Rozdziały

Obserwatorzy

niedziela, 1 lipca 2012


Rozdział szósty
Katherine
         Kolejne dni lata mijały bezpowrotnie. Roześmiane dzieciaki biegały na ulicy korzystając z ostatnich chwil wakacji. Może ja też wreszcie powinnam się ruszyć? Ostatni czas spędziłam w domu, a konkretniej: w swoim pokoju. Nie robiłam prawie nic.  Nie mogłam nawet wyjść na basen.. To znaczy mogłam, ale prawie codziennie był tam Nathan i...Shane. Tak, nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, a nawet z Nathanem. Przecież on nic nie zrobił w tej sprawie! Wiedział, co ma zamiar zrobić ze mną jego najlepszy przyjaciel i choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego, nie udało mu się. W dodatku zdałam sobie sprawę z istnienia jeszcze jednego problemu. Wakacje się kończyły, rok szkolny zaczynał, a ja nadal nie miałam pracy. Nie chciałam wiecznie sępić kasy od mamy albo tym bardziej od Brada. Chcąc nie chcąc musiałam wyjść z domu albo poprosić o pomoc Nathana. W Little Rock nie znałam prawie nikogo. Nikogo prócz mojej rodziny i kilku osób z imprezy, nie licząc gościa, który prawie puścił na mnie pawia.
         Był ostatni dzień sierpnia, słońce chyliło się już ku zachodowi pozostawiając za sobą pomarańczową poświatę. Stałam przed drzwiami mojego współlokatora i niby już się zdecydowałam , ale zawsze jest jakieś ale. Nie...tak...nie...tak...NIE.
         -Katherine?
         Nathan ubrany w granatową koszulę i ciemne spodnie stał przede mną i wyglądał na szczerze zdziwionego i trochę zdezorientowanego.
         -Ja...ee….muszę z tobą pogadać, ale widzę, że wychodzisz...
         -Nie, nie...chodź.-przerwał mi.
         Nim się obejrzałam brunet już ciągnął mnie w stronę swojego łóżka i gestem pokazał, że mogę na nim usiąść, po czym sam zajął miejsce na obrotowym krześle.
         -No więc, co panią do mnie sprowadza?
         Na pierwszy rzut oka można by uznać, że był na mnie zły, ale widziałam w jego zielonych oczach te zabójcze iskierki. Czerpał satysfakcję z tego, że do niego przyszłam.
         -Mam sprawę.
         -Ooo...i jesteś pewna, że sama sobie nie poradzisz?
         Wkurzyłam się. Czyli to ja jestem teraz ta zła? Gdy patrzyłam z jaką obojętnością i dystansem mnie traktuje miałam ochotę się rozpłakać.
         -O co ci chodzi Nathan?!
         -O co mi chodzi? MI? Może spójrz na siebie!? Zamykasz się w pokoju na dwa tygodnie, nie wychodzisz, nikogo nie wpuszczasz... gdybyś jeszcze kazała sobie usługiwać, pomyślałbym, że jesteś kopią tej cholernej Jefferson!
         Nie wiedziałam kim była "ta cholerna Jefferson", ale zorientowałam się, że Nathan prawie mnie obraził. Powinnam była ugryźć się w tamtej chwili w język, ale słowa jakby same ze mnie wypłynęły.
         -Może lepiej zapytaj tego swojego najlepszego przyjaciela o co mi chodzi?! Nie, chwila...przecież ty o tym wiedziałeś! Mówicie sobie o wszystkim!
         I wybiegałam, po prostu. Nie rozpłakałam się i zignorowałam to, że Nathan szedł za mną. Nienawidziłam siebie za to, że mu to powiedziałam. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli dalej będę ciągnąć z nim tą rozmowę, to w końcu wyjawię, że słyszałam całą rozmowę w samochodzie.
         Leżałam na swoim łóżku, twarz wtapiając w pościel. Próbowałam ochłonąć, wiedziałam, że brunet jest w moim pokoju i obserwuje mnie. Podejrzewałam, że nie wie co ma powiedzieć albo nie wie, jak ma to powiedzieć.
         -Ehm...Katherine, słuchaj...czy on zrobił ci coś albo...robiliście coś w gabinecie, no wiesz....?
         -Nie!- wykrzyczałam do poduszki. Wiedziałam, że zrozumiał.
         -No to o co chodzi?
         Powoli odwróciłam się , choć nadal leżałam. Zdenerwowana zaczęłam bawić się swoimi włosami ignorując drżenie rąk.
         -No bo...widzisz...Kiedy jechaliśmy wtedy z koncertu usłyszałam waszą rozmowę...- przerwałam i spojrzałam na Nathana chcąc sprawdzić jego reakcję. Ale chłopak siedział na brzegu mojego łóżka i uśmiechał się lekko, co dodało mi odwagi. Podniosłam się do pozycji siedzącej i podciągnęłam kolana pod brodę.-Słyszałam jak mówiliście...to znaczy...no że Shane zawsze zaprowadza do tego gabinetu dziewczyny i tam z nimi...i słyszałam, że się dziwiłeś, że ze mną nic nie...
         -Ale nie robiliście tego?
         -Nie!
         -Uff...to dobrze. Inaczej musiałbym go zabić.
         Z każdym słowem Nathana jego uśmiech stawał się coraz szerszy, a moje zakłopotanie wręcz przeciwnie: zmalało niemal do zera.
         -No to wszystko jasne, tak?- zapytał. W odpowiedzi pokiwałam twierdząco.-A jaka ta sprawa?- przygryzłam lekko wargę.
         -Chodzi o to, że nikogo tu za bardzo nie znam, a...potrzebuję pracy.
         -Załatwione.
         -Co?
         -Załatwię ci coś, to duże miasto.
         -Byłbyś w stanie to zrobić? - na moje głupie pytanie Nathan uśmiechnął się tylko nonszalancko, wstał i rozłożył ramiona.
         -Jestem Nathan Adams, mała.
         Za "małą" oberwał poduszką.


Shane
         Jako pierwszy opuściłem klasę. Hiszpański od samego rana przeżyłem, historię jakoś też, ale fizyka…jak można lubić fizykę?! W dodatku ta suka, Moor, uwzięła się na mnie. Jasne, miałem trochę do nadrobienia. Starzy wynajęli mi prywatnego nauczyciela, ale kto normalny będzie się uczył w wakacje? Wiedziałem, że to będzie ciężki rok.
         Kiedy dotarłem do stołówki, od razu poszedłem do stolika, przy którym siedział Nathan z zespołem i kilkoma chłopakami z drużyny. Na powitanie skinąłem tylko głową ignorując pytania i zaczepki.
         -Masz.- powiedział Nathan podsuwając mi tackę z jedzeniem. Od razu się za nie zabrałem
         -Dobrze, że jesteś stary, mamy już dość Beards’a..
         To powiedział Kenny, największy lizus jakiego znałem. Wiedziałem jednak, że tym razem się nie podlizuje, bo reszta drużyny potakiwała energicznie głowami i wszyscy chórem żalili się na Beards’a.. Cóż, w końcu nie wygrali żadnego meczu. Podczas gdy nadal żalili się sobie nawzajem, po prostu się wyłączyłem i myślałem o byle czym, np. o tym, że muszę jakoś ugłaskać tą Moor, kupić fajki, iść na siłownię…
         -Co to za jedna?
         Z zamyślenia wyrwał mnie głos jednego z chłopaków. Spojrzałem tam, gdzie teraz gapili się wszyscy przy naszym stoliku. Przy ladzie była Katherine i właśnie płaciła za sok bananowy i jabłko…zielone. Właściwe to nie wiem, dlaczego zwróciłem na to uwagę. Za ladą stała stara, gderliwa i wiecznie znudzona pani Stone, choć teraz na znudzoną nie wyglądała. Uśmiechała się miło do dziewczyny. Szturchnąłem Nathana.
         -To na pewno pani Stone?- zapytałem.
         -Nie jestem pewien, jakoś tak inaczej wygląda.- powiedział brunet i się roześmiał.
         Katherine odwróciła się uśmiechając, ale ten uśmiech zblakł, gdy rozejrzała się. No tak, nigdzie nie było miejsca. Nim się zorientowałem…
         -Hej, Katherine!- zawołał Jared.
         Dziewczyna od razu obróciła się w naszą stronę. Kiedy spojrzała na mnie od razu odwróciła wzrok, ale ja tego nie zrobiłem. Bawiła mnie jej reakcja. Nie patrząc już więcej na nasz stolik, ruszyła przed siebie, wybierając stolik kogoś, kogo nigdy nikt nie zaszczycił obecnością. No chyba, że w celu zakupienia „usługi”. W przypadku Katherine było to niemożliwe.
         -Wow. Albo ta dziewczyna jest rzeczywiście nowa albo jest lesbą.
         Ten głos rozpoznałbym wszędzie, niestety. Dreak Beards stał jakieś dwa metry ode mnie z głupawym uśmieszkiem na twarzy. Nie minęła nawet sekunda, a już byłem przy nim. Nathan zrobił to samo, tyle że to ja złapałem Beards’a za te jego szmaty.
         -Nie waż się tak o niej mówić.- wycedziłem.
         -Bo co? Uderzysz mnie?- zaszydził.
         -Zostaw go, to kretyn.- powiedział Nathan i położył dłoń na moim ramieniu.
         Musiałem puścić zjeba. Nie chciałem więcej kłopotów w szkole. W końcu był to dopiero pierwszy dzień. Nie dałem mu tej satysfakcji. Nie rzuciłem się na niego nawet wtedy, gdy z tym głupowatym uśmieszkiem odchodził.
         -Pogadam z nią.- rzucił Nathan, a ja usiadłem z powrotem na swoje miejsce.
         -Skąd ją znacie?- zapytał Kenny.
         -Jej mama i ojciec Nathana są razem. Mieszkają teraz w jednym domu.- odparł Sterling, basista z „Break Band”.
         -No to Nathan na pewno już skorzystał z okazji.- zaśmiał się Gabe, jeden z chłopków z drużyny.
         -Stój pysk.- powiedziałem zaciskając ręce w pięści.
         -Gabe’ owi na pewno chodziło o to, że jest ładna.- zaczął Chace.
         -Taak- siliłem się na obojętny ton.- Coś jak Jefferson.
         -Jefferson- prychnął Chace- Lisa jest sztuczna. A Katherine taka…prawdziwa. Zabawna, wesoła…można z nią o wszystkim porozmawiać, kocha muzykę…
         -No i niezła jest.- dokończył Kenny, ale Chace’ owi najwyraźniej nie o to chodziło.
         -A poza tym, widzieliście kiedyś Lisę w trampkach?- kontynuował.
         Nie wtrącałem się w ich dyskusję. Ta dziewczyna mogła sobie być, mogło jej nie być. Za bardzo mnie to nie obchodziło. Coś mnie jednak dręczyło. To uczucie, że coś mi umyka. Tylko dlaczego temu uczuciu towarzyszyło jej imię?


Katherine
         Wszystko było w najlepszym porządku, więc dlaczego musiał to zepsuć? To znaczy nic właściwie nie zrobił, ale sam jego widok…jakoś nie potrafiłam zapomnieć o tym, co usłyszałam. Poza tym miałam całkiem niezły start w nowej szkole. Poznałam kilka fajnych osób, polubili mnie, mam szafkę na górze…żyć, nie umierać! A oto pojawiła się następna okazja do nawiązania znajomości. Choć nie widziałam twarzy, miałam pewność, że to dziewczyna. Zignorowałam myśli o Shane’ ie i ruszyłam w kierunku stolika, przy którym siedziała osoba o pięknych blond kręconych włosach…jak u Taylor Swift. Usiadłam na przeciw i przyjrzałam się. Tak, to była dziewczyna. Bardzo ładna z resztą. Miała lekko zaróżowioną cerę i piękne, duże, niebieskie oczy…niemal lazurowe. Od razu przywodziły na myśl ocean, tropiki…teraz patrzyła tymi oczami na mnie, a ja poczułam się głupio.
         -Cześć.- przywitałam się  próbując nadać pewność swojemu głosowi.
         Nie odpowiedziała, tylko ugryzła zielone jabłko i wciąż się przypatrywała. Wyglądała na trochę znudzoną i zirytowaną. Zdziwiło mnie to. Gdy już w końcu skończyła przeżuwać, usłyszałam jej głos.
         -Nowa, co?- w odpowiedzi pokiwałam głową.- Domyśliłam się. Inaczej byś ze mną nie siedziała.
         Nie zdążyłam nawet zapytać dlaczego, bo zobaczyłam Nathana zmierzającego w naszą stronę. Miał dziwny wyraz twarzy, nie wiedziałam o co mu chodzi.
         -Możemy pogadać?- zapytał.
         -Jasne. Przepraszam na chwilę…-przerwałam próbując sobie przypomnieć imię dziewczyny, ale przecież nie przedstawiłyśmy się sobie.
         -Nie ważne. I tak się dowiesz.- powiedziała ze znudzoną miną, wstała i odeszła. Zmarszczyłam czoło. Dziwne. Nathan natychmiast zajął jej miejsce.
         -Ty masz pojęcie, że właśnie prawie zniszczyłaś swoją reputację?- zapytał.
         -O co ci chodzi?
         -Wiesz kim ona jest? To Aly Hudson. Niektórzy nawet nie znają jej imienia, a wiedzą, że obciągała każdemu facetowi w tym pomieszczeniu…co ja mówię, w całej szkole!
         -Jesteś obleśny.-skomentowałam. Nie mieściło mi się w głowie to, co powiedział. Przecież wydawała się całkiem w porządku.
         -Nie jestem. Mówię tylko prawdę.
         -Dziewczyna ma po prostu złą reputację.- powiedziałam, po czym upiłam łyk wody.
         -Rób co chcesz. Jak by co: ostrzegałem.
         Zrobił zrezygnowaną minę i już chciał odejść, ale zatrzymałam go.
         -Chyba nie masz mi tego za złe?- zapytałam. Uśmiechnął się arogancko.
         -To zależy.- nadstawił policzek, a ja z uśmiechem dałam mu buziaka.- Nie, nie mam.
         Uśmiechnięta pobiegłam za Aly z butelką wody i jabłkiem.


         Zobaczyłam ją stojącą przy szafce, najwyraźniej swojej, sama. Dopiero teraz spostrzegłam, w co jest ubrana: czarne obcisłe rurki, czarne szpilki, krótka jeansowa kurtka. Pomyślałam, że to, co usłyszałam od Nathana może być prawdą. Miałam jednak to dziwne, nieodparte uczucie, że to nie do końca jest takie, na jakie wygląda. Kobieca intuicja, jak by to mama powiedziała.
         -Aly!- zawołałam. W odpowiedzi zatrzasnęła szafkę i ruszyła w przeciwnym kierunku nawet na mnie nie patrząc. Dogoniłam ją.- Aly, zaczekaj.
         -O, już znasz moje imię. PAN JESTEM TAKI ZAJEBISTY wszystko ci powiedział?
         -Tak, ale nie wierzą mu za bardzo.- odparłam zdyszana.
         Zatrzymała się przy parapecie i spojrzała na mnie, a ja patrzyłam na nią wyczekująco. W tej chwili rozległy się gwizdy, a Aly przewróciła oczami. Nie nakrzyczała na chłopaków, ani nie zwróciła im uwagi, choć wyraźnie denerwowało ją ich zachowanie. Zdziwiłam się, że znosiła to tak spokojnie, skoro mnie zaczęło doprowadzać to do szału. Blondynka jednak ze stoickim spokojem czekała, aż ten cyrk się skończy.
         -Sama widzisz. Adams mówił ci prawdę. Jestem dziwką, a teraz daj mi wreszcie święty spokój.
         Stałam jak wryta, choć ona już odeszła. Jak dziewczyna mogła mówić takie rzeczy o sobie? Sama miałam niską samoocenę, ale nigdy nie nazwałabym siebie dziwką. Aly była w porządku, czułam to. Po naszej krótkiej rozmowie miałam następujący cel: zaprzyjaźnić się z nią oraz zmienić jej mniemanie o sobie i o innych. Czy ty się za bardzo nie rozpędzasz?- podpowiadał mi rozum.-Nie znasz jej.
Jednak nie mogłam tego tak zostawić. Chciałam chociaż udowodnić, że nie jestem jak ta banda kretynów wygwizdująca Aly.
         Szczęście nadal mi dopisywało. Gdy zabrzmiał dzwonek informujący uczniów, że to już niestety koniec przerwy i czas na lekcję (w moim przypadku znienawidzoną przeze mnie chemię) od razu udałam się do sali i weszłam jako ostatnia. Podeszła do mnie profesor McKinley i uścisnęła moją dłoń.
         -Witamy w nowej szkole, panno Rain.
         Wiedziałam, że ją polubię, mimo iż tak bardzo nienawidziłam chemii. Była młoda, a w każdym razie na pewno przed czterdziestką. Miała jasne blond włosy do ramion, była ładnie opalona no i na pewno wiedziała, jak używa się tuszu do rzęs. Gdyby miała na sobie jakąś obcisłą mini pomyślałabym, że zabawia się z uczniami po godzinach. Jednak była ubrana w sukienkę w kwiaty do kolan, a na to narzuciła sweter. Odetchnęłam z ulgą. Szkoła w dużym mieście nie jest taka zła.
         -Dzień dobry.- powiedziałam odwzajemniając gest.
         -Kochani, poznajcie Katherine Rain.
         Rozległo się chóralne „Cześć Katherine”. Zanim pani McKinley wręczyła mi podręcznik rozejrzałam się po klasie i spostrzegłam szeroko uśmiechniętego Nathana i znudzonego Shane’a. O mój Boże…nie dość, że zbłaźnię się przed tak miłą nauczycielką chemii, to jeszcze przed Shane’em. A właściwie co mnie obchodzi jego zdanie? To tylko najlepszy przyjaciel Nathana.- pomyślałam. A co do tego szczęścia: w klasie ujrzałam jeszcze jedną znajomą mi osobę i ku mojej uciesze siedziała sama. Aly. Choć było jeszcze kilka miejsc wolnych, to właśnie obok niej usiadłam, a pani McKinley uśmiechnęła się do mnie promiennie, jakby miała na temat Aly takie samo zdanie jak ja.
         -Cześć, jestem Katherine Rain, a ty?- przywitałam się. Dopiero teraz na mnie spojrzała i otwarła szeroko oczy ze zdziwienia.- Jak masz na imię?
         -Aly- powiedziała.- Aly Hudson.
         -Miło mi cię poznać Aly.- odparłam z uśmiechem. Nie wytrzymała.
         -Co ty odwalasz? –zapytała szeptem.
         -Robię to, od czego powinnam zacząć.
         Nadal gapiła się na mnie, ale ja patrzyłam już na tablicę. Po pierwsze dlatego, że nie za bardzo orientowałam się w chemii, a po drugie: chciałam poczuć satysfakcję. Teraz to ja zaskoczyłam Aly i wiedziałam, że będzie jej trudniej mnie ignorować.


Shane
         Nadszedł upragniony przeze mnie czas. No prawie. Była to ostatnia lekcja, w moim przypadku: język angielski. Wolałem nikomu się nie przyznawać, że lubię ten przedmiot, a już zwłaszcza dlatego, że uczył go Kepling. Tego czterdziestoletniego, już łysiejącego faceta nie lubił nikt. Prócz mnie i kujonów oczywiście. Facet mówił do rzeczy i był wymagający, a ja byłem dobry z angla. Wszedłem do klasy i zająłem swoje miejsce. Od razu dosiadł się do mnie Kenny. Szlag mnie trafił. Ten kretyn nie mógł się dowiedzieć o tym, że…lubiłem jakikolwiek przedmiot. W dodatku na pewno by mi tylko przeszkadzał. Cholera, zamieniam się w kujona.- pomyślałem. Chcąc nie chcąc, przywitałem się z nim i zaczęliśmy gadać o nowej taktyce gry.  Moje wybawienie weszło do klasy razem z grupką innych uczniów. Katherine podeszła do Keplinga i uśmiechnęła się do niego, a co mnie najbardziej zdziwiło, mężczyzna odwzajemnił gest. No dobra, McKinley od chemii była miła dla wszystkich, ale Stone ze stołówki? KEPLING?!
         -Ooo, nie ma mowy panie Atcher, nie będzie pan siedział z panem Redsonem.- odezwał się.- Natychmiast proszę do panny Rice, tam gdzie jest pana miejsce.
         Nieźle wkurzony Kenny wstał powolnie, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak „skurwiel” i dosiadł się do Meredith Rice. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
         -Panno Rain, proszę zająć miejsce.- odezwał się znów Kepling.
         Dziewczyna rozejrzała się po klasie, a gdy jej wzrok spoczął na mnie, nasze spojrzenia się spotkały. Nie potrafiłem odgadnąć o czym myśli, trwało to może dwie sekundy, bo potem zrobiła minę cierpiętnicy. No co, chyba nie jestem aż tak odpychający. Uśmiechnąłem się do niej, dając do zrozumienia, że będzie musiała jakoś ze mną wytrzymać, czy tego chce, czy nie. Już więcej na mnie nie spojrzała, tylko przysiadła się i otworzyła zeszyt. Darowałem sobie „Cześć”.
         -Długo będziesz mnie jeszcze ignorować?- zapytałem.
         -Nie ignoruję cię.- odparła, choć nadal nie patrzyła się na mnie.
         Boże, jaka ona była uparta. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem jej obojętny. Nie wiedziałem tylko dlaczego jest niedostępna, a właściwie były dwie możliwości. Pierwsza: podobałem jej się, ale chciała to ukryć i zniszczyć w sobie to uczucie. Druga: udając niedostępną chciała mnie poderwać. Tak czy siak, wiedziałem, że nie ma mnie gdzieś. Działałem na nią tak, jak na wszystkie.
         Rozległ się dzwonek, a Kepling zaczął sprawdzać obecność. Wyczytał pierwsze nazwisko, co od razu popsuło mi humor.
         -Dreak Beards.
         -Niestety obecny.- powiedział Beards z westchnieniem.
         Zacisnąłem pięści i zesztywniałem. O dziwo, reakcja Katherine była podobna. Dziewczyna obejrzała się za siebie, tam, gdzie dwie ławki dalej siedział Beards. Potem nagle szybko się odwróciła, zacisnęła pięści tak, że pobielały jej knykcie i wzięła głęboki oddech. Nie wiedziałem, co było powodem takiej reakcji, ale dziewczyna najwyraźniej nie była zadowolona z obecności Dreak’a. Siedziała bez ruchu, aż nauczyciel nie przeczytał jej nazwiska.
         -Katherine Rain.
         -Jestem.- powiedziała na pozór pewnym głosem.
         Zamiast na nią, spojrzałem na Beards’a. Już nie miał znudzonej miny. Teraz siedział wyprostowany i jakby z niedowierzaniem wpatrywał się w plecy Katherine. Reszta uczniów nie zwracała na to uwagi. Dziewczyna powoli odwróciła się, a ich spojrzenia się spotkały. Już wiedziałem, że nie są sobie zupełnie obcy. Może to jej były.-pomyślałem. Zdenerwowało mnie to. Jak Rain mogła chodzić z takim kretynem, a mnie ignorować? Znienawidziłem się za tą myśl. Była przerażona, nie zaskoczona, nie zirytowana…przerażona. Dreak uśmiechnął się do niej arogancko. Wyglądała, jakby chciała uciec z klasy. Coś było nie tak.
         -Panie Redson?
         Z zamyśleń wyrwał mnie głos Keplinga. Przeprosiłem i próbowałem się skupić na lekcji. Było to niemożliwe, gdy obok siedziała cała zesztywniała i blada Katherine, a przed chwilą zdarzyło się coś tak popieprzonego, że nawet ja nie potrafiłem rozumieć.
         Gdy rozległ się dźwięk dzwonka, Rain wystrzeliła jak z procy.
         -Katherine…-zacząłem, ale nawet się nie zatrzymała.
         Tuż za nią popędził Beards. Nie mogłem tego tak zostawić. Pobiegłem za nimi na parking i ucieszyłem się, gdy zobaczyłem ją w samochodzie z Nathanem. Dreak nie spuszczał brunetki z oczu i ruszył się dopiero, gdy czarnego jaguara nie było już na parkingu. Musiałem się dowiedzieć, o co tu chodzi. Nie ze względu na Rain. Pragnąłem jedynie zetrzeć raz na zawsze zetrzeć ten głupowaty uśmieszek z twarzy Beards’a.






***
Na początku chcę was oczywiście bardzo przeprosić. Rozdział szósty miał już się pojawić tydzień temu, ale po prostu się nie wyrobiłam i miałam jakąś blokadę. Nie wiem dlaczego. Na prawdę bardzo, bardzo, baaaaaaaaaaaardzo was przepraszam i postaram się wam jakoś to wynagrodzić.
Co do rozdziału: nie podoba mi się. Mam wrażenie, że jest napisany na siłę. Przepraszam was za niego, choć mam nadzieję, że się wam spodoba. 
Miłego czytania i jeszcze raz bardzo przepraszam!!!
A i zapraszam na bloga mojej przyjaciółki Natki. Jest genialną pisarką!
Kocham was:)

9 komentarzy:

  1. Super notka. Uwielbiam tego bloga. Czekam na nn<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny :D Już nie mogę się doczekać, gdy dowiem się o co chodzi z tym kolesiem :P Zapraszam do mnie xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham twojego bloga.:P Nie mogę się doczekać następnego rozdziału ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział. Jak wszystkie :D Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  6. mi tam się podoba :D nie mogę się doczekać następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. ah Drake z całą pewnością jest chłopakiem z pierwszego rozdziału, inaczej nie ma potrzeby, żeby Kath tak go nie trawiła. długa notka, ale bardzo ciekawa i ponownie dodaje trochę tajemniczości.
    pozdrawiam serdecznie.
    [przerwana-rutyna]

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jest świetny, wiem, że to cały czas powtarzam, ale nie wiem jakim słowami już go określać.
    Ps. Pisze Cipciok, ale z anonima bo nie ma mnie w domu.

    OdpowiedzUsuń
  9. CUUUUDOOOOWNYYY! <33333 wiesz, że Cie kocham, nie? :**** ja osobiście nie czuję, że jest pisany na siłę.. ; o

    OdpowiedzUsuń