Rozdział szósty
Katherine
Kolejne dni lata
mijały bezpowrotnie. Roześmiane dzieciaki biegały na ulicy korzystając z
ostatnich chwil wakacji. Może ja też wreszcie powinnam się ruszyć? Ostatni czas
spędziłam w domu, a konkretniej: w swoim pokoju. Nie robiłam prawie nic. Nie mogłam nawet wyjść na basen.. To znaczy
mogłam, ale prawie codziennie był tam Nathan i...Shane. Tak, nie chciałam mieć
z nim nic wspólnego, a nawet z Nathanem. Przecież on nic nie zrobił w tej
sprawie! Wiedział, co ma zamiar zrobić ze mną jego najlepszy przyjaciel i choć
jeszcze nie wiedziałam dlaczego, nie udało mu się. W dodatku zdałam sobie
sprawę z istnienia jeszcze jednego problemu. Wakacje się kończyły, rok szkolny
zaczynał, a ja nadal nie miałam pracy. Nie chciałam wiecznie sępić kasy od mamy
albo tym bardziej od Brada. Chcąc nie chcąc musiałam wyjść z domu albo poprosić
o pomoc Nathana. W Little Rock nie znałam prawie nikogo. Nikogo prócz mojej
rodziny i kilku osób z imprezy, nie licząc gościa, który prawie puścił na mnie
pawia.
Był ostatni dzień
sierpnia, słońce chyliło się już ku zachodowi pozostawiając za sobą
pomarańczową poświatę. Stałam przed drzwiami mojego współlokatora i niby już
się zdecydowałam , ale zawsze jest jakieś ale. Nie...tak...nie...tak...NIE.
-Katherine?
Nathan ubrany w
granatową koszulę i ciemne spodnie stał przede mną i wyglądał na szczerze
zdziwionego i trochę zdezorientowanego.
-Ja...ee….muszę z
tobą pogadać, ale widzę, że wychodzisz...
-Nie,
nie...chodź.-przerwał mi.
Nim się obejrzałam
brunet już ciągnął mnie w stronę swojego łóżka i gestem pokazał, że mogę na nim
usiąść, po czym sam zajął miejsce na obrotowym krześle.
-No więc, co panią
do mnie sprowadza?
Na pierwszy rzut oka
można by uznać, że był na mnie zły, ale widziałam w jego zielonych oczach te
zabójcze iskierki. Czerpał satysfakcję z tego, że do niego przyszłam.
-Mam sprawę.
-Ooo...i jesteś
pewna, że sama sobie nie poradzisz?
Wkurzyłam się. Czyli to ja jestem teraz ta zła? Gdy patrzyłam z jaką obojętnością
i dystansem mnie traktuje miałam ochotę się rozpłakać.
-O co ci chodzi
Nathan?!
-O co mi chodzi? MI?
Może spójrz na siebie!? Zamykasz się w pokoju na dwa tygodnie, nie wychodzisz,
nikogo nie wpuszczasz... gdybyś jeszcze kazała sobie usługiwać, pomyślałbym, że
jesteś kopią tej cholernej Jefferson!
Nie wiedziałam kim
była "ta cholerna Jefferson", ale zorientowałam się, że Nathan prawie
mnie obraził. Powinnam była ugryźć się w tamtej chwili w język, ale słowa jakby
same ze mnie wypłynęły.
-Może lepiej zapytaj
tego swojego najlepszego przyjaciela o co mi chodzi?! Nie, chwila...przecież ty
o tym wiedziałeś! Mówicie sobie o wszystkim!
I wybiegałam, po
prostu. Nie rozpłakałam się i zignorowałam to, że Nathan szedł za mną.
Nienawidziłam siebie za to, że mu to powiedziałam. Zdawałam sobie sprawę, że
jeśli dalej będę ciągnąć z nim tą rozmowę, to w końcu wyjawię, że słyszałam
całą rozmowę w samochodzie.
Leżałam na swoim
łóżku, twarz wtapiając w pościel. Próbowałam ochłonąć, wiedziałam, że brunet
jest w moim pokoju i obserwuje mnie. Podejrzewałam, że nie wie co ma powiedzieć
albo nie wie, jak ma to powiedzieć.
-Ehm...Katherine,
słuchaj...czy on zrobił ci coś albo...robiliście coś w gabinecie, no wiesz....?
-Nie!- wykrzyczałam
do poduszki. Wiedziałam, że zrozumiał.
-No to o co chodzi?
Powoli odwróciłam
się , choć nadal leżałam. Zdenerwowana zaczęłam bawić się swoimi włosami
ignorując drżenie rąk.
-No
bo...widzisz...Kiedy jechaliśmy wtedy z koncertu usłyszałam waszą rozmowę...-
przerwałam i spojrzałam na Nathana chcąc sprawdzić jego reakcję. Ale chłopak
siedział na brzegu mojego łóżka i uśmiechał się lekko, co dodało mi odwagi.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i podciągnęłam kolana pod brodę.-Słyszałam
jak mówiliście...to znaczy...no że Shane zawsze zaprowadza do tego gabinetu
dziewczyny i tam z nimi...i słyszałam, że się dziwiłeś, że ze mną nic nie...
-Ale nie robiliście
tego?
-Nie!
-Uff...to dobrze.
Inaczej musiałbym go zabić.
Z każdym słowem
Nathana jego uśmiech stawał się coraz szerszy, a moje zakłopotanie wręcz
przeciwnie: zmalało niemal do zera.
-No to wszystko
jasne, tak?- zapytał. W odpowiedzi pokiwałam twierdząco.-A jaka ta sprawa?-
przygryzłam lekko wargę.
-Chodzi o to, że
nikogo tu za bardzo nie znam, a...potrzebuję pracy.
-Załatwione.
-Co?
-Załatwię ci coś, to
duże miasto.
-Byłbyś w stanie to
zrobić? - na moje głupie pytanie Nathan uśmiechnął się tylko nonszalancko,
wstał i rozłożył ramiona.
-Jestem Nathan
Adams, mała.
Za "małą"
oberwał poduszką.
Shane
Jako pierwszy
opuściłem klasę. Hiszpański od samego rana przeżyłem, historię jakoś też, ale
fizyka…jak można lubić fizykę?! W dodatku ta suka, Moor, uwzięła się na mnie.
Jasne, miałem trochę do nadrobienia. Starzy wynajęli mi prywatnego nauczyciela,
ale kto normalny będzie się uczył w wakacje? Wiedziałem, że to będzie ciężki
rok.
Kiedy dotarłem do
stołówki, od razu poszedłem do stolika, przy którym siedział Nathan z zespołem
i kilkoma chłopakami z drużyny. Na powitanie skinąłem tylko głową ignorując
pytania i zaczepki.
-Masz.- powiedział
Nathan podsuwając mi tackę z jedzeniem. Od razu się za nie zabrałem
-Dobrze, że jesteś
stary, mamy już dość Beards’a..
To powiedział Kenny,
największy lizus jakiego znałem. Wiedziałem jednak, że tym razem się nie
podlizuje, bo reszta drużyny potakiwała energicznie głowami i wszyscy chórem
żalili się na Beards’a.. Cóż, w końcu nie wygrali żadnego meczu. Podczas gdy
nadal żalili się sobie nawzajem, po prostu się wyłączyłem i myślałem o byle
czym, np. o tym, że muszę jakoś ugłaskać tą Moor, kupić fajki, iść na siłownię…
-Co to za jedna?
Z zamyślenia wyrwał
mnie głos jednego z chłopaków. Spojrzałem tam, gdzie teraz gapili się wszyscy
przy naszym stoliku. Przy ladzie była Katherine i właśnie płaciła za sok
bananowy i jabłko…zielone. Właściwe to nie wiem, dlaczego zwróciłem na to
uwagę. Za ladą stała stara, gderliwa i wiecznie znudzona pani Stone, choć teraz
na znudzoną nie wyglądała. Uśmiechała się miło do dziewczyny. Szturchnąłem
Nathana.
-To na pewno pani
Stone?- zapytałem.
-Nie jestem pewien,
jakoś tak inaczej wygląda.- powiedział brunet i się roześmiał.
Katherine odwróciła
się uśmiechając, ale ten uśmiech zblakł, gdy rozejrzała się. No tak, nigdzie
nie było miejsca. Nim się zorientowałem…
-Hej, Katherine!-
zawołał Jared.
Dziewczyna od razu
obróciła się w naszą stronę. Kiedy spojrzała na mnie od razu odwróciła wzrok,
ale ja tego nie zrobiłem. Bawiła mnie jej reakcja. Nie patrząc już więcej na
nasz stolik, ruszyła przed siebie, wybierając stolik kogoś, kogo nigdy nikt nie
zaszczycił obecnością. No chyba, że w celu zakupienia „usługi”. W przypadku
Katherine było to niemożliwe.
-Wow. Albo ta dziewczyna
jest rzeczywiście nowa albo jest lesbą.
Ten głos
rozpoznałbym wszędzie, niestety. Dreak Beards stał jakieś dwa metry ode mnie z
głupawym uśmieszkiem na twarzy. Nie minęła nawet sekunda, a już byłem przy nim.
Nathan zrobił to samo, tyle że to ja złapałem Beards’a za te jego szmaty.
-Nie waż się tak o
niej mówić.- wycedziłem.
-Bo co? Uderzysz
mnie?- zaszydził.
-Zostaw go, to
kretyn.- powiedział Nathan i położył dłoń na moim ramieniu.
Musiałem puścić
zjeba. Nie chciałem więcej kłopotów w szkole. W końcu był to dopiero pierwszy
dzień. Nie dałem mu tej satysfakcji. Nie rzuciłem się na niego nawet wtedy, gdy
z tym głupowatym uśmieszkiem odchodził.
-Pogadam z nią.-
rzucił Nathan, a ja usiadłem z powrotem na swoje miejsce.
-Skąd ją znacie?-
zapytał Kenny.
-Jej mama i ojciec
Nathana są razem. Mieszkają teraz w jednym domu.- odparł Sterling, basista z
„Break Band”.
-No to Nathan na
pewno już skorzystał z okazji.- zaśmiał się Gabe, jeden z chłopków z drużyny.
-Stój pysk.-
powiedziałem zaciskając ręce w pięści.
-Gabe’ owi na pewno
chodziło o to, że jest ładna.- zaczął Chace.
-Taak- siliłem się
na obojętny ton.- Coś jak Jefferson.
-Jefferson- prychnął
Chace- Lisa jest sztuczna. A Katherine taka…prawdziwa. Zabawna, wesoła…można z
nią o wszystkim porozmawiać, kocha muzykę…
-No i niezła jest.-
dokończył Kenny, ale Chace’ owi najwyraźniej nie o to chodziło.
-A poza tym,
widzieliście kiedyś Lisę w trampkach?- kontynuował.
Nie wtrącałem się w
ich dyskusję. Ta dziewczyna mogła sobie być, mogło jej nie być. Za bardzo mnie
to nie obchodziło. Coś mnie jednak dręczyło. To uczucie, że coś mi umyka. Tylko
dlaczego temu uczuciu towarzyszyło jej imię?
Katherine
Wszystko było w
najlepszym porządku, więc dlaczego musiał to zepsuć? To znaczy nic właściwie
nie zrobił, ale sam jego widok…jakoś nie potrafiłam zapomnieć o tym, co
usłyszałam. Poza tym miałam całkiem niezły start w nowej szkole. Poznałam kilka
fajnych osób, polubili mnie, mam szafkę na górze…żyć, nie umierać! A oto
pojawiła się następna okazja do nawiązania znajomości. Choć nie widziałam
twarzy, miałam pewność, że to dziewczyna. Zignorowałam myśli o Shane’ ie i
ruszyłam w kierunku stolika, przy którym siedziała osoba o pięknych blond
kręconych włosach…jak u Taylor Swift. Usiadłam na przeciw i przyjrzałam się.
Tak, to była dziewczyna. Bardzo ładna z resztą. Miała lekko zaróżowioną cerę i
piękne, duże, niebieskie oczy…niemal lazurowe. Od razu przywodziły na myśl
ocean, tropiki…teraz patrzyła tymi oczami na mnie, a ja poczułam się głupio.
-Cześć.- przywitałam
się próbując nadać pewność swojemu
głosowi.
Nie odpowiedziała,
tylko ugryzła zielone jabłko i wciąż się przypatrywała. Wyglądała na trochę
znudzoną i zirytowaną. Zdziwiło mnie to. Gdy już w końcu skończyła przeżuwać,
usłyszałam jej głos.
-Nowa, co?- w
odpowiedzi pokiwałam głową.- Domyśliłam się. Inaczej byś ze mną nie siedziała.
Nie zdążyłam nawet
zapytać dlaczego, bo zobaczyłam Nathana zmierzającego w naszą stronę. Miał
dziwny wyraz twarzy, nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Możemy pogadać?-
zapytał.
-Jasne. Przepraszam
na chwilę…-przerwałam próbując sobie przypomnieć imię dziewczyny, ale przecież
nie przedstawiłyśmy się sobie.
-Nie ważne. I tak
się dowiesz.- powiedziała ze znudzoną miną, wstała i odeszła. Zmarszczyłam
czoło. Dziwne. Nathan natychmiast zajął jej miejsce.
-Ty masz pojęcie, że
właśnie prawie zniszczyłaś swoją reputację?- zapytał.
-O co ci chodzi?
-Wiesz kim ona jest?
To Aly Hudson. Niektórzy nawet nie znają jej imienia, a wiedzą, że obciągała
każdemu facetowi w tym pomieszczeniu…co ja mówię, w całej szkole!
-Jesteś
obleśny.-skomentowałam. Nie mieściło mi się w głowie to, co powiedział.
Przecież wydawała się całkiem w porządku.
-Nie jestem. Mówię
tylko prawdę.
-Dziewczyna ma po
prostu złą reputację.- powiedziałam, po czym upiłam łyk wody.
-Rób co chcesz. Jak
by co: ostrzegałem.
Zrobił zrezygnowaną
minę i już chciał odejść, ale zatrzymałam go.
-Chyba nie masz mi
tego za złe?- zapytałam. Uśmiechnął się arogancko.
-To zależy.-
nadstawił policzek, a ja z uśmiechem dałam mu buziaka.- Nie, nie mam.
Uśmiechnięta
pobiegłam za Aly z butelką wody i jabłkiem.
Zobaczyłam ją
stojącą przy szafce, najwyraźniej swojej, sama. Dopiero teraz spostrzegłam, w
co jest ubrana: czarne obcisłe rurki, czarne szpilki, krótka jeansowa kurtka.
Pomyślałam, że to, co usłyszałam od Nathana może być prawdą. Miałam jednak to
dziwne, nieodparte uczucie, że to nie do końca jest takie, na jakie wygląda.
Kobieca intuicja, jak by to mama powiedziała.
-Aly!- zawołałam. W
odpowiedzi zatrzasnęła szafkę i ruszyła w przeciwnym kierunku nawet na mnie nie
patrząc. Dogoniłam ją.- Aly, zaczekaj.
-O, już znasz moje
imię. PAN JESTEM TAKI ZAJEBISTY wszystko ci powiedział?
-Tak, ale nie wierzą
mu za bardzo.- odparłam zdyszana.
Zatrzymała się przy
parapecie i spojrzała na mnie, a ja patrzyłam na nią wyczekująco. W tej chwili
rozległy się gwizdy, a Aly przewróciła oczami. Nie nakrzyczała na chłopaków,
ani nie zwróciła im uwagi, choć wyraźnie denerwowało ją ich zachowanie.
Zdziwiłam się, że znosiła to tak spokojnie, skoro mnie zaczęło doprowadzać to
do szału. Blondynka jednak ze stoickim spokojem czekała, aż ten cyrk się
skończy.
-Sama widzisz. Adams
mówił ci prawdę. Jestem dziwką, a teraz daj mi wreszcie święty spokój.
Stałam jak wryta,
choć ona już odeszła. Jak dziewczyna mogła mówić takie rzeczy o sobie? Sama
miałam niską samoocenę, ale nigdy nie nazwałabym siebie dziwką. Aly była w
porządku, czułam to. Po naszej krótkiej rozmowie miałam następujący cel:
zaprzyjaźnić się z nią oraz zmienić jej mniemanie o sobie i o innych. Czy ty się za bardzo nie rozpędzasz?-
podpowiadał mi rozum.-Nie znasz jej.
Jednak nie mogłam tego tak zostawić. Chciałam chociaż udowodnić,
że nie jestem jak ta banda kretynów wygwizdująca Aly.
Szczęście nadal mi
dopisywało. Gdy zabrzmiał dzwonek informujący uczniów, że to już niestety
koniec przerwy i czas na lekcję (w moim przypadku znienawidzoną przeze mnie
chemię) od razu udałam się do sali i weszłam jako ostatnia. Podeszła do mnie
profesor McKinley i uścisnęła moją dłoń.
-Witamy w nowej
szkole, panno Rain.
Wiedziałam, że ją
polubię, mimo iż tak bardzo nienawidziłam chemii. Była młoda, a w każdym razie
na pewno przed czterdziestką. Miała jasne blond włosy do ramion, była ładnie
opalona no i na pewno wiedziała, jak używa się tuszu do rzęs. Gdyby miała na
sobie jakąś obcisłą mini pomyślałabym, że zabawia się z uczniami po godzinach.
Jednak była ubrana w sukienkę w kwiaty do kolan, a na to narzuciła sweter. Odetchnęłam
z ulgą. Szkoła w dużym mieście nie jest taka zła.
-Dzień dobry.-
powiedziałam odwzajemniając gest.
-Kochani, poznajcie
Katherine Rain.
Rozległo się
chóralne „Cześć Katherine”. Zanim pani McKinley wręczyła mi podręcznik
rozejrzałam się po klasie i spostrzegłam szeroko uśmiechniętego Nathana i
znudzonego Shane’a. O mój Boże…nie dość,
że zbłaźnię się przed tak miłą nauczycielką chemii, to jeszcze przed Shane’em. A
właściwie co mnie obchodzi jego zdanie? To tylko najlepszy przyjaciel Nathana.-
pomyślałam. A co do tego szczęścia: w klasie ujrzałam jeszcze jedną znajomą
mi osobę i ku mojej uciesze siedziała sama. Aly. Choć było jeszcze kilka miejsc
wolnych, to właśnie obok niej usiadłam, a pani McKinley uśmiechnęła się do mnie
promiennie, jakby miała na temat Aly takie samo zdanie jak ja.
-Cześć, jestem
Katherine Rain, a ty?- przywitałam się. Dopiero teraz na mnie spojrzała i
otwarła szeroko oczy ze zdziwienia.- Jak masz na imię?
-Aly- powiedziała.-
Aly Hudson.
-Miło mi cię poznać
Aly.- odparłam z uśmiechem. Nie wytrzymała.
-Co ty odwalasz?
–zapytała szeptem.
-Robię to, od czego
powinnam zacząć.
Nadal gapiła się na
mnie, ale ja patrzyłam już na tablicę. Po pierwsze dlatego, że nie za bardzo
orientowałam się w chemii, a po drugie: chciałam poczuć satysfakcję. Teraz to
ja zaskoczyłam Aly i wiedziałam, że będzie jej trudniej mnie ignorować.
Shane
Nadszedł upragniony
przeze mnie czas. No prawie. Była to ostatnia lekcja, w moim przypadku: język
angielski. Wolałem nikomu się nie przyznawać, że lubię ten przedmiot, a już
zwłaszcza dlatego, że uczył go Kepling. Tego czterdziestoletniego, już łysiejącego
faceta nie lubił nikt. Prócz mnie i kujonów oczywiście. Facet mówił do rzeczy i
był wymagający, a ja byłem dobry z angla. Wszedłem do klasy i zająłem swoje
miejsce. Od razu dosiadł się do mnie Kenny. Szlag mnie trafił. Ten kretyn nie
mógł się dowiedzieć o tym, że…lubiłem jakikolwiek przedmiot. W dodatku na pewno
by mi tylko przeszkadzał. Cholera,
zamieniam się w kujona.- pomyślałem. Chcąc nie chcąc, przywitałem się z nim
i zaczęliśmy gadać o nowej taktyce gry. Moje wybawienie weszło do klasy razem z grupką
innych uczniów. Katherine podeszła do Keplinga i uśmiechnęła się do niego, a co
mnie najbardziej zdziwiło, mężczyzna odwzajemnił gest. No dobra, McKinley od
chemii była miła dla wszystkich, ale Stone ze stołówki? KEPLING?!
-Ooo, nie ma mowy
panie Atcher, nie będzie pan siedział z panem Redsonem.- odezwał się.-
Natychmiast proszę do panny Rice, tam gdzie jest pana miejsce.
Nieźle wkurzony
Kenny wstał powolnie, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak „skurwiel” i
dosiadł się do Meredith Rice. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
-Panno Rain, proszę
zająć miejsce.- odezwał się znów Kepling.
Dziewczyna
rozejrzała się po klasie, a gdy jej wzrok spoczął na mnie, nasze spojrzenia się
spotkały. Nie potrafiłem odgadnąć o czym myśli, trwało to może dwie sekundy, bo
potem zrobiła minę cierpiętnicy. No co, chyba nie jestem aż tak odpychający.
Uśmiechnąłem się do niej, dając do zrozumienia, że będzie musiała jakoś ze mną
wytrzymać, czy tego chce, czy nie. Już więcej na mnie nie spojrzała, tylko przysiadła
się i otworzyła zeszyt. Darowałem sobie „Cześć”.
-Długo będziesz mnie
jeszcze ignorować?- zapytałem.
-Nie ignoruję cię.-
odparła, choć nadal nie patrzyła się na mnie.
Boże, jaka ona była
uparta. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem jej obojętny. Nie wiedziałem tylko
dlaczego jest niedostępna, a właściwie były dwie możliwości. Pierwsza:
podobałem jej się, ale chciała to ukryć i zniszczyć w sobie to uczucie. Druga:
udając niedostępną chciała mnie poderwać. Tak czy siak, wiedziałem, że nie ma
mnie gdzieś. Działałem na nią tak, jak na wszystkie.
Rozległ się dzwonek,
a Kepling zaczął sprawdzać obecność. Wyczytał pierwsze nazwisko, co od razu
popsuło mi humor.
-Dreak Beards.
-Niestety obecny.-
powiedział Beards z westchnieniem.
Zacisnąłem pięści i
zesztywniałem. O dziwo, reakcja Katherine była podobna. Dziewczyna obejrzała
się za siebie, tam, gdzie dwie ławki dalej siedział Beards. Potem nagle szybko
się odwróciła, zacisnęła pięści tak, że pobielały jej knykcie i wzięła głęboki
oddech. Nie wiedziałem, co było powodem takiej reakcji, ale dziewczyna
najwyraźniej nie była zadowolona z obecności Dreak’a. Siedziała bez ruchu, aż
nauczyciel nie przeczytał jej nazwiska.
-Katherine Rain.
-Jestem.-
powiedziała na pozór pewnym głosem.
Zamiast na nią,
spojrzałem na Beards’a. Już nie miał znudzonej miny. Teraz siedział
wyprostowany i jakby z niedowierzaniem wpatrywał się w plecy Katherine. Reszta
uczniów nie zwracała na to uwagi. Dziewczyna powoli odwróciła się, a ich
spojrzenia się spotkały. Już wiedziałem, że nie są sobie zupełnie obcy. Może to jej były.-pomyślałem.
Zdenerwowało mnie to. Jak Rain mogła chodzić z takim kretynem, a mnie ignorować? Znienawidziłem się za tą myśl. Była
przerażona, nie zaskoczona, nie zirytowana…przerażona. Dreak uśmiechnął się do
niej arogancko. Wyglądała, jakby chciała uciec z klasy. Coś było nie tak.
-Panie Redson?
Z zamyśleń wyrwał
mnie głos Keplinga. Przeprosiłem i próbowałem się skupić na lekcji. Było to
niemożliwe, gdy obok siedziała cała zesztywniała i blada Katherine, a przed
chwilą zdarzyło się coś tak popieprzonego, że nawet ja nie potrafiłem rozumieć.
Gdy rozległ się
dźwięk dzwonka, Rain wystrzeliła jak z procy.
-Katherine…-zacząłem,
ale nawet się nie zatrzymała.
Tuż za nią popędził
Beards. Nie mogłem tego tak zostawić. Pobiegłem za nimi na parking i ucieszyłem
się, gdy zobaczyłem ją w samochodzie z Nathanem. Dreak nie spuszczał brunetki z
oczu i ruszył się dopiero, gdy czarnego jaguara nie było już na parkingu.
Musiałem się dowiedzieć, o co tu chodzi. Nie ze względu na Rain. Pragnąłem jedynie
zetrzeć raz na zawsze zetrzeć ten głupowaty uśmieszek z twarzy Beards’a.
***
Na początku chcę was oczywiście bardzo przeprosić. Rozdział szósty miał już się pojawić tydzień temu, ale po prostu się nie wyrobiłam i miałam jakąś blokadę. Nie wiem dlaczego. Na prawdę bardzo, bardzo, baaaaaaaaaaaardzo was przepraszam i postaram się wam jakoś to wynagrodzić.
Co do rozdziału: nie podoba mi się. Mam wrażenie, że jest napisany na siłę. Przepraszam was za niego, choć mam nadzieję, że się wam spodoba.
Miłego czytania i jeszcze raz bardzo przepraszam!!!
A i zapraszam na bloga mojej przyjaciółki Natki. Jest genialną pisarką!
A i zapraszam na bloga mojej przyjaciółki Natki. Jest genialną pisarką!
Kocham was:)