Rozdział czternasty
Shane
Nawet nie
zauważyłem, że jesień zaczęła się już na dobre. Wszędzie było pełno liści,
które w blasku porannego słońca zdawały się być jeszcze bardziej niezwykłe, a
ich barwy stawały się żywsze. Od razu pomyślałem o jej długich włosach w
kolorze głębokiego brązu, o tym, że jeszcze niedawno ich dotykałem, że czułem
ich świeży zapach.
Nie
widziałem się z Katherine jeden dzień. Jeden, najdłuższy w moim życiu dzień. Co
prawda mógłbym iść do kościoła, co ona zwykła robić w każdą niedzielę . Problem
w tym, że nie wiedziałem, o który chodzi. W Little Rock było ich sporo. Poza
tym ledwo przekroczyłbym próg, a pastor już by mnie stamtąd wygonił, wyzywając
od diabłów, szatanów czy innych takich…
Prawda była
taka, że naprawdę ją kochałem. Ja, Shane Redson, zakochałem się. Już niczym
tego nie tłumaczyłem, nie mogłem. Niestety nawet gdybym chciał, nie mógłbym się
z tym obnosić. Powód miał imię i nazwisko: Dreak Beards. Szczerze mówiąc nie do
końca rozumiałem Kath. Przecież Dreak mógłby rozpowiedzieć, że została
zgwałcona. Nikt by jej nie ubliżał z tego powodu. Ale może trzeba być po prostu
kobietą, żeby to zrozumieć? W każdym razie dziewczyna nie chciała, by to wyszło
na jaw, a skoro ona nie chciała, to i ja nie chciałem. Nie mogłem jej tego utrudniać,
choć nie raz kusiło mnie, aby ją poprosić, żeby zerwała z Beards’em. Tak, byłem
strasznym egoistą.
Nagle
zobaczyłem w oddali upragniony widok: czarnego jaguara Nathana. To nic, że nie
mogłem publicznie okazywać swoich uczuć Katherine. Chciałem się z nią chociaż
przywitać. Rozejrzałem się wokoło: Beards’a ani śladu. Zwróciłem wzrok z
powrotem na auto, które było już na parkingu. Niestety dziewczyny nie było w
środku.
-Jak tam?-
zapytał Nathan wychodząc z samochodu. Przywitaliśmy się tradycyjnie.
-Gdzie
Kath? Jedzie dziś autobusem?- zapytałem od razu. Nathan westchnął.
-No właśnie
stary. Musimy pogadać.- powiedział ciężko.
-A co się
stało?
-Nic,
chyba…
Naprawdę
lubiłem Nate’a, ale czasami doprowadzał mnie do szału. W dodatku teraz chodziło
o dziewczynę, którą kochałem. Nie mógł przejść od razu do rzeczy?
-Co jest?-
zapytałem zniecierpliwiony.
Widać było,
że mój przyjaciel się waha, ale klamka zapadła. Jak już zaczął, niech skończy.
-No…ehm…czy
ty, czy wy…?
-Nie.-
odpowiedziałem stanowczo.
-A…zrobiłeś
jej coś czy…?
-Ale w
sensie?
-No wiesz…
-Nie, nie
wiem. Nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz. Nie spałem z Katherine, nic jej
nie zrobiłem, ale powiedz do cholery o co ci chodzi?!
Nathan
wyglądał na zaskoczonego. Może to dlatego, że jeszcze nigdy aż tak się na niego
nie uniosłem?
-Mi o nic,
ale jej chyba… coś nie pasuje.
-Jak to?-
zdziwiłem się.
-No wiesz,
niby jest jej niedobrze i dlatego nie chciała iść do szkoły, ale ja widzę, że
coś jest nie tak. W ogóle nie chce ze mną gadać, więc myślałem, że może ty…
-Nie. Ale
jak będzie chciała, to pewnie ci powie.
Byłem już myślami daleko stąd, w pokoju
Katherine. Zastanawiałem się, co teraz robi i jaki jest prawdziwy powód jej
nieobecności. Może rzeczywiście jest chora? A może to przez tego skretyniałego
Beards’a. No chyba, że przeze mnie, co już w ogóle wydawało mi się absurdalne.
Nagle uświadomiłem sobie, że powiedziałem Nathanowi coś, czego nie powinienem.
-Powie
mi…-mruknął podirytowany, a już po chwili zmarszczył czoło i dodał- Ale o czym?
-Cholera.-wyrwało
mi się.
-Tobie
powiedziała?!- oburzył się.- Przecież ja jestem prawie jej bratem, a ty jesteś
tylko…no…
Długo
szukał odpowiedniego wyrazu, ale długo nie mógł żadnego znaleźć.. Sam miałem z
tym problem. Nathan doskonale wiedział, że coś dzieje się między mną a
Katherine. Nie byliśmy parą, ale zwykłymi znajomymi też nie.
-Przyjacielem.-
powiedziałem w końcu.
-Przyjacielem?-
zapytał uśmiechając się znacząco.
-Tak.
-Dobra.-
ciągnął dalej rozkładając ręce w geście rezygnacji.- Nie musicie mi nic mówić.
Tylko uważajcie, jak się zamknę w sobie.
-To ci nie
grozi, Nate.- zaśmiałem się, po czym dodałem po cichu.- Niestety.
I tak
usłyszał.
*
A więc Kath
była chora? Niee, jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Z resztą Nathan sam
dał mi do zrozumienia, że to raczej nie jest prawdziwy powód. Więc co jej było?
-…więc co
trzeba zastosować w tym przypadku, panie Redson?
Z rozmyśleń
wyrwał mnie głos Hale’a. No tak, byłem na matematyce.
-Muszę
wyjść.- powiedziałem stanowczo.
-A gdzież panu
się tak „śpieszy”?- zapytał szyderczo.
-Do
toalety.- odparłem kłamiąc mu w żywe oczy.
-Tak, bo ci
uwierzę, Redson.- prychnął.
Nie miałem
najmniejszej ochoty na kłótnie z nim, co było dziwne. Jednak w tamtej chwili
myślałem tylko o Katherine i chciałem jak najszybciej opuścić salę lekcyjną.
Już dawno temu obiecałem sobie, że nie będę dalej go prowokował, że nie dam mu
satysfakcji. Musiałem zrobić wyjątek.
-Tak, ma
pan rację, muszę iść na fajkę.
Powiedziałem
to maksymalnie zrezygnowanym tonem. Hale wyglądał na zdezorientowanego. W końcu
zwykle przekomarzałem się z nim, a teraz tak szybko się poddaję? Postanowiłem
nie czekać na to, co mi odpowie. Wstałem, zabrałem plecak i skierowałem się w
stronę drzwi.
-Panie
Redson, w tej chwili do dyrektora!- zagrzmiał Hale.
Nie
musiałem się nawet odwracać. Z jego tonu wywnioskowałem, że już dawno
poczerwieniał ze złości. Pomyślałem sobie nawet, że może wreszcie dam mu
spokój, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać i odpowiedziałem szybko nawiązując
do osoby dyrektora:
-Zwykle
jaramy w tym samym miejscu.
Następnej
odpowiedzi szanownego profesora nie usłyszałem.
Oczywiście nie wyszedłem z lekcji po to, aby się naćpać, jak wszyscy
myśleli. Chciałem tylko zadzwonić. Do niej. Wyjąłem telefon i wybrałem numer.
Jeden sygnał, drugi, trzeci…
-Tak?- odezwała się cicho, miała chrypę.
Natychmiast odchrząknęła. W jej głosie było coś nie tak. Niepewność?
Strach?
-Katherine?- zapytałem głupio.
-Shane? Przecież masz jeszcze lekcje!- oczami
wyobraźni zobaczyłem jej minę i uśmiechnąłem się mimowolnie.
-Hale
pozwolił mi wyjść.- skłamałem.
-Myślałam, że on cię nie lubi.
Jej głos
brzmiał tak niewinnie…Miałem wrażenie, że rozmawiam z małą, przestraszoną
dziewczynką i za wszelką cenę chciałem ją w tamtym momencie jakoś rozbawić.
-No co ty,
przecież wszyscy mnie lubią! Powinnaś coś o tym wiedzieć.
Byłem
niemal pewien, że się uśmiecha.
-Tak, wiem.-powiedziała pewniej.- Ale nie zrywaj się więcej z lekcji.
-Mniejsza z
tym.- odparłem wymijająco.- A teraz mi powiedz.
-Ale co?
Wywróciłem
oczami, ale oczywiście ona nie mogła tego zobaczyć.
-Katherine…-zacząłem.
-Wszystko w porządku.- powiedziała szybko
przerywając mi.
-No dobra…a
teraz wersja prawdziwa.
-Naprawdę wszystko jest ok.- nawet przez
telefon była złą aktorką.
-I dlatego
tak ci się głos łamie?
-Nie łamie się.- zaprzeczyła.
-A mam
przyjechać i to sprawdzić?
-Nie!- krzyknęła, a ja natychmiast
odsunąłem telefon od ucha. Po chwili dodała spokojniej.- Nie musisz, Shane, naprawdę.- brzmiało to niemal jak prośba.
-Czyli jednak
coś jest na rzeczy.- stwierdziłem.- Będę o czwartej.
-Nie!- krzyknęła znowu.- Wtedy Dreak będzie u mnie.
Zacisnąłem
pięści ze złości. Wiedziałem, że Katherine go nienawidzi, ale myśl, że spędza z
nim czas, że z nim jest…
-Piąta?-
zapytałem przez zaciśnięte zęby. Nie ważne co by mi odpowiedziała. I tak bym
przyjechał.
-Ok.- odparła ledwo dosłyszalnie.
-No to…do
zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Mimo, że
już zakończyliśmy nie chciałem się rozłączać. Wsłuchiwałem się w jej miarowy
oddech, co znaczyło, że ona również jeszcze się nie rozłączyła. Zamknąłem oczy
i wyobraziłem sobie, że jest przy mnie. Nie miałem pojęcia, ile czasu to
trwało. Nawet gdyby zadzwonił dzwonek, pewnie bym się nie rozłączył.
-Shane?- zapytała cicho.
-Tak?-
prawie wykrzyknąłem.
-Dziękuje.
Poczułem,
że w tym jednym słowie, jest zawarte więcej emocji niż ktokolwiek mógłby sobie
wyobrazić. Jedno głupie słowo, tyle znaczące.
-Nie masz
za co, Kath.- powiedziałem i poczułem, że muszę jej powiedzieć coś jeszcze. Dwa
słowa pasowały mi tutaj idealnie i miałem gdzieś, że jest jeszcze za wcześnie,
ale nie chciałem zrobić tego w taki sposób, nie przez telefon.- Zależy mi na
tobie.- powiedziałem w końcu.
-Mi na tobie też.- powiedziała po chwili.
Rozłączyła
się, ale jej wyznanie jeszcze długo krążyło w moich myślach. Byłem ciekawy, czy
ona też tak to odebrała, czy myślała tylko o tym. Kilka słów, które tyle
zmieniają, które tyle wnoszą. No bo kto by pomyślał, że Shane Redson wraca na
matematykę z własnej woli, z najgorszym, najbardziej irytującym nauczycielem
świata, który w dodatku go nienawidzi. Z uśmiechem wszedłem do klasy patrząc na
te wszystkie zdziwione twarze w tym jedną, po prostu rozbrajającą.
Katherine
-On cię szuka…
-Zgadza się.
-Ale nie wie gdzie jesteś.
-Wątpię, ten cały Terry znalazł mnie bez problemu.
A skoro Terry znalazł mnie bez problemu to i
mój ojciec może.- dopowiedziałam w myślach. Odkąd dowiedziałam się, że mój
ojciec znów jest na wolności praktycznie nie wychodziłam ze swojego pokoju.
Nawet nie można było tego nazwać strachem. To była obsesja. Bałam się nawet
patrzeć w okno, tego, że siedzi gdzieś w krzakach. Za każdym razem, gdy ktoś
krzyknął, zaczynałam dygotać, choć zwykle byli to bawiący się Adrew i Jason.
Nigdy tak się nie bałam. Każdy krok, każdy dźwięk…wszystko mnie przerażało.
Wiedziałam, że moja mama się dowie, to była tylko kwestia czasu. Może i zachowa
więcej zdrowego rozsądku niż ja, ale też będzie podenerwowana i zmartwiona.
Chciałam jej tego oszczędzić na jakiś czas. Była szczęśliwa z Bradem.
-Nie dopuszczę
go do ciebie.- powiedział stanowczo Dreak.
Naprawdę
czasem, a raczej często zachowywał się jak świnia, ale w tej chwili był po
prostu przyjacielem, a takich chwil było niewiele. Tylko jemu mogłam powiedzieć
całą prawdę, tylko jemu mogłam całkowicie się zwierzyć.
-Prędzej
czy później…-zaczęłam, ale mi przerwał.
-Po moim
trupie.
Pozwoliłam
mu przytulić się do siebie, nie odpychałam go. Czułam się przy nim bezpiecznie,
w końcu dwa razy uratował mi życie.
-Katherine,
jest coś o czym chciałbym ci powiedzieć.- powiedział nagle
-Tak?-
zapytałam zaciekawiona i miałam nadzieję, że nie miał zamiaru powiedzieć tego,
o co go podejrzewałam.
-Pamiętasz,
jak cię wtedy pocałowałem?- zapytał niepewnie. A jednak.
Byłam
zakłopotana. Po raz pierwszy widziałam Drake’a takiego. Takiego, czyli zupełnie
innego. Wyglądał jak jakiś mały bezbronny chłopiec. Spoglądał na mnie
nieśmiało, wiercił się niespokojnie wyczekując mojej odpowiedzi. Miałam ochotę
znów go przytulić. Niestety wiedziałam, jakie będą skutki tej rozmowy.
-Tak,
pamiętam. Nie martw się, wiem dlaczego to zrobiłeś. Chciałeś mi dodać otuchy i
w ogóle…- powiedziałam próbując ukazać to w innym świetle. Nie chciałam, żeby
ten pocałunek oznaczał coś innego.
-Nie,
Katherine.- powiedział pewnie, po czym przełknął ślinę.- Zrobiłem to…zrobiłem
to, bo ja…ja…Kocham cię, Katherine.
Zrobiło mi
się dziwnie gorąco, ale nie było to przyjemne. Wiedziałam co będę musiała mu
odpowiedzieć i zdawałam sobie sprawę, że on oczekuje czegoś innego.
-Dreak, ty…mówisz
serio?- spytałam zakłopotana. Miałam nadzieję, że tylko się zgrywa.
-Tak.-
odparł krótko.
-Dreak,
ja…niestety…ja nie czuję tego samego.- powiedziałam roztrzęsiona.
-Może
jednak. Daj mi szansę Katherine, proszę.- wyszeptał błagalnie.
Patrzyłam
prosto w jego iskrzące się oczy. Dreak był na swój sposób atrakcyjny. Nie
chodziło mi nawet o to, że był kompletną świnią. Zabolało mnie to, że gdyby nie
moja „metamorfoza” pewnie nawet nie przyczepiłby się do mnie w szkole. Wtedy,
po tym całym zajściu z moim ojcem, prawie wcale na mnie nie patrzył, a jeśli
już to z czystą niechęcią. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli rzeczywiście coś do
mnie czuje, to tylko dlatego, że mu się spodobałam, że byłam dla niego
atrakcyjna. Może gdyby nie ten fakt no i gdyby nie Shane…
Dreak
widział po mojej minie, że na pewno nie dam mu szansy i żeby to zmienić
pochylił się nade mną i w tej właśnie chwili, w drzwiach stanął Shane. Jak
zwykle na jego widok serce zabiło mi mocniej, choć teraz z nieco innego powodu.
Już się bałam, że rzuci się na Beards’a, ale zrobił coś innego, coś, co bardzo
mnie zabolało. Popatrzył w moje oczy ze smutkiem i odszedł nic nawet nie
mówiąc. Na początku myślałam, że wybuchnę płaczem albo że za nim pobiegnę, ale
zobaczyłam triumfujący uśmiech Dreak’a i
smutek ustąpił miejsce wściekłości.
-Odsuń
się!- wrzasnęłam na niego zrywając się z łóżka.
-Ja
tylko…-zaczął zaskoczony.
-Powiedziałam,
że nie! Nic do ciebie nie czuję!
Nagle jego
twarz zupełnie się zmieniła. Zamknął usta, cały poczerwieniał ze złości. Wstał
sztywno i wycedził przez zaciśnięte zęby:
-A więc
wolisz takich bogatych gnojków jak Redson?
-Shane jest
zupełnie inny!- wykrzyknęłam nie mogąc opanować wściekłości.
-Tak,
oczywiście skarbie. Szkoda tylko, że nie możecie być razem. W końcu nasza umowa
nadal obowiązuje!
I wyszedł
szybko z mojego pokoju, a ja nawet nie zdążyłam zaprotestować. Do oczu cisnęły
mi się łzy. W końcu uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem zła na niego czy
Shane’a, ale na siebie. Jak mogłam tak bardzo ich zranić?
Kilka dni później…
Shane nadal
się do mnie nie odzywał. Czasem przyłapywałam go na ukradkowych spojrzeniach.
Nie wydawał się zły, ale był kompletnie obojętny w stosunku do mnie. Rozumiałam
go. Najpierw powiedziałam, że mu na mnie zależy, a potem widział jak niemal
pocałowałam się z Dreakiem, choć tak czy siak bym tego nie zrobiła. Słyszałam,
że jutro urządza imprezę u siebie w domu pod pretekstem świętowania wygranego
meczu. Wiedziałam jednak, że robi tą imprezę tylko i ze względu na mnie. Po
pierwsze: mecz miał być dzisiaj, w piątek, a on urządzał imprezę w sobotę. Po
drugie: skąd miał pewność, że wygrają? W każdą sobotę przychodziłam zająć się
jego bratem. Jeśli Shane urządzi wtedy imprezę, Tymothy nie będzie mógł zasnąć
co oznaczało, że będę musiała zostać tam dłużej. Nie miałam pojęcia czy Shane
chciał mi zrobić na złość, czy po prostu chciał ze mną porozmawiać po
imprezie…W końcu w szkole nie mogliśmy tego zrobić. Dreak był jeszcze gorszy
niż na początku. Gwałtownie przyciągał mnie do siebie, całował mnie na oczach
wszystkich, mało tego musiałam udawać, że mi się to podoba! Znów był
szantażystą
Na mecz
poszłam z Nathanem i Aly. Myślałam, że cały czas będzie panowała między nami
niezręczna cisza, w końcu Aly wstydziła się Nate’a, a on z kolei nie wiedział,
jak się przy niej zachowywać. Już chciałam mu szepnąć na ucho, żeby na
trybunach usiadł obok niej, ale okazało się, że nie muszę go o to prosić.
Wkrótce zaczęli rozmawiać i choć na początku była trochę oschła i małomówna,
wkrótce mój starszy brat przekonał ją do siebie. Choć kompletnie bym się tego
nie spodziewała Nathan Adams okazał się w tym momencie najdojrzalszym facetem w
moim otoczeniu.
Starałam
się skupić na meczu, a ściślej mówiąc na Shanie. Patrzyłam na każdy jego ruch i
nie przeszkadzało mi, że miał na głowie kask. Po chwili Dreak musiał zejść z
boiska, bo kilka razy kogoś sfaulował, a potem nawrzeszczał na sędziego. W
dodatku, gdy był jeszcze na boisku toczył nieustanną walkę, ale nie z przeciwną
drużyną, tylko z Shane’em. Choć powinni współpracować (w końcu byli w tym samym
teamie) ciągle sobie przeszkadzali. Odkąd Beards zszedł z boiska nasi zaczęli
nadrabiać punkty.
Oczywiście
drużyna naszej szkoły wygrała mecz, ale nie cieszyłam się z tego tak jakbym
chciała. Nie było tak, jak w tych wszystkich głupich komediach romantycznych.
Mój ukochany nie podszedł do mnie i nie pocałował mnie czule. Mało tego, minął
mnie bez słowa. Choć ja wpatrywałam się w niego uporczywie cały czas, on nie
zrobił tego ani razu. A potem? Ahh…a potem był Dreak.
*
Zaskoczył
mnie. Naprawdę mnie zaskoczył. Wychodząc z pokoju, jeszcze raz spojrzałam na
łóżko. Była dopiero dziesiąta, a Tymothy naprawdę spał! Zastanawiałam się
nawet, czy nie udaje…W końcu dałam za wygraną i zeszłam na dół, gdzie wciąż
panowała dzika impreza. Oczywiście ludzi było sporo, może nawet połowa szkoły.
Wzrokiem szukałam Nathana. Znalazłam go na parkiecie razem z Aly. Widać było,
że świetnie się razem bawią. Choć niektórzy rzucali w stronę mojej przyjaciółki
nieprzyjemne i złośliwe spojrzenia, była zbyt zajęta, by to zauważyć. Naprawdę
życzyłam im szczęścia, ale chciałam jak najszybciej się stamtąd wydostać.
Zrezygnowana oparłam się o jeden ze stołów i miałam zamiar poczekać, aż skończą
tańczyć. Nagle zobaczyłam Shane’a zmierzającego w moją stronę.
-Chcesz
zatańczyć?- zapytał bez ogródek.
Nie dałam
rady ukryć swojego zdziwienia.
-Nie jesteś
zły?- zapytałam.
-Byłem,
naprawdę.- odparł szczerze.- Kiedy zobaczyłem ciebie i Dreak’a pomyślałem, że
naprawdę chcesz z nim być. Potem widziałem was razem w szkole i uświadomiłem
sobie, że to niemożliwe.
Kamień
spadł mi z serca. Uśmiechnęłam się i zaczęłam cieszyć się jego bliskością.
Jednak nie wszystko było dla mnie jasne.
-Dlaczego
się do mnie nie odzywałeś?
-Ja…trochę
bałem się, że jesteś wkurzona i…no wiesz, on zawsze był z tobą i…
Pewnie
tłumaczył by mi się dalej, ale przerwałam, dając mu całusa w policzek. Nagle
coś sobie uświadomiłam i zaczęłam się nerwowo rozglądać. Shane odgadł moje
myśli.
-Spokojnie,
nie ma go tutaj.-powiedział z uśmiechem.- To jak, tańczymy?
-Ja…
I właśnie w
tym momencie z głośników popłynęły pierwsze dźwięki Moves like Jagger. Shane uśmiechnął się łobuzersko i przycisnął
mnie lekko do stołu całkowicie do mnie przylegając. Poczułam, jak rusza się w
takt piosenki. Potem pochylił się nade mną i mówiąc dotykał wargami mojego
ucha. Moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz, a na ciele pojawiła się gęsia
skórka.
-Ruszam się
o wiele lepiej niż Jagger.- powiedział.
Zaśmiałam
się, a on natychmiast oderwał się ode mnie i pociągnął na parkiet nie
przestając tańczyć. Gdy byliśmy już na parkiecie znów wtuliliśmy się w siebie.
Shane położył swoje ręce na moich plecach i zaczął nimi zjeżdżać w dół. Robił
to powoli. Z pewnością obawiał się mojej reakcji. W końcu zatrzymał się tuż nad
pośladkami i jeszcze mocniej wtuliliśmy się w siebie. Miałam wrażenie, że
miejsca, gdzie dotykał mnie swoim ciałem płoną i nie było to nieprzyjemne
uczucie. Chciałam to czuć ciągle, zawsze. Tak przetańczyliśmy całą piosenkę.
Potem nadszedł czas na wolniejszy kawałek- Beautiful.
Bez problemu to rozpoznałam. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on zaczął
szeptać mi do ucha słowa piosenki.
-W nocy śni mi się, że zostałaś wysłana do mnie z
nieba. Moje życie wydaje się być takie
samotne bez Ciebie. Mogłabyś zmienić każdy mój dzień. A ja zawsze myśląc o
miłości myślałbym o twoim imieniu. Piękna... jak letni deszcz porywający zimową
plamę. Piękna... jak poranne słońce
zapraszające świt do powstania. Piękna...
jak radość, która przychodzi kiedy miłość, za którą zatęskniłeś właśnie się
zaczęła.
I tak wtuleni w siebie zapomnieliśmy
o całym świecie. Czas stanął w miejscu, myślałam tylko o nim, o jego dotyku,
który rozbudzał we mnie jakiś płomień, który do tej pory został nienaruszony,
który cały czas się krył.
Słyszałam jak Shane żegna kolejnych
wychodzących, ale nie chciałam otworzyć oczu. Nie obchodziło mnie, co ludzie ze
szkoły będą o mnie mówić. Cieszyłam się tą chwilą. Gdy w końcu otworzyłam oczy
okazało się, że jesteśmy sami. Nie wiedziałam ile czasu minęło. Powoli oderwaliśmy
się od siebie. Spojrzałam Shane’owi w oczy. Było w nich tyle szczęścia, radości
i…miłości. Nagle zakręciło mi się w głowie. Na szczęście, w porę to zauważył i
podtrzymał mnie.
-Wszystko w porządku?- zapytał.
-Tak, ja tylko…- miałam strasznie
zachrypnięty głos przez to, że długo nic nie mówiłam, więc natychmiast
odchrząknęłam.- …potrzebuję świeżego powietrza.
Shane poprowadził mnie na taras.
Tutaj, w przeciwieństwie do salonu, było czysto. Odetchnęłam głęboko,
nabierając do płuc rześkiego powietrza. Natychmiast otrzeźwiałam.
-Która godzina?- zapytałam.
Shane drgnął. Cały czas wpatrywał
się we mnie i dopiero po chwili wyciągnął komórkę.
-Trzecia nad ranem.- powiedział.
Przeżyłam szok. Jak mogłam tak długo
z nim tańczyć?! Nawet nie czułam upływu czasu, a okazało się, że minęło już
kilka godzin!
-Moja mama…-zaczęłam, ale przerwał
mi.
-Spokojnie, Kath.- powiedział.-
Nathan powie twojej mamie, że dzisiaj śpisz u Tymothy’ego.
-Widzę, że wszystko zaplanowałeś.-
powiedziałam żartobliwie.
Uśmiechnął się i znów objął mnie
swoimi ramionami.
-Uknułem.- powiedział pochylając się
nade mną. Nasze nosy się stykały. Nasze usta dzieliły milimetry.- Katherine,
tak bardzo bym chciał…
Czułam, jak szybko bije jego serce,
moje biło tak samo, oba w jednym rytmie. Położyłam ręce na jego szyi i
wyszeptałam.
-Ja też…
Shane przycisnął mnie do siebie
jeszcze bardziej i znów poczułam przyjemne dreszcze i ten ogień. Nasze usta się
zetknęły. Poczułam jego rozpalone i miękkie wargi na moich własnych. Wstrząsnął mną
silny dreszcz podniecenia. Jego dłonie błąkały się po całym moim ciele,
zostawiając po sobie ogniste ślady. Tak bardzo tego pragnęliśmy. Czułam jego
głód, cały czas mocno przyciskał mnie do siebie. Wplątałam swoje ręce w jego
włosy jeszcze mocniej przyciskając jego wargi do moich. Pocałunek był długi i
namiętny, aż zakręciło mi się w głowie. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy
zabrakło nam tchu, ale już po chwili nasze usta znów się złączyły. Czułam każdy
jego mięsień. Shane widząc, że może pozwolić sobie na coś więcej, trochę
podniósł mi bluzkę i swoimi gorącymi dłońmi dotykał mojego rozpalonego ciała.
Westchnęłam z rozkoszy i poczułam, że się uśmiecha. Chciałam, żeby posunął się
jeszcze bardziej, żeby pozwolił sobie na jeszcze więcej, ale w tym właśnie
momencie oboje usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Oderwaliśmy się od siebie
niechętnie i spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
Na tarasie stał Dreak.
***
No i jak wam się spodobało? Wiem, wiem...długo czekaliście. No więc już mówię, że następny rozdział będzie ostatnim rozdziałem pierwszej części. Druga część będzie się znajdowała na innym blogu, jeszcze muszę to sobie rozplanować. Następny rozdział pojawi się za dwa tygodnie, jeszcze na tym blogu. A to mój nowy twitter: @polishberry
Ale piszcie jak wam się podobał rozdział! Z góry przepraszam za błędy, ale nie mam siły ich sprawdzić. Jutro do szkoły :/
aaaaaaaaaaaaa!!!!!! Nie mogę się doczekać następnego!!!!!!!!! :D M. <3
OdpowiedzUsuńwoow;D Rozdział świetny;D uuu teraz to dopiero będzie, skoro Dreak ich zobaczył;p
OdpowiedzUsuńCzekam na nn<3
Wyczekiwałam długo rozdziału, ale warto było. To cudowne uczucie wrócić tu po dwóch miesiącach i znowu zanurzać się w tą historię.
OdpowiedzUsuńBardzo długo czekałam na ten rozdział, ale opłacało się! Jest świetny, a najbardziej podoba mi się, jak opisałaś ich tanieć. Tak, dokładnie, przepięknie!
OdpowiedzUsuń