodobał mój Mercedes, że postanowił go sobie zatrzymać i kupił mi Mustanga GT-520.  Nie ukrywałem, że leżało mi to na rękę. Mercedes był nie dla mnie.
         Nawet bez porozumiewania się słownie oboje ruszyliśmy ku ruchomym schodom. Szliśmy do naszego ulubionego baru Little Brock. Knajpka należała do niejakiego Brock’a i była na pozycji numer dwa mojej listy zaraz po Overy Climbers. Zająłem miejsce w jednym z boksów przy ścianie, a Nathan poszedł po piwo. Zauważyłem siedzącą przy ladzie dziewczynę. Co prawda siedziała tyłem, ale wiedziałem, że to dziewczyna. Miała piękne i długie, prawie sięgające pasa brązowe włosy i wyraźnie zaznaczoną talię. Obok niej siedziała bokiem jakaś kobieta. Jak sądziłem po trzydziestce, choć była bardzo ładna. Rozmawiały z barmanem śmiejąc się. Ku mojemu zdziwieniu podszedł do nich mój przyjaciel. Co więcej ta kobieta najwyraźniej go znała. Również ta dziewczyna obróciła się ku niemu, ale nie zdążyłem zobaczyć jej twarzy, bo przede mną wyrósł Drake Beards.
         -Czego chcesz?- zapytałem jakby od niechcenia. Tajemnicza nieznajoma całkowicie zniknęła z moich myśli.
         -Kto jak kto, ale ja powinienem cię powitać.- odparł z drwiącym uśmieszkiem.
         -Tak się za mną stęskniłeś?- zapytałem próbując się opanować. Tak bardzo chciałem go w tamtej chwili przygwoździć do ziemi.
         Beards zaśmiał się tylko krótko, po czym pochylił się w moją stronę i położył rękę na stolik.
         -Wiele się tu zmieniło Redson, już nie jest tak jak dawniej, więc lepiej do tego się przyzwyczaj.- wycedził przez zaciśnięte zęby.
         Chciałem wstać. Chciałem wstać i pokiereszować tą jego mordę. Ale nie mogłem dać mu tej satysfakcji. Uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem najbardziej obojętnym tonem, na jaki było mnie stać:
         -Za dużo marzysz, Beards.
         Pod stołem zacisnąłem ręce w pięści. Chłopak cofnął się i odszedł z gniewem wypisanym na twarzy. Naprzeciw mnie usiadł Nathan, a po nieznajomej nie było już śladu.
         -I…?- zapytał brunet.
         -Skurwiel.- odparłem krótko.
         -Taaa…jest głupi na tyle, że nawet sam o tym nie wie.- stwierdził mój przyjaciel.
         Uśmiechnąłem się i upiłem duży łyk piwa. Wiedziałem, że to będzie dobry rok..

           
         Katherine
           
            Mama wychyliła się przez drzwi zaglądając do mojego królestwa.
         -I jak?- zapytała.
         -Lepiej.- odparłam krótko, choć było to kłamstwo.
         Wiedziałam, że ona to zauważyła. Weszła do mojego pokoju, usiadła na skraju łóżka i ujęła moją dłoń. Było w tym geście tyle miłości i ciepła, że zapomniałam o bólu brzucha.
         Nasz obchód sklepów przerwały kobiece sprawy, a konkretniej: moje kobiece sprawy. Niestety podczas miesiączkowania zawsze towarzyszyły mi omdlenia i silne bóle brzucha. Dzisiaj na szczęście tylko to drugie. Jednak żadne tabletki nie były mi w stanie pomóc. Tak leżałam w łóżku z termoforem i miną cierpiętnicy.
         -Przełożymy ten jutrzejszy wyjazd.- powiedziała mama i mimo, że nie było to pytanie stanowczo zaprzeczyłam.
         Żeby było jasne: Nathan zaproponował, abyśmy całą rodziną pojechali na tygodniowy biwak do Heber Springs, czym oczywiście wyrobił sobie jak najlepszą opinię u moich braci. Ponieważ został już tylko niecały miesiąc wakacji Laura i Brad zgodzili się na to z ochotą, a ja dowiedziałam się o tym dopiero dzisiaj na zakupach i również się zgodziłam. Niestety stało się inaczej i było jasne, że muszę sobie odpuścić tę przyjemność, ale w żadnym wypadku nie chciałam, żeby rezygnowała z tego cała rodzina (bracia by mnie zabili).
         -Jedźcie, ja dam sobie radę i na prawdę nie będzie mi z tego powodu przykro.- powiedziałam szczerze.
         -Wiem kochanie, ale mimo to nie zostawię cię tutaj samej.- odparła stanowczo mama, ale ja już miałam przygotowany argument.
         -Nie będę tu sama, będzie ze mną gosposia, pani Owen i jeszcze ten ogrodnik, Larry. Może ogrodnik się mną nie zajmie, ale pani Owen na pewno tak.
         - Nadal nie jestem przekonana…
         -Mamo- zaczęłam- mam już prawie dziewiętnaście lat, spokojnie mogłabym zostać sama, nie martw się i jedźcie z chłopakami, a ja sobie odpocznę, a może nawet dojadę autobusem, gdy już mi przejdzie.
         -Ahh, chyba masz rację- powiedziała mama, na co uśmiechnęłam się wiedząc, że już wygrałam tę bitwę.- Ale nie ciesz się tak. Będę dzwoniła do ciebie rano i wieczorem, no i dam pewne wytyczne pani Owen. – to mówiąc pogroziła mi palcem, na co obie roześmiałyśmy się.
         -Ok.- powiedziałam.
         Potem mama pocałowała mnie w czoło i wyszła z pokoju, a ja znów pogrążyłam się w bólu. Zawsze starałam się ukrywać jak mocno mnie boli. Starałam się nie płakać przy braciach i Laurze. Wiedziałam, że wtedy chciałaby jechać ze mną do ginekologa, a nie mogła się dowiedzieć. Nikt nie mógł. Oczywiście martwiło mnie to, że co miesiąc musiałam tak bardzo cierpieć, więc do lekarza jeździłam sama, w tajemnicy. Wszystko było w porządku, więc nie musiałam kupować jakiś tabletek czy innych środków.
         Na wspomnienie o tamtym wydarzeniu z przeszłości łzy zaczęły napływać mi do oczu. Musiałam się rozpłakać. Wiedziałam, że to mi pomoże. Tak, z twarzą całą mokrą od łez zasnęłam.

*

         Obudziły mnie jakieś szepty, całkiem głośne. Jeszcze nie do końca świadoma pomyślałam, że to sen.
         -Lepiej jej nie budzić, na pewno się wkurzy.- powiedział jeden z moich braci.
         Gdy już mieli wychodzić, odezwałam się:
         -Jason? Andrew?- i powoli otworzyłam oczy po czym podniosłam się trochę opierając o zagłówek i podciągając kolana pod brodę. Wtedy mniej bolało.
         -Nie chcieliśmy cię budzić…-zaczął Jason.
         -…ale jutro rano wyjeżdżamy i chcieliśmy się pożegnać.
         -I podziękować.
         Wzruszyłam się na te słowa i wyciągnęłam ręce do moich braci.  Choć w normalnych okolicznościach by tego nie zrobili, teraz przytulili się do mnie.
         -Ale nie będziesz sama.- kontynuował Andrew.
         -Będzie z tobą pani Owen…
         -…Larry…
         -…no i Nathan.
         Na to ostatnie natychmiast się ożywiłam.
         -Nathan zostaje?- zapytałam.
         -No tak- odparli równocześnie.
         Zaintrygowana zastanawiałam się, co też Adams kombinuje. Na pewno nie został ze względu na mnie, to wykluczone. Choć myśl o tym, że miałabym być z nim sama w domu nie wywierała na mnie jakiegoś większego wrażenia. Byliśmy już prawie przyjaciółmi, prawie bratem i siostrą. Na pewno miał jakieś większe plany co do tego tygodnia, a ja musiałam się dowiedzieć jakie.

*

         Miałam ochotę krzyczeć, rozerwać sobie brzuch. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, byle ten ból minął. Zapaliłam lampkę przy łóżku i spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy.
         -Woda…woda pomoże…-zaczęłam szeptać i w pół zgięta udałam się do łazienki.
         Odkręciłam chłodną wodę i obmyłam nią twarz. Przy okazji trochę się jej napiłam. Co prawda ból nie minął, ale poczułam się lepiej. Podchodząc do łóżka wzięłam do rąk termofor. Woda w środku była już chłodna.
         -Muszę zejść do kuchni.- powiedziałam znów do siebie. Dziwnie mnie to uspokajało.
         Już nie zgięta w pół, po ciemku wyszłam z pokoju, a potem zeszłam na dół starając się nie robić hałasu. Co kilka kroków musiałam się zatrzymywać, bo strasznie kręciło mi się w głowie. Droga zajęła mi jakieś pięć minut. Ku mojemu zdziwieniu w kuchni ktoś był. Paliło się światło. Miałam tylko nadzieję, że to nie mama. Na szczęście to był Nathan. Stanęłam w przejściu, a on uśmiechnął się do mnie. Gdy już chciałam odwzajemnić uśmiech, nastąpiło kolejne uderzenie bólu. Nie panując nad sobą jęknęłam i ponownie zgięłam się w pół. Czułam gorące łzy na policzku. Brunet natychmiast znalazł się przy mnie.
         -Katherine…aż tak źle?- powiedział i podtrzymał mnie.
         -Muszę usiąść.- szepnęłam, a on od razu zaprowadził mnie do najbliżej stojącego krzesła.
         Po chwili chłopak podniósł termofor, który upuściłam i podszedł do mnie ze szklanką wody. Natychmiast wypiłam całą. Poczułam się lepiej. Już nie kręciło mi się w głowie. Chciałam nawet wstać.
         -Lepiej usiądź.- powiedział patrząc na mnie z niepokojem.- Coś ci podać?
         -Mógłbyś wstawić wodę? Muszę napełnić termofor.- odparłam nieco pewniejszym głosem. Nathan chętnie wykonał moją prośbę, po czym zaczął się wypytywać.
         -Tak masz co miesiąc?
         -Niestety tak.
         -Nie powinnaś z tym iść do jakiegoś lekarza czy…
         -Już byłam.
         -I…?
         -I wszystko w porządku.
         -A brałaś jakąś tabletkę?
         -Nie.
         -Dlaczego? Na pewno coś się znajdzie…
         -Żadne nie działają
         Nathan podszedł do jakiejś szafki i otworzył ją. Wyjął pudełeczko nieznajomych mi tabletek i uzupełnił moją szklankę, po czym odchrząknął i zaczął mówić.
         -No więc te są naprawdę silne. Raz gdy dosyć mocno…ehm…oberwałem, dała mi je moja była…to znaczy wtedy jeszcze byliśmy razem i ona też to brała. Trochę chce się po nich spać, ale…
         -Ok., spróbuję.- powiedziałam trochę podirytowana.
         Nie chciałam być niegrzeczna, ale czułam, że długo nie wytrzymam i zemdleję albo zwymiotuję. Wzięłam od niego pudełeczko i wysypałam na dłoń jedną tabletkę, po czym pospiesznie popiłam ją wodą. Ból zaczął ustępować po kilkunastu minutach. Ta tabletka naprawdę działała!
         -Boli już tylko trochę.- powiedziałam zdziwiona własnymi słowami. Chłopak uśmiechnął się promiennie.
         Wstałam i podeszłam do zamrażarki znajdując w niej to, co chciałam znaleźć.
         -Chcesz?- zapytałam Nathana unosząc pudełko lodów czekoladowych.
         -Możesz mi nałożyć, ale waniliowych.- powiedział.- Nie przepadam za czekoladowymi.
         -Nie przepadasz za CZEKO-LADO-WYMI?
         Szeroko otwarłam oczy ze zdumienia. Jak można nie lubić lodów czekoladowych?
         -Ooo…widzę, że już ci lepiej.- odparł śmiejąc się.
         Już było dobrze. Oczywiście wiedziałam, że tych tabletek nie będę mogła brać ciągle, ale raz na jakiś czas na pewno nie zaszkodzi. Szczególnie w takich sytuacjach. Oparłam się o blat i zajęłam pałaszowaniem lodów.
         -A ty czemu nie jesteś w łóżku? –spytałam mrużąc oczy.
         -Byliśmy w klubie.- odparł, a ja otwarłam szeroko oczy ze zdziwienia.
         -No co? Dziewczyno, to Little Rock a ja mam dziewiętnaście lat! Jestem przekonany, że i ty wkrótce do nas dołączysz.- po czym rzucił się na swoje lody.
         Przez krótką chwilę rozmyślałam nad tym co powiedział i czy mówiąc „nas” miał na myśli jego i swoich kumpli. Nagle o czymś sobie przypomniałam i coś sobie uświadomiłam.
         -Nathan, dlaczego ty też zostajesz?- on zrobił zdziwioną minę, więc uściśliłam pytanie.- Dlaczego nie jedziesz do Heber Springs?
         -Bystra jesteś- zaczął niewinnie.- Jak już ci wspominałem, mój kolega wrócił z całorocznej podróży, więc wypadałoby coś zorganizować. Wpadłem na ten pomysł z wyjazdem, żeby mieć cały dom dla siebie, a dzięki tobie, nie muszę wymyślać wymówki, żeby zostać, więc…dziękuje.- powiedział i uśmiechnął się nonszalancko.
         -Chwila, bo chyba nie zrozumiałam. Czyli, że jutro…a właściwie dzisiaj wieczorem rozpęta się w tym domu dzika impreza?- zapytałam i poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku.
         -Dokładnie, oczywiście nie musisz w niej uczestniczyć i w twoim obecnym stanie nie będę cię namawiał.
         -A co z panią Owen?
         -Pójdzie do swojego domu.
         -To ona tutaj nie mieszka?
         -Czasem tutaj sypia.
         -Dokładnie to sobie wszystko zaplanowałeś.- powiedziałam z uśmiechem.
         -Bez ciebie musiałbym się głowić nad wymówką.
         -Czyli…masz u mnie dług?
         -Ciężko mi to przyznać, ale najwyraźniej tak, mam u ciebie dług.
         -W takim razie możesz go od razu spłacić.
         -Co mam zrobić?
         -Nie powiesz mojej mamie ani nikomu innemu o tym, co się tutaj stało. Nie powiesz, że tak mocno mnie bolało i że dałeś mi tabletkę, ok.?
         -Tylko tyle?
         -Obiecujesz?
         -Obiecuję.
         Gdy to powiedział kamień spadł mi z serca. Już wychodziłam, gdy zatrzymał mnie.
         -Dlaczego nie chcesz, żeby wiedzieli?
         Długo wahałam się z odpowiedzią. Nie mogłam mu jeszcze powiedzieć. Zaufania nie zdobywa się z dnia na dzień. Kiedyś się dowie, ale na pewno nie teraz.
         -Mam swoje powody.
         -A będziesz jutro na imprezie?- zapytał z nadzieją w głosie. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
         -Zobaczę, ale raczej nie.- odparłam.- Dobranoc.
         -Hej, a buziak? – zapytał podnosząc się z krzesła.
         Gdy już wykonałam tę powinność powiedział:
         -Miłych snów Katherine.

Shane
         Na dworze było niesamowicie upalnie. W takie właśnie dni dziękowałem Bogu za klimatyzację w samochodach. Musiałem się z nią jednak rozstać, bo już byłem przed domem Nathana. Wyszedłem z samochodu i na skórze poczułem żar lejący się z nieba. Jak najszybciej chciałem się znaleźć w środku. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem. Przez dłuższy czas nikt mi nie otwierał, ale gdy już chciałem zadzwonić po raz drugi mój przyjaciel stanął w drzwiach z tacką w ręku.
         -A ty co? Śniadanie do łóżka? –zapytałem na powitanie.
         Brunet nie odpowiedział. Zaprowadził mnie od razu do salonu i zaczęliśmy przestawiać meble. Gdy już się z tym uporaliśmy, poszliśmy do kuchni.
         -Picie i żarcie już jest. Teraz musimy tylko czekać.- powiedział.
         Spojrzałem na kartony, ale nie musiałem sprawdzać zawartości. Wiedziałem, co w nich znajdę. Wyszczerzyłem się do mojego kumpla. Do imprezy zostały jeszcze trzy godziny, a ja cieszyłem się jak małe dziecko, które czekało na moment rozdania gwiazdkowych prezentów. No co? Przecież to mi się należało…
















***
No więc jest już rozdział trzeci! Z tego miejsca chciałabym podziękować mojej kochanej Natce, bez której ten blog zapewne by nie istniał:) Dziękuje kochana! :*
A co do rozdziału trzeciego: domyślacie się pewnie, że coś ważnego stanie się na tej imprezie ;)
No i UWAGA!
Ponieważ na razie mam mało czytelników, ale bardzo dziękuje że ze mną jesteście, to postanowiłam dodawać rozdziały co tydzień, na waszą prośbę. Co wy na to?
Miłego czytania, bye!