Rozdział piętnasty
Shane
Jego widok
nie wywarł na mnie większego wrażenia. Mało tego, cieszyłem się, że nas
zobaczył. Jego mina była nagrodą…nagrodą za tak długie oczekiwanie,
wynagrodzeniem za ten triumfujący uśmiech, który musiałem oglądać przez
ostatnie tygodnie. Teraz to ja byłem zwycięzcą, ja wygrałem. Co prawda Beards
przez cały ten czas zdawał sobie sprawę, co łączy mnie i Katherine, dlatego
wciąż dawał mi do zrozumienia, że nie mogę jej mieć, że nie możemy być razem.
Wiedział, że to mnie zrani i w pewien sposób osłabi. Pocałunek, który zobaczył
był kolejnym dowodem na to, że znów się mylił, że znów poniósł klęskę.
Niestety
Katherine nie odczuwała tego tak samo jak ja. Wcale mnie to nie zdziwiło. Będąc
jeszcze wciąż w moich ramionach dziewczyna cała zesztywniała i przerażona
otworzyła szeroko oczy. Co chwila otwierała usta, jakby chciała coś powiedzieć,
ale od razu je zamykała. Nic nie mogła zrobić i doskonale to wiedziała.
Niestety Dreak był zdolny zrobić coś tak chamskiego, był w stanie rozgłosić tą
nikomu niepotrzebną informację o gwałcie na Katherine. Już dużo wcześniej
postanowiłem, że zrobię wszystko, aby tego nie odczuła, aby była szczęśliwa,
uśmiechnięta, bezpieczna.
Dreak
zrobił krok na przód, a ja natychmiast zastąpiłem mu drogę do Kath, zasłaniając
ją swoim ciałem. Wyczułem, że jest bardzo spięta, zacisnęła ręce na mojej
koszulce i starała się uspokoić przyspieszony oddech. Śledziłem dokładnie
reakcję Beards’a i przygotowałem się na odparcie ataku. Stał w odległości jakiś
trzech metrów, co po chwila zaciskając ręce w pięści. Jednak atak nie nastąpił.
Dreak odwrócił się i szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Wyprostowałem się i
patrzyłem za nim oniemiały. Sprawiał wrażenie nie tylko złego, ale jakby…obrażonego.
Nagle Katherine
puściła mnie i rzuciła się do przodu. Na szczęście zdążyłem ją złapać i objąć
rękoma tak, aby nie mogła się wydostać. Zaczęła się wyrywać i szarpać.
Zaskoczyło mnie to, że ma tyle siły. Odwróciłem ją twarzą do siebie i położyłem
ręce na jej ramionach. Dopiero teraz zobaczyłem łzy błyszczące na jej
zaróżowionych policzkach.
-Kath, co
ty robisz?- zapytałem spokojnie.
Znów szeroko
otworzyła oczy, była przerażona. Zaczęła dygotać.
-Dreak…-wyszeptała.-…widział
nas.
-Katherine…-zacząłem.
-Nic nie
rozumiesz!- wybuchła.- On mnie kocha! Powiedział mi to!
Patrzyłem
na nią nie wiedząc już, co mam myśleć. To wszystko wydawało się po prostu
chore. Dreak? Kochać? Prawie się zaśmiałem. Zdołałem jednak to powstrzymać. W
ogóle byłem nadzwyczaj spokojny. Może wciąż byłem pod wrażeniem naszego
pocałunku? Nagle dziewczyna zaczęła mnie ciągnąć i mówiła przez łzy:
-Shane,
musimy iść za nim! Wiem, że on zrobi sobie coś złego! Na pewno zrobi coś
głupiego!
-To Beards-
powiedziałem spokojnie.- on często robi coś głupiego.
Spojrzała
na mnie z wyrzutem tak, że poczułem się jak największy dupek na świecie, a
potem znów była przerażona.
-Shane,
proszę…- załkała. Po jej policzkach cały czas płynęły łzy.
Nie
chciałem, aby cierpiała. Nie chciałem widzieć jej łez, dlatego musiałem zrobić
to, o co mnie prosiła. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę swojego auta.
Robiłem to tylko i wyłącznie dla niej. Gdy wsiedliśmy do samochodu od razu
kazałem zapiąć jej pasy. Już miałem odpalić, ale jedno wciąż nie dawało mi spokoju.
Musiałem jej zadać to pytanie. Pytanie, od którego tyle zależało. Nie chciałem
myśleć, co by było gdyby powiedziała „tak”. Co bym dalej zrobił? Jakim
człowiekiem bym się stał? Jakbym zareagował? Zacisnąłem ręce na kierownicy starając
się opanować.
-Kochasz
go?- zapytałem jeszcze mocniej zaciskając dłonie i spinając całe ciało, jakbym
przygotowywał się na śmiertelny cios.
-Nie-odpowiedziała
krótko, ale dobitnie.
To mi
wystarczyło. Odpaliłem.
Katherine
Minęło jakieś pół godziny. Przed domem Dreak’a
nie było jego samochodu. Pomyślałam sobie, że może poszedł pieszo…ale przecież
wtedy, gdy odszedł, słyszałam, jak odpalał silnik. Chcąc nie chcąc, zaczęłam
jeszcze bardziej dygotać.
-Pojechał w
drugą stronę.- stwierdził Shane głosem nie wyrażającym żadnych emocji.
Wiedziałam,
że Beards nic dla niego nie znaczył. Sama nie byłam pewna, czy dla MNIE coś
znaczył. Ale w końcu martwiłam się o niego… Kiedy Shane zadał mi tamto pytanie odpowiedź
była dla mnie jasna. Nie kochałam Dreak’a i wiedziałam, że to się nie zmieni.
Jednak w pewien sposób zależało mi na nim. Odkąd powiedział mi, że mnie kocha,
zaczęłam mu nawet współczuć, ale nie potrafiłam obdarzyć go miłością.
Kiedy
zobaczyłam w jego oczach tą iskrę smutku i szaleńczej złości wiedziałam, że nie
poprzestanie na zdemaskowaniu mojego sekretu. Miałam przeczucie, że stanie się
coś złego. Już nie chodziło tylko o mnie. Byłam taka zdenerwowana, że niemal
traciłam kontakt z rzeczywistością. Wydawało mi się, że moja twarz stała się
dziwnie ciężka i sztywna, a przed oczami, zaczęło się robić ciemno.
Z tego
stanu wyrwał mnie odgłos karetki przejeżdżającej gdzieś niedaleko. Zadrżałam. Zaczęłam
się rozglądać dookoła i w końcu zobaczyłam w oddali migające niebieskie
światła.
-Jedź za
nią.- powiedziałam.
Shane
przyśpieszył, a ja starałam się zachować przytomność. Przecież to nie musi być Dreak. W Little Rock jest mnóstwo wypadków, no
i mieszka tu wielu ludzi, może akurat komuś coś się stało, na pewno nie jemu.
Moje obawy same zaczęły się układać w najczarniejsze scenariusze. Wkrótce jeden
z nich stał się rzeczywisty.
Shane
widząc, że sięgam rękami do klamki natychmiast zahamował. Nawet nie wiedziałam
kiedy zdążyłam odpiąć pasy. Nie bardzo wiedząc, co robię wybiegłam z samochodu.
Znajdowałam się w stanie dziwnego otumanienia, pół-snu, koszmaru. Wymijałam
samochody zapominając o tym, że znajduje się na ulicy. Interesowała mnie tylko
jedna osoba. Ktoś złapał mnie wpół, ale zdołałam się wydostać i biegłam dalej.
Byłam już blisko. Widziałam kałużę krwi, ciało w połowie przygniecione
samochodem, jego włosy, jego twarz…
Uklękłam
przy nim. Oczy miał szeroko otwarte. Z jego ust też spływała krew, która po chwili
zmieszała się z moimi łzami. Obok mnie ktoś uklęknął. Usłyszałam głos Shane’a,
ale go nie rozumiałam. Dreak próbował coś powiedzieć dławiąc się swoją krwią,
próbowałam unieść jego głowę, ale bezskutecznie. Już nie panowałam nad
drżeniem. W końcu odkaszlnął i nabrał powietrza.
-To był ON,
Katherine. To był ON.
Drżenie
ustało. Zrobiło się ciemno. Utonęłam.
***
Jak widzicie rozdział baaaardzo krótki. Kończy pierwszą część So close, so far. Na drugą zapraszam was na http://polishberry.blogspot.com/
Strona jest jeszcze w remoncie, a pierwszy rozdział drugiej części powinien pojawić się w niedzielę za trzy tygodnie. Będą tam też dostępne moje inne opowiadania. Dziękuje wam za wszystkie komentarze i za to, że czytacie moje wypociny:) Już niebawem zobaczycie więcej efektów mojej, jeszcze niedoskonałej, twórczości. Dziękuje wam!:*
To jest CUDOWNE, GENIALNE :D Po prostu brak słów:) Już nie mogę się doczekać kolejnej części:) Mam nadzieję, że on przeżyje, błaaagaaaamm on musi żyć;)
OdpowiedzUsuńCzekam na na drugą część : )
a rany. Super zakonczenia -A.
OdpowiedzUsuń