Rozdziały

Obserwatorzy

sobota, 7 lipca 2012


Rozdział siódmy

Katherine
        
         Nie odezwałam się przez całą drogę do domu. Nathan spoglądał na mnie co chwilę, ale o nic nie pytał. Dziękowałam mu za to w duchu, bo w tamtej chwili nie byłabym raczej w stanie wykrztusić ani słowa. Byłam przerażona. Wiedziałam, że Dreak tak tego nie zostawi. Gdyby miał okazję zaczepiłby mnie już dziś. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie mogłam dopuścić do tego, by ktokolwiek się dowiedział. Nie mogłam dać się sprowokować czy zdenerwować. Nie mogłam pokazać, że znam Dreak’a Beards’a.
         Gdy w końcu dojechaliśmy, szybko udałam się do swojego pokoju i zakluczyłam drzwi. Wspomnienia wróciły. Sala sądowa, chłopak wołający pomoc, piętnastoletni Dreak Beards z Little Rock…Z oczu popłynęły mi łzy. Nie przestałam płakać nawet, gdy przytulił mnie Nathan. Nie chciał nic wiedzieć, nie dopytywał się, po prostu był…ze mną.



         -Dobra zaczynasz od G-dur.- poinformował mnie Nathan.
         -Wiem, geniuszu.-odparłam z uśmiechem.
         Moje palce zaczęły błądzić po gryfie Fendera wydobywając piękną, spokojną melodię, balladę. Nie znałam tekstu, więc nie śpiewałam. Tylko grałam, choć słowo „tylko” nie było tutaj odpowiednie. Czułam się niesamowicie, jakby coś ciężkiego nagle ze mnie uleciało. Byłam lekka, niezwykła. Skończyłam powoli i delikatnie, a w pokoju zapanowała cisza jakby przesiąknięta magią, jaką wytworzyła romantyczna ballada.
          Nathan siedział z zamkniętymi oczami. Bałam się, że zasnął, więc odchrząknęłam znacząco.
         -Cśśś- uciszył mnie.
         A więc nie zasnął. Minęło może jeszcze pół minuty, aż w końcu się odezwał:
         -Jesteś niesamowita.
         Nie wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć.
         -Wiedziałem, że brałaś udział w tym ogólnostanowym konkursie, widziałem statuetkę za pierwsze miejsce, ale…nie spodziewałem się…
         -W porządku.- powiedziałam widząc, że nie może dobrać odpowiednich słów.- Są lepsi.
         -Nie!- zaprzeczył stanowczo i wskazał na mnie palcem.- To ty jesteś jedną z najlepszych.- nagle wstał, a ja drgnęłam zaskoczona.- Wystąpisz na następnym koncercie.
         -Nie! Nie ma mowy!- krzyknęłam, a widząc, że jest zmieszany, dodałam- Ja mam lęk przed sceną.
         -To jakim cudem masz tą statuetkę?
         Spojrzałam na pozłacaną, wielką (choć mniejszą od normalnej) gitarę, na którą wskazywał. Widniał na niej napis: NAJLEPSZY GITARZYSTA KLASYCZNY STANU ARKANSAS 2006. Miałam wtedy dwanaście lat i byłam najmłodsza ze wszystkich uczestników. Inni zaczynali swoją przygodę z tymi zawodami, gdy mieli co najmniej szesnaście lat. Pamiętam, jak stanowczo oznajmiłam mojej mamie, że chcę brać udział w tych zawodach i mam zamiar je wygrać. Jaka ja byłam wtedy pewna siebie…ale to się zmieniło, niestety. Miałam wrażenie, że przez to, co wydarzyło się dwa lata później, zmieniłam się raz na zawsze, utraciłam moje najcenniejsze wartości.
         Pytanie Nathana zostawiłam bez słownej odpowiedzi. Pozostała jedynie cisza, a w niej odbijało się jakby echo słów mojego współlokatora. Przerwałam milczenie następnym utworem. Była to kompozycja  z trzeciej części „Władcy Pierścieni”, którą samodzielnie przerobiłam tak, by brzmiała równie pięknie na gitarze. Znów pozwoliłam sobie na wspomnienia. Utwór był jednym z trzech, które zagrałam na zawodach. Owacja na stojąco.
         Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyrzuciłam wszystkie myśli z mojej głowy, pozwalając muzyce się ponieść. Nie wiem, co czuli członkowie jury i inni, gdy słuchali tego utworu. Pamiętam tylko, że niektórzy mieli łzy w oczach, a już szczególnie moja mama. Ja natomiast czułam się, jakby nic poza muzyką nie istniało, jakby nie było dobra czy zła, a w domu nie czekał na mnie pijany ojciec. Muzyka daje wszystko i nic, to wiedziałam na pewno.
         Gdy skończyłam, nie czekałam na to, co chciał powiedzieć Nathan. Sama zabrałam głos.
         -Kiedyś byłam inna, bardziej pewna siebie. Ale to i tak nie zmienia tego, czym jest dla mnie muzyka…Ty też to czujesz, prawda? Gdy śpiewasz na koncercie…?- odpowiedział twierdząco kiwając głową..
         -Jest w tym tyle emocji, że chcę to przekazać innym. Gdy widzę jak na mnie patrzą, jak unoszą ręce, śpiewają ze mną, czuję…
         -Szczęście, wiem.- przerwałam mu, a on się uśmiechnął.- To znaczy, że dajesz z siebie wszystko, że nie robisz tego tylko dla zabawy. Widziałam cię na koncercie…teraz i rok temu. Choć się zmieniłeś od tamtego czasu, emocje, które przekazywałeś, były takie same. W tym, co robisz na scenie jesteś taki sam, niezmienny…jak ja, kiedy gram.
         Zastanawiał się chwilę nad moimi słowami, aż w końcu pokiwał głową i zrobił minę, jakby coś sobie właśnie uświadomił.
         -Byłaś na naszym pierwszym urodzinowym koncercie?- zapytał otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
         -No…tak.- odparłam zmieszana.
         -Znaliśmy się wtedy! –zarzucił mi.- Mogłaś napisać, że się wybierasz.
         -To była spontaniczna decyzja.-powiedziałam, próbując się nie śmiać na widok jego głupiej miny a’la obrażona prima balerina.- Poza tym, o północy już mnie nie było.
         Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy , ale Nathan najwyraźniej nad czymś się zastanawiał.
         -Pomogę ci.- powiedział stanowczo.
         -Jak?- zapytałam niemal szeptem.
         -Proszę cię, Katherine…- to mówiąc ukucnął przede mną i objął moje dłonie swoimi.- Na koncercie zagraj chociaż jeden utwór, nie musisz śpiewać. Jeśli się nie przełamiesz, to nie będę więcej nalegał. Dam ci spokój. To jak?
         -Zgoda- odpowiedziałam od razu, czym trochę go zaskoczyłam, ale się uśmiechnął. Chciałam już mieć go z głowy, to znaczy miałam już dość jego nalegania. Chociaż w duchu musiałam przyznać, że chciałam spróbować.
         -To będzie krótki koncert, od dziesiątej do północy, a ty zagrasz na samym końcu, punktualnie o północy.- mówiąc to patrzył się nie na mnie, ale w przestrzeń, ogarniała go co raz większa euforia, czego nie można było powiedzieć o mnie.
         -Którego to ma być?- zapytałam obojętnym tonem.
         -Dwudziestego piątego, teraz, we wrześniu. To znaczy ty wystąpisz już dwudziestego szóstego.- powiedział.- Tylko proszę, bądź trochę wcześniej.- dodał z aroganckim uśmieszkiem.
         Nie mogłam wykrztusić ani słowa, a Nathan zauważył moje zdumienie.
         -Co jest?- zapytał.
         -Nic, zupełnie nic.- odparłam starając się nie okazać jakichkolwiek emocji.
         Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że dwudziesty szósty wrzesień, to dzień moich urodzin.


Shane
       Znów to samo. Znów robiłem to samo. Znowu siedziałem na balkonie z gitarą, zeszytem i długopisem. Znowu byłem wrażliwy. Nie chciałem taki być, nie chciałem pisać kolejnej piosenki, ale tego potrzebowałem. Miałem przecież skupić się na sporcie, powinienem ćwiczyć, a nie zabawiać się w tekściarza. Cholera.
         Odłożyłem gitarę, ale nie wstałem. Zamiast tego pomyślałem o tamtej dziewczynie z koncertu, o jej dużych, hipnotyzujących oczach, o jej długich, brązowych włosach…takie same miała Katherine. Przyłapywałem się na tym, że często myślałem o tej dziewczynie. Cholera, znowu.
         Niemal biegiem ruszyłem na dół…byleby tylko coś robić. Przed samym skokiem do basenu ściągnąłem koszulkę, a już po chwili byłem pod wodą. Początek września w Little Rock, niczym nie różnił się od środka lata. Było upalnie. Pływanie było więc dobrym rozwiązaniem. Dodatkowym plusem było to, że przynajmniej trenowałem.
         Ćwiczenia przerwał mi Nathan.
         -Shane!- zawołał i uniósł dłoń w geście powitania.
         Wyszedłem z basenu i od razu pomyślałem o Katherine. Czy tak będzie zawsze, gdy zobaczę Nathana? Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się to śmieszne. Podałem dłoń przyjacielowi i od razu poszedłem do kuchni po piwo. Ku mojemu zdziwieniu, gdy podałem mu butelkę, ten pokiwał przecząco głową. Od razu wyjaśnił.
         -Właściwie, to przyszedłem do twoich rodziców.- powiedział.
         Zdziwiłem się.
         -Po co?- zapytałem.
         -Ojciec kazał mi coś dać.
         -Aaa…tata jest w gabinecie.
         -Właściwie to bardziej chodzi mi o twoją mamę.
         -Tobie czy twojemu ojcu?- zakpiłem.
         -Oczywiście, że mojemu ojcu.- odpowiedział zmieszany, ale już po chwili się uśmiechnął..
         -Mama jest w ogrodzie.-powiedziałem dając mu do zrozumienia, że zachowuje się podejrzanie.
         -Dzięki, stary. A potem gdzie mam przyjść?
         -Będę na moim balkonie.
         Kiwnął głową i odszedł, a ja poszedłem na balkon i znowu dałem się ponieść muzyce. Nathan przyszedł jakieś pół godziny później. Nie przestając grać, zapytałem:
         -Chyba nie kręcisz z moją mamą?- w odpowiedzi otrzymałem prychnięcie.- Jak coś, daj znać, poszukam nowego kumpla.
         -To była naprawdę ważna sprawa.
         -Dobra, nie tłumacz się. Weź sobie.- mówiąc to wskazałem głową na piwo.- A tak w ogóle to mam coś.
         -Taa? Nowy kawałek?
         Podałem mu kartkę z dopiero co napisana piosenką.
         -„Dangerous game”.- przeczytał na głos. Uśmiechnął się czytając tekst.- Zagrasz?
         W odpowiedzi zacząłem grać nową piosenkę, która wkrótce miała stać się kolejnym hitem „Break Band”.
         -Świetne.- skomentował Nathan.- Stary, zarobiłbyś na tym sporo kasy, gdybyś tylko pozwolił mi…
         -Nie- przerwałem stanowczo.- Nikt nie może się dowiedzieć, że piszę.
         Mój przyjaciel, jak zwykle, gdy przeprowadzaliśmy tego typu rozmowę, spojrzał w bok podirytowany i westchnął. Specjalnie się tym nie przejąłem.
         -Cholera, Shane! Ty tego nie widzisz?  Niedawno wróciłeś, a już napisałeś cztery kawałki!
         -I co z tego?- zapytałem nadal majstrując przy gitarze. Zrobił zrezygnowaną minę.
         -Ok., jak chcesz.- powiedział w końcu i znów spojrzał na tekst.- Muszę to pokazać Katherine.- zamurowało mnie.
         -Powiedziałeś jej?!- wykrzyczałem.
         -Nie! Przysięgam, nie! Pokazałem jej tylko tekst no i ona zapytała, czy napisałem to sam…
         -Jaki tekst jej pokazałeś?
         -„I still remember”.
         -Cholera. I co?
         -Jak to?
         -No co powiedziała?
         -Aaa…no spojrzała na tekst i się spytała czy napisałem to sam, no to powiedziałem, że nie, a ona się pyta kto, to powiedziałem, że nasz tekściarz, a ona powiedziała, że to jest genialne i że jest w tym tyle uczucia i takie tam, blablabla, babskie gadanie no i zaczęła to grać…
         -Zagrała to?
         -I to jeszcze jak!
         Nie wiem dlaczego, ale spodobało mi się to co usłyszałem. Wmawiałem sobie, że to pewnie dlatego, że ktoś mnie docenił…to była bzdura. Byłem zadowolony, bo  to akurat Katherine spodobała się moja piosenka. I znienawidziłem się za to, że było mi z tego powodu dobrze.
         -A propo’s Katherine…chyba musimy pogadać.- powiedział powoli Nathan.
         -Musimy?- zapytałem zdziwiony.
         -Wiem, że ona jest niezła i w ogóle, ale nie chcę żebyś ją skrzywdził.
         -Nie jest w moim typie.- powiedziałem spuszczając wzrok z powrotem na gitarę.
         -Powiedzmy, że ci wierzę. Ale powiedz mi proszę…tylko się nie złość…Co między wami zaszło?
          - Hę?- zapytałem głupio.
         Był zirytowany.
         -Po imprezie cię unikała, a na koncercie jakoś się dogadywaliście, a potem usłyszała tą naszą rozmowę w samochodzie…
         -Słyszała?
         -Noo.
         -Cholera.
         -Powiedziała mi to wczoraj.
         - I to dlatego nie wychodziła z pokoju?- zakpiłem.
         -Musisz ją zrozumieć, myślała, że ją wykorzystałeś.
         -Gadasz jak baba, Nate. Chcesz wiedzieć co się stało? Dobra. Na imprezie Jefferson zaciągnęła mnie do pokoju, który teraz jest pokojem Katherine, ale skąd miałem o tym wiedzieć? Przecież nic mi nie powiedziałeś. Chciała mi obciągać, choć ja tego nie chciałem i Katherine się obudziła, no i nas zobaczyła. Na koncercie: masz rację, dogadywaliśmy się, ale potem zrobiło się jej niedobrze, bo jakiś koleś się na nią zrzygał, no to ją zaprowadziłem do gabinetu, no i tylko rozmawialiśmy, a potem usłyszała naszą rozmowę w samochodzie i pewnie sobie pomyślała, że chciałem ją przelecieć. Zadowolony jesteś?
         Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja pomyślałem, że niepotrzebnie tak dużo mu powiedziałem. Ale w końcu to był mój najlepszy przyjaciel, a popieprzone prawo najlepszych przyjaciół mówi, że Nathan powinien to wiedzieć.
         -Niezupełnie. Jeszcze jednej rzeczy mi nie powiedziałeś.
         -Powiedziałem ci wszystko!- krzyknąłem.
         -A co się dzisiaj stało?
         Zrobiłem głupią minę.
         -Katherine wybiegła ze szkoły, całą drogę nic nie mówiła, zamknęła się w swoim pokoju i nie wiedziałbym, że płacze, gdybym nie wszedł przez łazienkę. Napisałeś, że macie razem angielski, więc pomyślałem…
         -Że to przeze mnie?- dokończyłem za niego.
         Byłem wściekły, bo wiedziałem, że wszystkiemu winien jest Berads. Jeszcze nie wiedziałem dlaczego, ale na pewno on i Kaherine się znali, i zapewne nie była to dobra znajomość.
         -A więc to nie przez ciebie?
         -Nie, a nawet wiem przez kogo. Beards.
         -Co? Zaczepiał ją?
         -Nie…oni już się znają, ale Katherine raczej nie chce mieć z nim nic wspólnego.
         -Pogadam z nią.
         Nathan natychmiast ruszył do wyjścia, ale zatrzymałem go.
         -Nie wydaje ci się, że ona coś jeszcze ukrywa?- zapytałem.
         -Niby co?
         -Nie wiem, tak spytałem.- powiedziałem wzruszając przy tym ramionami i powracając do majsterkowania przy gitarze, ale Nathan jeszcze nie odszedł.
         -Jeszcze jedno, tylko nie miej mi tego za złe.
         -Tak?- spytałem rzeczowym tonem.
         -Przysięgnij mi, że jej nie skrzywdzisz.
         -Ogłupiałeś?- odłożyłem gitarę.- Powiedziałem, że ona mnie nie interesuje.
         -Ale obiecaj, Shane…co ci szkodzi?
         Zastanawiałem się może z pięć sekund. Rzeczywiście, co mi szkodzi?
         -No dobra, przysięgam.
         Uścisnęliśmy sobie dłonie. Nathan z zadowoleniem wypisanym na twarzy wyszedł, a ja jeszcze długo myślałem o tej całej idiotycznej sytuacji.



Katherine

         Przez całą drogę do szkoły starałam się, aby Nathan niczego nie zauważył. Jej, byłam naprawdę co raz lepszą aktorką. Wyszłam z samochodu z uśmiechem i uścisnęłam mojego współlokatora na pożegnanie, po czym natychmiast ruszyłam do swojej szafki. Do lekcji zostało dziesięć minut, ale ja chciałam jak najszybciej znaleźć się w klasie albo najlepiej w domu. Plan był następujący: szybko wyjmuję książki z szafki, idę do sali i staram się przetrwać jakoś ten dzień. Wszystko to z powodu Dreak’a Beards’a, który niestety mój plan pokrzyżował.
         -Katherine, coś długo się nie widzieliśmy.- powiedział lekko zachrypniętym głosem.
         Podobno to było seksowne. W przypadku Dreak’a raczej przerażające.
Byłam jeszcze bardziej przestraszona, kiedy się odwróciłam, a on oparł się obiema rękami na mojej szafce, uniemożliwiając mi ucieczkę.
         -Zmieniłaś się.- kontynuował.- Ale poznałem cię. Kto wie, może gdybyś nie spoglądała na mnie z takim strachem, nigdy nie dowiedziałbym się, że to naprawdę ty. Ale ty nie umiesz kłamać, bez mojej pomocy nie dałabyś rady. Pamiętasz?
         Moje ciało zaczęło drżeć, gdy przypomniałam sobie, co się zdarzyło. Zaczęłam szybciej oddychać, a on się uśmiechnął. Zdenerwowało mnie to.
         -Czego chcesz?- zapytałam przez zaciśnięte zęby.
         -Spłaty długu.- wymruczał mi do ucha.
         -Jakiego długu?- zapytałam znów szeptem.
         -Tego, który u mnie zaciągnęłaś, Katherine.- gdy mówił, jego usta dotykały mojego ucha.- Czyżbyś zapomniała? Widziałem, jak zabawia się tobą twój ojciec, widziałem, że cię gwałcił. Nie kazałaś mi nikomu mówić i teraz wszyscy sobie myślą, że tylko cię bił i obmacywał, co? Wiem, że jeszcze nikomu o tym nie powiedziałaś. Prosiłaś mnie, żebym nie mówił. I skłamałem, skłamałem przed sądem, Katherine. A teraz żądam spłaty długu.
         Do oczu napłynęły mi łzy, zaschło w ustach. Przez te cztery lata wmawiałam sobie, że ojciec mnie nie zgwałcił, chociaż wiedziałam, że to zrobił. Po prostu tak było lepiej. Oszukiwałam samą siebie, ale przez to lepiej się czułam. Jak mogłabym komukolwiek powiedzieć, że gwałcił mnie własny ojciec?
         -To jak, mówimy wszystkim, że nasza Kath nie jest już dziewicą?
            Nie panowałam już nad łzami.
         -Czego chcesz?- zapytałam ponownie roztrzęsionym głosem.
         -Dzisiaj, o czwartej, w Little Brock. Przyjdź, bo inaczej…
         Nie dokończył zdania, bo ktoś go ode mnie odepchnął. Dreak upadł na podłogę, a ja zobaczyłam twarz wybawcy.
         -Nic ci nie jest?- zapytał Shane.
         Patrzyłam tylko na niego szeroko otwartymi oczami i już chciałam zaprzeczyć, ale zobaczyłam, że Dreak się podnosi. Był wściekły.
         -Co się tu dzieje?!- krzyknął dyrektor Collins, zmierzając w naszą stronę.
         Cieszyłam się, że przyszedł, bo sama raczej nie dałabym rady zapobiec sytuacji, która niewątpliwie miałaby miejsce. Chłopacy spoglądali na siebie z wściekłością, a pan Collins patrzył raz na jednego, a raz na drugiego.
         -Potknąłem się.- powiedział Dreak.
         Dyrektor nie próbował nawet dociekać. Zmierzył nas tylko złowrogim spojrzeniem i odszedł.
         -Pożałujesz.- odezwał się Berads.
         -Spierdalaj.- odgryzł się Shane.
         O dziwo, posłuchał go. Odszedł potrącając po drodze jakiegoś niskiego chłopaka. Próbowałam się uspokoić, zamknęłam szafkę. Myślałam, że Shane od razu odejdzie, ale on cały czas wpatrywał się we mnie z niepokojem.
         -Zrobił ci coś?- zapytał.
         -Nie- zaprzeczyłam szybko.- Wszystko w porządku.
         -Aha i to dlatego masz łzy w oczach.
         -Coś wpadło mi do oka.
         -Nie umiesz kłamać, Katherine.- powiedział i dodał z uśmiechem.- A poza tym, jesteś trochę zasmarkana.
         Szybko wyciągnęłam paczkę chusteczek higienicznych i wytarłam nos. Nie martwiłam się o to, czy rozmazał mi się tusz. Nie w tamtej chwili, a poza tym, zawsze kupowałam wodoodporny.
         -Mogę cię odprowadzić?- zapytał. Trochę się zdziwiłam.
         -Jasne.- odparłam.
         Bałam się, że zapanuje niezręczna cisza, ale na szczęście Shane się odezwał. Albo raczej na nieszczęście.
         -Już wiem, że słyszałaś naszą rozmowę w samochodzie i chciałbym, żebyś wiedziała…
         -Nie musisz nic mi tłumaczyć, Shane.- przerwałam mu.
         Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd.  Dziś miał na sobie szarą koszulkę i ciemne jeansy. Jakiś inny chłopak wyglądałby zapewne jak niechluj, ale nie Shane. On wyglądał w tym…pociągająco. Zaraz zganiłam się za tą myśl. Nie mogę myśleć o nim w ten sposób. Nie będę jednym z jego trofeów.
         -Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie chcę cię wykorzystać ani nic takiego.- powiedział, a po chwili dodał z łobuzerskim uśmieszkiem.- No chyba, że sama poprosisz.
         Prychnęłam i natychmiast przyspieszyłam kroku, zostawiając go w tyle.
         -Hej, ja tylko żartowałem!- zawołał.
         Dogonił mnie bez problemu, ale ja już wchodziłam do klasy.
         -Żegnaj, Shane.- powiedziałam.
         Tak naprawdę, chciałam, żeby między nami było dobrze, ale bałam się. Bałam się, że w końcu ulegnę mu jak ta dziewczyna w sypialni. Shane Redson był potworem. Seksownym, to prawda. Ale potworem. I nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.











***
O ja...dodałam ten rozdział już wczoraj (czyli w sobotę), ale komputer mi padł i nie zdążyłam poinformować wszystkich, ani napisać coś o nim. No więc jak widzicie Dreak to ten chłopak, który w prologu wszedł do pokoju Kath i zobaczył....sami wiecie. A co do relacji Shane'a i Katherine: chciałam, żeby już mu wybaczyła, ale to kłóci się z moimi dalszymi planami^^ Więc wyszła trochę na obrażalską;)
No to do następnego tygodnia, kocham was!!!:*