Rozdziały

Obserwatorzy

niedziela, 27 stycznia 2013


Rozdział czternasty

Shane
            Nawet nie zauważyłem, że jesień zaczęła się już na dobre. Wszędzie było pełno liści, które w blasku porannego słońca zdawały się być jeszcze bardziej niezwykłe, a ich barwy stawały się żywsze. Od razu pomyślałem o jej długich włosach w kolorze głębokiego brązu, o tym, że jeszcze niedawno ich dotykałem, że czułem ich świeży zapach.
            Nie widziałem się z Katherine jeden dzień. Jeden, najdłuższy w moim życiu dzień. Co prawda mógłbym iść do kościoła, co ona zwykła robić w każdą niedzielę . Problem w tym, że nie wiedziałem, o który chodzi. W Little Rock było ich sporo. Poza tym ledwo przekroczyłbym próg, a pastor już by mnie stamtąd wygonił, wyzywając od diabłów, szatanów czy innych takich…
            Prawda była taka, że naprawdę ją kochałem. Ja, Shane Redson, zakochałem się. Już niczym tego nie tłumaczyłem, nie mogłem. Niestety nawet gdybym chciał, nie mógłbym się z tym obnosić. Powód miał imię i nazwisko: Dreak Beards. Szczerze mówiąc nie do końca rozumiałem Kath. Przecież Dreak mógłby rozpowiedzieć, że została zgwałcona. Nikt by jej nie ubliżał z tego powodu. Ale może trzeba być po prostu kobietą, żeby to zrozumieć? W każdym razie dziewczyna nie chciała, by to wyszło na jaw, a skoro ona nie chciała, to i ja nie chciałem. Nie mogłem jej tego utrudniać, choć nie raz kusiło mnie, aby ją poprosić, żeby zerwała z Beards’em. Tak, byłem strasznym egoistą.
            Nagle zobaczyłem w oddali upragniony widok: czarnego jaguara Nathana. To nic, że nie mogłem publicznie okazywać swoich uczuć Katherine. Chciałem się z nią chociaż przywitać. Rozejrzałem się wokoło: Beards’a ani śladu. Zwróciłem wzrok z powrotem na auto, które było już na parkingu. Niestety dziewczyny nie było w środku.
            -Jak tam?- zapytał Nathan wychodząc z samochodu. Przywitaliśmy się tradycyjnie.
            -Gdzie Kath? Jedzie dziś autobusem?- zapytałem od razu. Nathan westchnął.
            -No właśnie stary. Musimy pogadać.- powiedział ciężko.
            -A co się stało?
            -Nic, chyba…
            Naprawdę lubiłem Nate’a, ale czasami doprowadzał mnie do szału. W dodatku teraz chodziło o dziewczynę, którą kochałem. Nie mógł przejść od razu do rzeczy?
            -Co jest?- zapytałem zniecierpliwiony.
            Widać było, że mój przyjaciel się waha, ale klamka zapadła. Jak już zaczął, niech skończy.
            -No…ehm…czy ty, czy wy…?
            -Nie.- odpowiedziałem stanowczo.
            -A…zrobiłeś jej coś czy…?
            -Ale w sensie?
            -No wiesz…
            -Nie, nie wiem. Nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz. Nie spałem z Katherine, nic jej nie zrobiłem, ale powiedz do cholery o co ci chodzi?!
            Nathan wyglądał na zaskoczonego. Może to dlatego, że jeszcze nigdy aż tak się na niego nie uniosłem?
            -Mi o nic, ale jej chyba… coś nie pasuje.
            -Jak to?- zdziwiłem się.
            -No wiesz, niby jest jej niedobrze i dlatego nie chciała iść do szkoły, ale ja widzę, że coś jest nie tak. W ogóle nie chce ze mną gadać, więc myślałem, że może ty…
            -Nie. Ale jak będzie chciała, to pewnie ci powie.

             Byłem już myślami daleko stąd, w pokoju Katherine. Zastanawiałem się, co teraz robi i jaki jest prawdziwy powód jej nieobecności. Może rzeczywiście jest chora? A może to przez tego skretyniałego Beards’a. No chyba, że przeze mnie, co już w ogóle wydawało mi się absurdalne. Nagle uświadomiłem sobie, że powiedziałem Nathanowi coś, czego nie powinienem.
            -Powie mi…-mruknął podirytowany, a już po chwili zmarszczył czoło i dodał- Ale o czym?
            -Cholera.-wyrwało mi się.
            -Tobie powiedziała?!- oburzył się.- Przecież ja jestem prawie jej bratem, a ty jesteś tylko…no…
            Długo szukał odpowiedniego wyrazu, ale długo nie mógł żadnego znaleźć.. Sam miałem z tym problem. Nathan doskonale wiedział, że coś dzieje się między mną a Katherine. Nie byliśmy parą, ale zwykłymi znajomymi też nie.
            -Przyjacielem.- powiedziałem w końcu.
            -Przyjacielem?- zapytał uśmiechając się znacząco.
            -Tak.
            -Dobra.- ciągnął dalej rozkładając ręce w geście rezygnacji.- Nie musicie mi nic mówić. Tylko uważajcie, jak się zamknę w sobie.
            -To ci nie grozi, Nate.- zaśmiałem się, po czym dodałem po cichu.- Niestety.
            I tak usłyszał.

*
            A więc Kath była chora? Niee, jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Z resztą Nathan sam dał mi do zrozumienia, że to raczej nie jest prawdziwy powód. Więc co jej było?
            -…więc co trzeba zastosować w tym przypadku, panie Redson?
            Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Hale’a. No tak, byłem na matematyce.
            -Muszę wyjść.- powiedziałem stanowczo.
            -A gdzież panu się tak „śpieszy”?- zapytał szyderczo.
            -Do toalety.- odparłem kłamiąc mu w żywe oczy.
            -Tak, bo ci uwierzę, Redson.- prychnął.
            Nie miałem najmniejszej ochoty na kłótnie z nim, co było dziwne. Jednak w tamtej chwili myślałem tylko o Katherine i chciałem jak najszybciej opuścić salę lekcyjną. Już dawno temu obiecałem sobie, że nie będę dalej go prowokował, że nie dam mu satysfakcji. Musiałem zrobić wyjątek.
            -Tak, ma pan rację, muszę iść na fajkę.
            Powiedziałem to maksymalnie zrezygnowanym tonem. Hale wyglądał na zdezorientowanego. W końcu zwykle przekomarzałem się z nim, a teraz tak szybko się poddaję? Postanowiłem nie czekać na to, co mi odpowie. Wstałem, zabrałem plecak i skierowałem się w stronę drzwi.
            -Panie Redson, w tej chwili do dyrektora!- zagrzmiał Hale.
            Nie musiałem się nawet odwracać. Z jego tonu wywnioskowałem, że już dawno poczerwieniał ze złości. Pomyślałem sobie nawet, że może wreszcie dam mu spokój, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać i odpowiedziałem szybko nawiązując do osoby dyrektora:
            -Zwykle jaramy w tym samym miejscu.
            Następnej odpowiedzi szanownego profesora nie usłyszałem.  Oczywiście nie wyszedłem z lekcji po to, aby się naćpać, jak wszyscy myśleli. Chciałem tylko zadzwonić. Do niej. Wyjąłem telefon i wybrałem numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci…
            -Tak?- odezwała się cicho, miała chrypę. Natychmiast odchrząknęła. W jej głosie było coś nie tak. Niepewność? Strach? 
            -Katherine?- zapytałem głupio.
            -Shane? Przecież masz jeszcze lekcje!- oczami wyobraźni zobaczyłem jej minę i uśmiechnąłem się mimowolnie.
            -Hale pozwolił mi wyjść.- skłamałem.
            -Myślałam, że on cię nie lubi.
            Jej głos brzmiał tak niewinnie…Miałem wrażenie, że rozmawiam z małą, przestraszoną dziewczynką i za wszelką cenę chciałem ją w tamtym momencie jakoś rozbawić.
            -No co ty, przecież wszyscy mnie lubią! Powinnaś coś o tym wiedzieć.
            Byłem niemal pewien, że się uśmiecha.
            -Tak, wiem.-powiedziała pewniej.- Ale nie zrywaj się więcej z lekcji.
            -Mniejsza z tym.- odparłem wymijająco.- A teraz mi powiedz.
            -Ale co?
            Wywróciłem oczami, ale oczywiście ona nie mogła tego zobaczyć.
            -Katherine…-zacząłem.
            -Wszystko w porządku.- powiedziała szybko przerywając mi.
            -No dobra…a teraz wersja prawdziwa.
            -Naprawdę wszystko jest ok.- nawet przez telefon była złą aktorką.
            -I dlatego tak ci się głos łamie?
            -Nie łamie się.- zaprzeczyła.
            -A mam przyjechać i to sprawdzić?
            -Nie!- krzyknęła, a ja natychmiast odsunąłem telefon od ucha. Po chwili dodała spokojniej.- Nie musisz, Shane, naprawdę.- brzmiało to niemal jak prośba.
            -Czyli jednak coś jest na rzeczy.- stwierdziłem.- Będę o czwartej.
            -Nie!- krzyknęła znowu.- Wtedy Dreak będzie u mnie.
            Zacisnąłem pięści ze złości. Wiedziałem, że Katherine go nienawidzi, ale myśl, że spędza z nim czas, że z nim jest…
            -Piąta?- zapytałem przez zaciśnięte zęby. Nie ważne co by mi odpowiedziała. I tak bym przyjechał.
            -Ok.- odparła ledwo dosłyszalnie.
            -No to…do zobaczenia.
            -Do zobaczenia.
            Mimo, że już zakończyliśmy nie chciałem się rozłączać. Wsłuchiwałem się w jej miarowy oddech, co znaczyło, że ona również jeszcze się nie rozłączyła. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że jest przy mnie. Nie miałem pojęcia, ile czasu to trwało. Nawet gdyby zadzwonił dzwonek, pewnie bym się nie rozłączył.
            -Shane?- zapytała cicho.
            -Tak?- prawie wykrzyknąłem.
            -Dziękuje.
            Poczułem, że w tym jednym słowie, jest zawarte więcej emocji niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Jedno głupie słowo, tyle znaczące.
            -Nie masz za co, Kath.- powiedziałem i poczułem, że muszę jej powiedzieć coś jeszcze. Dwa słowa pasowały mi tutaj idealnie i miałem gdzieś, że jest jeszcze za wcześnie, ale nie chciałem zrobić tego w taki sposób, nie przez telefon.- Zależy mi na tobie.- powiedziałem w końcu.
            -Mi na tobie też.- powiedziała po chwili.
            Rozłączyła się, ale jej wyznanie jeszcze długo krążyło w moich myślach. Byłem ciekawy, czy ona też tak to odebrała, czy myślała tylko o tym. Kilka słów, które tyle zmieniają, które tyle wnoszą. No bo kto by pomyślał, że Shane Redson wraca na matematykę z własnej woli, z najgorszym, najbardziej irytującym nauczycielem świata, który w dodatku go nienawidzi. Z uśmiechem wszedłem do klasy patrząc na te wszystkie zdziwione twarze w tym jedną, po prostu rozbrajającą.


Katherine

-On cię szuka…
-Zgadza się.
-Ale nie wie gdzie jesteś.
-Wątpię, ten cały Terry znalazł mnie bez problemu.
            A skoro Terry znalazł mnie bez problemu to i mój ojciec może.- dopowiedziałam w myślach. Odkąd dowiedziałam się, że mój ojciec znów jest na wolności praktycznie nie wychodziłam ze swojego pokoju. Nawet nie można było tego nazwać strachem. To była obsesja. Bałam się nawet patrzeć w okno, tego, że siedzi gdzieś w krzakach. Za każdym razem, gdy ktoś krzyknął, zaczynałam dygotać, choć zwykle byli to bawiący się Adrew i Jason. Nigdy tak się nie bałam. Każdy krok, każdy dźwięk…wszystko mnie przerażało. Wiedziałam, że moja mama się dowie, to była tylko kwestia czasu. Może i zachowa więcej zdrowego rozsądku niż ja, ale też będzie podenerwowana i zmartwiona. Chciałam jej tego oszczędzić na jakiś czas. Była szczęśliwa z Bradem.
            -Nie dopuszczę go do ciebie.- powiedział stanowczo Dreak.
            Naprawdę czasem, a raczej często zachowywał się jak świnia, ale w tej chwili był po prostu przyjacielem, a takich chwil było niewiele. Tylko jemu mogłam powiedzieć całą prawdę, tylko jemu mogłam całkowicie się zwierzyć.
            -Prędzej czy później…-zaczęłam, ale mi przerwał.
            -Po moim trupie.
            Pozwoliłam mu przytulić się do siebie, nie odpychałam go. Czułam się przy nim bezpiecznie, w końcu dwa razy uratował mi życie.
            -Katherine, jest coś o czym chciałbym ci powiedzieć.- powiedział nagle
            -Tak?- zapytałam zaciekawiona i miałam nadzieję, że nie miał zamiaru powiedzieć tego, o co go podejrzewałam.
            -Pamiętasz, jak cię wtedy pocałowałem?- zapytał niepewnie. A jednak.
            Byłam zakłopotana. Po raz pierwszy widziałam Drake’a takiego. Takiego, czyli zupełnie innego. Wyglądał jak jakiś mały bezbronny chłopiec. Spoglądał na mnie nieśmiało, wiercił się niespokojnie wyczekując mojej odpowiedzi. Miałam ochotę znów go przytulić. Niestety wiedziałam, jakie będą skutki tej rozmowy.
            -Tak, pamiętam. Nie martw się, wiem dlaczego to zrobiłeś. Chciałeś mi dodać otuchy i w ogóle…- powiedziałam próbując ukazać to w innym świetle. Nie chciałam, żeby ten pocałunek oznaczał coś innego.
            -Nie, Katherine.- powiedział pewnie, po czym przełknął ślinę.- Zrobiłem to…zrobiłem to, bo ja…ja…Kocham cię, Katherine.
            Zrobiło mi się dziwnie gorąco, ale nie było to przyjemne. Wiedziałam co będę musiała mu odpowiedzieć i zdawałam sobie sprawę, że on oczekuje czegoś innego.
            -Dreak, ty…mówisz serio?- spytałam zakłopotana. Miałam nadzieję, że tylko się zgrywa.
            -Tak.- odparł krótko.
            -Dreak, ja…niestety…ja nie czuję tego samego.- powiedziałam roztrzęsiona.
            -Może jednak. Daj mi szansę Katherine, proszę.- wyszeptał błagalnie.
            Patrzyłam prosto w jego iskrzące się oczy. Dreak był na swój sposób atrakcyjny. Nie chodziło mi nawet o to, że był kompletną świnią. Zabolało mnie to, że gdyby nie moja „metamorfoza” pewnie nawet nie przyczepiłby się do mnie w szkole. Wtedy, po tym całym zajściu z moim ojcem, prawie wcale na mnie nie patrzył, a jeśli już to z czystą niechęcią. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli rzeczywiście coś do mnie czuje, to tylko dlatego, że mu się spodobałam, że byłam dla niego atrakcyjna. Może gdyby nie ten fakt no i gdyby nie Shane…
            Dreak widział po mojej minie, że na pewno nie dam mu szansy i żeby to zmienić pochylił się nade mną i w tej właśnie chwili, w drzwiach stanął Shane. Jak zwykle na jego widok serce zabiło mi mocniej, choć teraz z nieco innego powodu. Już się bałam, że rzuci się na Beards’a, ale zrobił coś innego, coś, co bardzo mnie zabolało. Popatrzył w moje oczy ze smutkiem i odszedł nic nawet nie mówiąc. Na początku myślałam, że wybuchnę płaczem albo że za nim pobiegnę, ale zobaczyłam triumfujący uśmiech Dreak’a  i smutek ustąpił miejsce wściekłości.
            -Odsuń się!- wrzasnęłam na niego zrywając się z łóżka.
            -Ja tylko…-zaczął zaskoczony.
            -Powiedziałam, że nie! Nic do ciebie nie czuję!
            Nagle jego twarz zupełnie się zmieniła. Zamknął usta, cały poczerwieniał ze złości. Wstał sztywno i wycedził przez zaciśnięte zęby:
            -A więc wolisz takich bogatych gnojków jak Redson?
            -Shane jest zupełnie inny!- wykrzyknęłam nie mogąc opanować wściekłości.
            -Tak, oczywiście skarbie. Szkoda tylko, że nie możecie być razem. W końcu nasza umowa nadal obowiązuje!
            I wyszedł szybko z mojego pokoju, a ja nawet nie zdążyłam zaprotestować. Do oczu cisnęły mi się łzy. W końcu uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem zła na niego czy Shane’a, ale na siebie. Jak mogłam tak bardzo ich zranić?



Kilka dni później…

            Shane nadal się do mnie nie odzywał. Czasem przyłapywałam go na ukradkowych spojrzeniach. Nie wydawał się zły, ale był kompletnie obojętny w stosunku do mnie. Rozumiałam go. Najpierw powiedziałam, że mu na mnie zależy, a potem widział jak niemal pocałowałam się z Dreakiem, choć tak czy siak bym tego nie zrobiła. Słyszałam, że jutro urządza imprezę u siebie w domu pod pretekstem świętowania wygranego meczu. Wiedziałam jednak, że robi tą imprezę tylko i ze względu na mnie. Po pierwsze: mecz miał być dzisiaj, w piątek, a on urządzał imprezę w sobotę. Po drugie: skąd miał pewność, że wygrają? W każdą sobotę przychodziłam zająć się jego bratem. Jeśli Shane urządzi wtedy imprezę, Tymothy nie będzie mógł zasnąć co oznaczało, że będę musiała zostać tam dłużej. Nie miałam pojęcia czy Shane chciał mi zrobić na złość, czy po prostu chciał ze mną porozmawiać po imprezie…W końcu w szkole nie mogliśmy tego zrobić. Dreak był jeszcze gorszy niż na początku. Gwałtownie przyciągał mnie do siebie, całował mnie na oczach wszystkich, mało tego musiałam udawać, że mi się to podoba! Znów był szantażystą
            Na mecz poszłam z Nathanem i Aly. Myślałam, że cały czas będzie panowała między nami niezręczna cisza, w końcu Aly wstydziła się Nate’a, a on z kolei nie wiedział, jak się przy niej zachowywać. Już chciałam mu szepnąć na ucho, żeby na trybunach usiadł obok niej, ale okazało się, że nie muszę go o to prosić. Wkrótce zaczęli rozmawiać i choć na początku była trochę oschła i małomówna, wkrótce mój starszy brat przekonał ją do siebie. Choć kompletnie bym się tego nie spodziewała Nathan Adams okazał się w tym momencie najdojrzalszym facetem w moim otoczeniu.
            Starałam się skupić na meczu, a ściślej mówiąc na Shanie. Patrzyłam na każdy jego ruch i nie przeszkadzało mi, że miał na głowie kask. Po chwili Dreak musiał zejść z boiska, bo kilka razy kogoś sfaulował, a potem nawrzeszczał na sędziego. W dodatku, gdy był jeszcze na boisku toczył nieustanną walkę, ale nie z przeciwną drużyną, tylko z Shane’em. Choć powinni współpracować (w końcu byli w tym samym teamie) ciągle sobie przeszkadzali. Odkąd Beards zszedł z boiska nasi zaczęli nadrabiać punkty.
            Oczywiście drużyna naszej szkoły wygrała mecz, ale nie cieszyłam się z tego tak jakbym chciała. Nie było tak, jak w tych wszystkich głupich komediach romantycznych. Mój ukochany nie podszedł do mnie i nie pocałował mnie czule. Mało tego, minął mnie bez słowa. Choć ja wpatrywałam się w niego uporczywie cały czas, on nie zrobił tego ani razu. A potem? Ahh…a potem był Dreak.

*


            Zaskoczył mnie. Naprawdę mnie zaskoczył. Wychodząc z pokoju, jeszcze raz spojrzałam na łóżko. Była dopiero dziesiąta, a Tymothy naprawdę spał! Zastanawiałam się nawet, czy nie udaje…W końcu dałam za wygraną i zeszłam na dół, gdzie wciąż panowała dzika impreza. Oczywiście ludzi było sporo, może nawet połowa szkoły. Wzrokiem szukałam Nathana. Znalazłam go na parkiecie razem z Aly. Widać było, że świetnie się razem bawią. Choć niektórzy rzucali w stronę mojej przyjaciółki nieprzyjemne i złośliwe spojrzenia, była zbyt zajęta, by to zauważyć. Naprawdę życzyłam im szczęścia, ale chciałam jak najszybciej się stamtąd wydostać. Zrezygnowana oparłam się o jeden ze stołów i miałam zamiar poczekać, aż skończą tańczyć. Nagle zobaczyłam Shane’a zmierzającego w moją stronę.
            -Chcesz zatańczyć?- zapytał bez ogródek.
            Nie dałam rady ukryć swojego zdziwienia.
            -Nie jesteś zły?- zapytałam.
            -Byłem, naprawdę.- odparł szczerze.- Kiedy zobaczyłem ciebie i Dreak’a pomyślałem, że naprawdę chcesz z nim być. Potem widziałem was razem w szkole i uświadomiłem sobie, że to niemożliwe.
            Kamień spadł mi z serca. Uśmiechnęłam się i zaczęłam cieszyć się jego bliskością. Jednak nie wszystko było dla mnie jasne.
            -Dlaczego się do mnie nie odzywałeś?
            -Ja…trochę bałem się, że jesteś wkurzona i…no wiesz, on zawsze był z tobą i…
            Pewnie tłumaczył by mi się dalej, ale przerwałam, dając mu całusa w policzek. Nagle coś sobie uświadomiłam i zaczęłam się nerwowo rozglądać. Shane odgadł moje myśli.
            -Spokojnie, nie ma go tutaj.-powiedział z uśmiechem.- To jak, tańczymy?
            -Ja…
            I właśnie w tym momencie z głośników popłynęły pierwsze dźwięki Moves like Jagger. Shane uśmiechnął się łobuzersko i przycisnął mnie lekko do stołu całkowicie do mnie przylegając. Poczułam, jak rusza się w takt piosenki. Potem pochylił się nade mną i mówiąc dotykał wargami mojego ucha. Moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz, a na ciele pojawiła się gęsia skórka.
            -Ruszam się o wiele lepiej niż Jagger.- powiedział.
            Zaśmiałam się, a on natychmiast oderwał się ode mnie i pociągnął na parkiet nie przestając tańczyć. Gdy byliśmy już na parkiecie znów wtuliliśmy się w siebie. Shane położył swoje ręce na moich plecach i zaczął nimi zjeżdżać w dół. Robił to powoli. Z pewnością obawiał się mojej reakcji. W końcu zatrzymał się tuż nad pośladkami i jeszcze mocniej wtuliliśmy się w siebie. Miałam wrażenie, że miejsca, gdzie dotykał mnie swoim ciałem płoną i nie było to nieprzyjemne uczucie. Chciałam to czuć ciągle, zawsze. Tak przetańczyliśmy całą piosenkę. Potem nadszedł czas na wolniejszy kawałek- Beautiful. Bez problemu to rozpoznałam. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on zaczął szeptać mi do ucha słowa piosenki.
            -W nocy śni mi się, że zostałaś wysłana do mnie z nieba. Moje życie wydaje się być takie samotne bez Ciebie. Mogłabyś zmienić każdy mój dzień. A ja zawsze myśląc o miłości myślałbym o twoim imieniu. Piękna... jak letni deszcz porywający zimową plamę. Piękna... jak poranne słońce zapraszające świt do powstania. Piękna... jak radość, która przychodzi kiedy miłość, za którą zatęskniłeś właśnie się zaczęła.
            I tak wtuleni w siebie zapomnieliśmy o całym świecie. Czas stanął w miejscu, myślałam tylko o nim, o jego dotyku, który rozbudzał we mnie jakiś płomień, który do tej pory został nienaruszony, który cały czas się krył.
            Słyszałam jak Shane żegna kolejnych wychodzących, ale nie chciałam otworzyć oczu. Nie obchodziło mnie, co ludzie ze szkoły będą o mnie mówić. Cieszyłam się tą chwilą. Gdy w końcu otworzyłam oczy okazało się, że jesteśmy sami. Nie wiedziałam ile czasu minęło. Powoli oderwaliśmy się od siebie. Spojrzałam Shane’owi w oczy. Było w nich tyle szczęścia, radości i…miłości. Nagle zakręciło mi się w głowie. Na szczęście, w porę to zauważył i podtrzymał mnie.
            -Wszystko w porządku?- zapytał.
            -Tak, ja tylko…- miałam strasznie zachrypnięty głos przez to, że długo nic nie mówiłam, więc natychmiast odchrząknęłam.- …potrzebuję świeżego powietrza.
            Shane poprowadził mnie na taras. Tutaj, w przeciwieństwie do salonu, było czysto. Odetchnęłam głęboko, nabierając do płuc rześkiego powietrza. Natychmiast otrzeźwiałam.
            -Która godzina?- zapytałam.
            Shane drgnął. Cały czas wpatrywał się we mnie i dopiero po chwili wyciągnął komórkę.
            -Trzecia nad ranem.- powiedział.
            Przeżyłam szok. Jak mogłam tak długo z nim tańczyć?! Nawet nie czułam upływu czasu, a okazało się, że minęło już kilka godzin!
            -Moja mama…-zaczęłam, ale przerwał mi.
            -Spokojnie, Kath.- powiedział.- Nathan powie twojej mamie, że dzisiaj śpisz u Tymothy’ego.
            -Widzę, że wszystko zaplanowałeś.- powiedziałam żartobliwie.
            Uśmiechnął się i znów objął mnie swoimi ramionami.
            -Uknułem.- powiedział pochylając się nade mną. Nasze nosy się stykały. Nasze usta dzieliły milimetry.- Katherine, tak bardzo bym chciał…
            Czułam, jak szybko bije jego serce, moje biło tak samo, oba w jednym rytmie. Położyłam ręce na jego szyi i wyszeptałam.
            -Ja też…
            Shane przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej i znów poczułam przyjemne dreszcze i ten ogień. Nasze usta się zetknęły. Poczułam jego rozpalone i miękkie wargi na moich własnych. Wstrząsnął mną silny dreszcz podniecenia. Jego dłonie błąkały się po całym moim ciele, zostawiając po sobie ogniste ślady. Tak bardzo tego pragnęliśmy. Czułam jego głód, cały czas mocno przyciskał mnie do siebie. Wplątałam swoje ręce w jego włosy jeszcze mocniej przyciskając jego wargi do moich. Pocałunek był długi i namiętny, aż zakręciło mi się w głowie. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam tchu, ale już po chwili nasze usta znów się złączyły. Czułam każdy jego mięsień. Shane widząc, że może pozwolić sobie na coś więcej, trochę podniósł mi bluzkę i swoimi gorącymi dłońmi dotykał mojego rozpalonego ciała. Westchnęłam z rozkoszy i poczułam, że się uśmiecha. Chciałam, żeby posunął się jeszcze bardziej, żeby pozwolił sobie na jeszcze więcej, ale w tym właśnie momencie oboje usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Oderwaliśmy się od siebie niechętnie i spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
            Na tarasie stał Dreak.
















***
No i jak wam się spodobało? Wiem, wiem...długo czekaliście. No więc już mówię, że następny rozdział będzie ostatnim rozdziałem pierwszej części. Druga część będzie się znajdowała na innym blogu, jeszcze muszę to sobie rozplanować. Następny rozdział pojawi się za dwa tygodnie, jeszcze na tym blogu. A to mój nowy twitter: @polishberry
Ale piszcie jak wam się podobał rozdział! Z góry przepraszam za błędy, ale nie mam siły ich sprawdzić. Jutro do szkoły :/